Amanda (Magdalena)
Poranek zawitał wyjątkowo
wcześnie. Dźwięk mojego budzika przerwał mi piękny sen, który nie pamiętam o
czym był, ale z pewnością nastrajał mnie lepiej niż charakterystyczne „dzyń, dzyń”.
Wcisnęłam „drzemka” na ekranie mojego telefonu z nadzieją, że znów odpłynę w
krainę snu. Udało mi się to, ale tylko na krótką chwilę, a za moment znów
rozległo się to straszne „dzyń, dzyń”. Przetarłam zmęczone oczy i odkleiłam
jakoś powieki, zmuszając je jednocześnie, by podążyły w górę. Spojrzałam na
miejsce obok, było ciepłe, ale Aleksa nie było przy mnie. Spojrzałam na mój
telefon, a widniejąca na nim godzina przeraziła mnie. Po chwili uspokoiłam się
i stwierdziłam, że lepiej nie iść wcale niżeli się spóźnić. Ustawiłam budzik,
by zadzwonił o 7.50 wtedy dam radę wyrobić się i dojechać na 8.55. Odpłynęłam w
krainę Morfeusza po raz kolejny. Od dziecka miałam tak, że gdy coś odkładałam
na później, to nigdy nie udało mi tego się dokończyć. Powód był banalnie prosty
– nigdy nie powracałam do porzuconego. Kiedy budzik zadzwonił po raz kolejny,
znowu wcisnęłam drzemkę, a za kolejnym razem stop i stwierdziłam, że dziś
urządzę sobie wagary. Wstałam jakoś po jedenastej, poszłam do łazienki, ale
załatwiłam tylko pilne potrzeby i przemyłam twarz wodą, odgarniając włosy do
tyłu.
– Boże, mam odrosty –
powiedziałam sama do siebie.
Naturalnie byłam ciemną
blondynką, ale miałam jasne blond pasemka więc i tak odrosty były widoczne.
Postanowiłam to zmienić, najszybciej jak
to tylko będzie możliwe. Już po chwili byłam umówiona z fryzjerką na godzinę
czternastą. Prędko wiec poczłapałam do kuchni, zjadłam płatki czekoladowe z
mlekiem, na które naszła mnie niebotyczna ochota i udałam się do sypialni, by
się ubrać. Zadzwonił mój telefon, to była Majka.
– Cześć, ruda – powiedziałam do
słuchawki i przypomniałam sobie, że Majka tego nienawidzi.
– Nie jestem już ruda –
odpowiedziała, ale przecież o tym to wiedziałam już od dawna.
– Po co dzwonisz? – zapytałam
bardzo uprzejmym tonem i to wcale nie sarkazm. Ton mojego głosu naprawdę był
uprzejmy. Sama nie wiem dlaczego, ale zaczęłam darzyć Maję jakąś taką sympatią.
– Bo się nudzę – odpowiedziała.
– Za moment jestem umówiona z
fryzjerką to i tak będę w mieście. Mam wpaść? – zapytałam
– Pewnie, jeśli masz czas, to
zawsze. A ty nie w szkole? – dopytywała.
– A ty nie na uczelni?
– Wracam na uczelnię od
września. W pracy mam wolne, a kurs odbywa się w weekendy, więc ja, w
przeciwieństwie do ciebie, nie wagaruję – odrzekła i już wyobrażałam sobie,
jaką ma teraz wkurzającą minę.
– Jejuś, nie zrzędź i nie
umoralniaj. Co proponujesz na dziś? Tylko pamiętaj, bezalkoholowo. bo ja
prowadzę.
– Nie tylko prowadzisz, ale i
jesteś w ciąży – poprawiła mnie.
– A, no tak, to też. Sądzisz, że
lepiej mi w niebieskim takim turkusowym czy wręcz w granacie? – dopytywałam.
– A co wybierasz w tej chwili?
– Albo niebieską tunikę z dużym
dekoltem, albo krótką bluzkę taką ze śliskiego materiału, co tak zabawnie
prześwituje…
– Jak może materiał ci zabawnie
prześwitywać? – dopytywała.
– No tak dziwnie, nie tak w
pełni, ale też nie tak trochę, więc zabawnie. No i ta bluzeczka jest biała, ale
z granatem i do niej pasuje granatowa kurteczka, taka skórzana – wyjaśniłam.
– Tobie najlepiej w czerwonym –
skomentowała Majka, nie ułatwiając mi zadania.
– Mój czerwony sweterek i
czerwony płaszczyk leżą w praniu. Nie mam więc wyjścia, biorę granat, bo do
turkusu musiałabym założyć marynarkę i wysokie buty. Nie wygodnie by mi się
prowadziło – stwierdziłam, mówiąc do słuchawki, ale jakby do siebie.
– Idziesz do studia fryzur, koło
Slimu? – zapytała.
– Tak, koło tej siłowni i klubu
fitness o nazwie Slim – odpowiedziałam.
– Mam u nich karnet – wyjaśniła
Majka. – Wybiorę się tam dzisiaj no i o piętnastej wpadnę po ciebie do tego
fryzjera.
– Możesz trochę później, bo
zawsze tam jestem koło półtora, czasem nawet dwie godziny – uprzedziłam.
– A ja się zawsze spóźniam. To
jesteśmy umówione.
Po ubraniu się, na powrót udałam
się do kuchni. Miseczkę po płatkach i łyżkę włożyłam do zmywarki i postanowiłam
sobie dopisać tabletki do zmywarki do listy zakupów, którą skrupulatnie
wpisywałam w notatnik telefoniczny. Na szybko postanowiłam przygotować obiad,
ale kompletnie nie miałam pomysłu, co na niego zrobić.
„Aleks z pewnością wróci koło piętnastej” –
pomyślałam.
– Kurde, nie wypada, by on
gotował tak bez uprzedzenia, poza tym ma być moim mężem. Czemu gotowanie w
małżeństwie jest uważane za obowiązek kobiety? – zapytałam siebie na głos.
– Nie masz co narzekać. Masz
wszystko, czego chcesz, wygodne życie i chatę, o jakiej większość może tylko
zamarzyć, ale czy za taką cenę dam radę spędzić z tym człowiekiem całe życie? –
po raz kolejny zadałam sama sobie pytanie. – Kurwa, przecież sama chciałam z
nim być. Zaczęłam prostować drogi swojego życia dzięki niemu, ale to wszystko
toczy się zbyt szybko. Miał być moim chłopakiem, mieliśmy łazić za rączkę po
parku, spędzać miło czas na rozmowach przy pizzy i uprawiać namiętny seks
nocami w jego lub w moim mieszkaniu. Być może kiedyś stałby się moim mężem, ale
nie w najbliższym czasie. Na Boga, ja mam tylko osiemnaście lat – powiedziałam
do siebie i zaczęłam sądzić, że popadam w jakąś chorobę mówienia do siebie.
Wyciągnęłam z lodówki piersi z
kurczaka, postanowiłam je na szybko utłuc i obtoczyć w panierce. Jeśli Aleks
będzie głodny to sobie sam je usmaży, a ziemniaki obrane i osolone postawię mu
na gazie, potrafi sam je ugotować. Podczas przygotowywania obiadu wciąż się
zastanawiałam, co się takiego stało z moimi planami. Zawsze miałam jakiś plan,
może nie na całe życie, ale jakiś manewr, a teraz nie miałam żadnego. Miałam do
wyboru życie z Aleksem lub powrót do matki, bo zarabianie na siebie w taki sposób
jak poprzedni nie wchodziło w grę, gdy miałam być matką bliźniaków. Nigdy bym
nie chciała, by moje dzieci patrzyły na takie moje życie, a z pensji
sprzątaczki przecież ich nie utrzymam. Zresztą, niedługo i tę pracę będę
musiała rzucić, bo nie dam rady pogodzić wychowywania dzieci, nauki, zajmowania
się domem i pracy jednocześnie.
– Miał nas łączyć seks i
spacerki, połączone z rozmowami, a nie wspólny dom i dzieci. Na dodatek nas
nawet seks nie łączy i to moja wina – powiedziałam pełna goryczy i ubijałam
jednocześnie kotleta z takim samym zapałem.
Kiedy obiad był już wstępnie
przygotowany, to narzuciłam lekki makijaż. Założyłam niskie buty,
przypominające trampki, ale były całe czarne i dużo zgrabniejsze od typowych
trampów. Wyszłam z domu, zatrzaskując drzwi i otworzyłam garaż pilotem. Mogłam
wchodzić do garażu przez pralnię i suszarnię, ale nie lubiłam tego. Śmierdziało
tam płynami, a mnie ten zapach przyprawiał o mdłości. Wsiadłam do kabrioletu i
rozsunęłam dach. Był już prawie maj, a na koniec października miałam termin.
Dokładnie na dwudziestego siódmego października, miałam już nawet zapowiedzianą
cesarkę. Teraz mój brzuch był lekko zaokrąglony, pod luźniejszymi ubraniami nie
było to dostrzegalne, ale za kilka miesięcy będzie już widać. Nawet mnie to cieszyło,
nie chciałam ukrywać ciąży. Stwierdziłam, że mogę się wstydzić wszystkiego,
mojego poprzedniego życia, mojej matki, mojego ojca, seksu, jaki uprawiałam,
nawet tego, w jaki sposób zostali poczęci, ale z pewnością nigdy nie będę się
wstydziła ich. Przez chwilę pomyślałam nad imionami. Może Wiktoria i… i brakło
mi pomysłu na to, co dalej. Z Aleksem kompletnie nie mieliśmy pomysłu, jakie
imiona nadać naszym bliźniakom. Nie mogliśmy trafić w swój gust nawzajem, a z
każdym męskim imieniem, jakie wypowiedziałam Olek, miał złe wspomnienia.
Krystian popychał go za czasów przedszkolnych. Wiktor wyrósł na jakiegoś
przestępcę, a Artur kojarzył mu się z królem Arturem i stwierdził, że dzieci
będą kogoś o takim imieniu przezywać. Mnie z kolei Karolina kojarzyła się z Kujonką,
nieznającą życia i skarżypytą. Mira było zbyt krótkie i słabo brzmiało, a Julia
zbyt oklepane i za modne. Wreszcie dojechałam pod szpital, postanowiłam
odwiedzić Aleksa w konkretnym celu. Moja wypłata rozpłynęła się w obłędnym
tempie, bo postanowiłam na wiosnę odświeżyć swoją garderobę, a byłam już
umówiona z fryzjerem. Nie informowałam Olka o takich bzdurach i nie miałam w
zwyczaju pytać się czy da mi na fryzjera lub kosmetyczkę, najzwyczajniej w
świecie podchodziłam do niego i mówiłam: potrzebuję… (w tym miejscu podawałam
kwotę).
– Witam. Ja do Aleksandra
Górskiego – powiedziałam do pani w recepcji.
– Jest w pracy, ale powinien być
w kawiarni, bo ma przerwę – odpowiedziała pucołowata pani z recepcji, która
miło się do mnie uśmiechała ilekroć odwiedzałam Olka. Nie wiem czemu, ale
lubiłam ją, sprawiała bardzo sympatyczne wrażenie.
Kawiarnia w szpitalu znajdowała
się na drugim piętrze, była dostępna zarówno dla pacjentów jak i dla personelu.
Było to sporej wielkości pomieszczenie, wystrojem przypominało pizzerię, a
zapachem bar mleczny z czasów PRLu. Co do tego PRLu, to mogę się tylko
domyślać, nie żyłam przecież w tamtych czasach. Od błękitnych ścian rozbolała
mnie głowa już na wejściu, ale postanowiłam iść dalej w kierunku trójki
mężczyzn w białych fartuchach i laczkach na nogach.
– Witam wszystkich – przywitałam
się ładnie i poczułam na sobie zachłanne spojrzenie trzech par oczu, a dwie z
nich zmierzały mnie od góry do dołu, zatrzymując się na dekolcie, ponieważ
pochyliłam się, by dać Aleksowi buziaka w policzek.
– Cześć kochanie, co ty tu
robisz? – zapytał zdziwiony.
– Jestem tu, przyszłam do
ciebie, co innego miałabym tu robić?
– Jest kilka minut przed
trzynastą, powinnaś teraz się edukować za murami szkolnymi – wyjaśnił w czym
rzecz, a ja całkiem zapomniałam o tym, że przecież on nic nie wie o moich
wagarach. Znałam Aleksa i jego podejście do nauki, które całkiem odbiegało od
mojego. Dla niego również liczyła się obecność, a nie tylko oceny, postanowiłam
więc utrzymać jego niewiedzę.
– Zwolnili nas z ostatnich dwóch
lekcji – wyjaśniłam.
– A nie trzech? – dopytywał.
– Ostatni jest WF, więc go nie
liczę – odpowiedziałam.
– Aha – przytaknął i uśmiechnął
się jakoś tak dziwnie, zrobił łyk kawy i przeprosił kolegów, że nie przedstawił
nas sobie. Po chwili poznałam Arka i Marcina, a oni przyjemnie się do mnie
uśmiechnęli. Patrzyli na mnie jak na obiekt seksualny, a nie jak na narzeczoną
kolegi z pracy. Kiedyś może i by mi to imponowało, ale teraz już nie bardzo.
– Możemy porozmawiać? –
zapytałam.
– Jasne, chodźmy do gabinetu.
Następnego pacjenta mam dopiero za pół godziny – odpowiedział i wstał z
miejsca.
Po chwili weszliśmy do
niewielkiego pomieszczenia z kozetką, biurkiem i dwoma krzesłami. Był też
sterylny parawan lekarski i jakaś szafka z lekami, pojemniczkami oraz kilka
zabawek. Moją uwagę przykuł sporych rozmiarów kaczor Donald.
– Fajny – powiedziałam i
uśmiechnęłam się do pluszowej kaczki.
– Jestem neurologiem dziecięcym,
zabawki pomagają mi w kontaktach z pacjentami. Dzieci przez to mniej się peszą,
są śmielsze, ale i tak nie zawsze jest to łatwe. Najczęściej maluchy boją się
lekarzy – wyjaśnił.
Zajęłam miejsce na kozetce i
oparłam się o ścianę. Tutaj panowała fioletowa barwa, była równie zimna, co ten
niebieski w kawiarni, ale jakoś lepiej działała na mnie, bo głowa przestała
mnie boleć.
– O czym tak rozmyślasz? –
zapytał Aleks.
– O kolorach ścian.
– Mamy zmienić jakiś kolor w
domu, czy wybierasz już farby do pokojów tych trzech pustych i na poddasze? –
dopytywał.
– Nie, coś ty. Puste pokoje
niech na razie będą puste, ale na poddaszu pomyślałam, byśmy urządzili sobie
taką siłownię, ale by było tam sporo roślinności. Jednak to może zaczekać.
Teraz myślałam o kolorach tych ścian tutaj, są beznadziejne, ponure i zimne.
– Wiem, w mojej prywatnej
klinice są słonecznopomarańczowe – powiedział i zajął miejsce na jednym z
krzeseł.
– Masz prywatną klinikę? –
zdziwiłam się.
– Właściwie nie jest tylko moja.
Ja mam tam prywatny gabinet, ale wybudowałem ją na spółkę z takim kardiologiem.
Dwa gabinety wzięliśmy dla siebie, a resztę wynajęliśmy. Ucieszy cię zapewne
wiadomość, że na górze jest położnictwo. Załatwiłem ci tam miejsce. Będzie
lepiej tobie i dzieciom na prywatnej porodówce niżeli w państwowym szpitalu. –
Aleks był troskliwy, a takie drobne gesty świadczyły o jego opiekuńczości i
miłości.
– Całkiem dobry pomysł. O
czternastej mam wizytę u fryzjera, potem jestem umówiona z Majką, ale obiad
zostawiłam dla ciebie w lodówce. Kotlety musisz tylko usmażyć, a ziemniaki
ugotować – wyjaśniłam.
– Nie przejmuj się tak obiadem,
dam sobie radę. Zresztą sam coś mogłem ugotować, nie musiałaś się kłopotać –
powiedział, ale jego uśmiech zdradzał jakiś podstęp.
– Czemu się śmiejesz? –
postanowiłam zapytać, bo naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi.
– O której przygotowałaś obiad?
– zapytał wprost.
– Przed godziną – odpowiedziałam
szczerze, a za moment ugryzłam się w język, zdając sobie sprawę, że sama się
wydałam.
– To jakiego jeszcze przedmiotu
nie liczysz, prócz WFu? – zapytał Olek. – Może wszystkich? – dodał po chwili.
– Jezu, co ja mam ci teraz
powiedzieć? – zapytałam i poczułam, że zostałam ukarana za moje dobre chęci.
Gdybym nie zrobiła obiadu, to bym o nim nie wspomniała, a jakbym o nim nie
wspomniała, to by nic się nie wydało.
– Może zacznijmy od tego,
dlaczego cię nie było dzisiaj w szkole? – zapytał wprost i patrzył na mnie tak
jakoś dziwnie, jakby chciał mnie przejrzeć na wylot.
– Bo się nie mogłam dobudzić –
odpowiedziałam.
– Rozumiem, raz na jakiś czas
można mieć lenia. Przedwczoraj dopadło cię to samo? – zapytał po chwili.
– Nie, nie wiem – odpowiedziałam
i zdziwiłam się, że on wie o mojej tamtejszej nieobecności.
– A wczoraj też się nie mogłaś
dobudzić? – zapytał i czekał na odpowiedz, a ja nie wiedziałam, co mam
powiedzieć. – A jutro jaki będzie powód? – dodał kolejne pytanie.
– Jutro pójdę do szkoły –
zapewniłam.
– Oby, bo w innym razie to sobie
inaczej o tym porozmawiamy – powiedział i brzmiał jakoś tak groźnie.
– Alek,s ja się już śpieszę do
tego fryzjera, bo jeszcze dojechać muszę – wyjaśniłam.
– No to leć – odrzekł z lekkim
uśmiechem na ustach.
– Ale potrzebuję czegoś od
ciebie – zaczęłam temat i wyciągnęłam znacząco rączkę przed siebie w jego
kierunku, wewnętrzną stroną ku górze.
– Mam ci dać po łapach? Czy tego
ode mnie oczekujesz? No to zaczekaj, gdzieś tutaj mam linijkę taką dłuższą –
powiedział mało zabawnie i zaczął się rozglądać w tył na biurko.
– Nie! – krzyknęłam i szybko
schowałam dłoń za siebie, gdy ujrzałam w dłoni Aleksa linijkę.
– No to czego ode mnie
oczekujesz, bo w tej chwili nie rozumiem – rzekł naturalnym tonem i odłożył
przeźroczysty przedmiot z powrotem na biurko.
– Trzystu złotych – odparłam. –
Bo fryzjer koło stu pięćdziesięciu mnie wyniesie pewnie, ale możliwe że stówę,
potem idę gdzieś z Majką. No i jeszcze muszę zakupy zrobić. Brakuje nam
tabletek do zmywarki, przypraw i pojemniczków kilku na przyprawy, o te wiszące
mi chodzi – powiedziałam.
– Proszę – odrzekł, wyciągając
portfel z tylnej kieszeni i kładąc obok mnie banknot stu złotowy.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam
z uśmiechem. – Powiedziałam chyba wyraźnie, że potrzebuję trzysta – dodałam.
– A ja uznałem, że nie
zasługujesz na nagrodę i przyjemności – odpowiedział z przyklejonym do ust
uśmiechem, a ja pierwszy raz nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zatkało mnie.
– Proszę – powtórzył Aleks,
zabierając z kozetki banknot stu złotowy i kładąc na jego miejsce dwa razy po
dwieście złotych. – Jednak wiedz, że czynię to ostatni raz w takiej sytuacji.
Następnym razem jeśli uznam, że nie zasługujesz na przyjemności, to
najzwyczajniej nie odpuszczę. Postaraj się wiec umawiać z fryzjerami i takimi
innymi w godzinach, kiedy jesteś już wolna, a nie kiedy powinnaś być w szkolę.
– Dobra, ale łaski bez. Nie
potrzebuję twoich pieniędzy – powiedziałam i wstałam z miejsca, kierując się w
stronę drzwi. Tu nie chodziło o moją obrażoną dumę, a jedynie o to, by wywołać
w nim poczucie winy i wymusić przeprosiny.
– Wróć no się na moment –
usłyszałam za moimi plecami, ale i tak położyłam dłoń na klamce.
– Natychmiast wróć na miejsce –
teraz głos Aleksa był twardszy, a ja usiadłam znów na kozetce, ale nie dlatego,
że ostrzej mówił, ale od początku nie zamierzałam wychodzić bez pieniędzy.
– Czego? – zapytałam.
– Po pierwsze, to grzeczniej
proszę, a po drugie mi nie chodzi o pieniądze. Ufam ci pod tym względem i jeśli
mi nie wierzysz, to mogę ci dać cały portfel albo nawet kartę bankomatową z
pinem. Udowodnić ci w ten sposób, że nie rzecz w tych kilku stówach? Na karcie
jest dwadzieścia pięć tysięcy, możesz wydać, ile uważasz za stosowne, nawet
wszystko – rzekł, patrząc mi w oczy i tym mnie zaskoczył. Naturalnie nie tym,
że patrzy mi w oczy, ale tym, co mówił.
– Nie potrzebuję dwudziestu
pięciu tysięcy – odparłam.
– Masz rację, bo zapewne w
obecnej chwili nie potrzebujesz, ale potrzebujesz wykształcenia. Bez
uczęszczania do szkoły go nie zdobędziesz. Co się z tobą dzieje, co? Wcześniej
zależało ci na edukacji, czemu więc przestało? – zapytał, a ja analizowałam w
głowie, jakie jeszcze pytania może zadać. Szukałam takiej odpowiedzi, by odciąć
mu drogę do kolejnych pytań.
– Zależy nadal, ale trzy dni
wolnego to nie tragedia.
– Nie usprawiedliwię ci ich,
twoja matka też tego nie zrobi. Powagaruj jeszcze trochę, a ci zachowanie
jeszcze bardziej obniżą – uprzedził.
– W dupie mam ocenę z zachowania
– rzuciłam bez przemyślenia.
– Ja też mam w dupie, jaką ty
masz ocenę z zachowania, bo to tobie powinno zależeć, by ją poprawić i to
zwłaszcza po tych wszystkich akcjach, jakie odpieprzyłaś. Jednak mnie to nie
interesuje, już się w to nie mieszam. Do szkoły jednak masz chodzić i tu zdania
nie zmienię.
– Ale ja chcę chodzić do szkoły,
przecież nie chcę jej rzucić – przerwałam mu.
– Bardzo mnie to cieszy, jednak
ja bym chciał byś uczęszczała tam regularniej niż do tej pory. Nie dałaś mi dokończyć.
W dupie mam twoją ocenę z zachowania, ale twoje zachowanie nigdy nie będzie mi
obojętne. Jak już wcześniej mówiłem, rzecz nie rozchodzi się o pieniądze, ale
jakaś kara ci się należy. Wiedz, że to jest ostatni raz, gdy odpuszczam. Gdybyś
nie była w ciąży, to najzwyczajniej dostałabyś w dupę, ale nie za wagary, bo o
tym zawsze możemy porozmawiać, a za kłamstwo. Nie życzę sobie, byś mnie
okłamywała. Jesteś jednak w ciąży, więc pomińmy to, co przed chwilą
powiedziałem, bo nie mogę tak postąpić w tym momencie. Muszę mieć jednak nad
tobą jakąś kontrolę, bo twój autopilot ostatnio cię zawodzi kochanie.
– I teraz co? Uznasz, że
zasługuję na karę i nie dasz mi pieniędzy, tak? A może nie wypuścisz mnie z
domu, co? – zapytałam pełna złości, bo byłam naprawdę oburzona tym, co
usłyszałam.
– Sypiesz pomysłami jak z
rękawa, uwzględnię je przy następnym takim razie. Nie patrz tak na mnie,
proszę. Ja naprawdę nie chcę być dla ciebie zły, ale nie chciałbym też bywać
zły na ciebie. Jesteś bardzo młoda, Amando, a ja mam prowadzić cię przez życie.
To będzie moje zadanie albo raczej obowiązek, bo będę twoim mężem. Jednak tylko
od ciebie zależy czy będziemy szli przez to życie za rękę, a ja będę prowadził
cię za dłoń czy ci tą dłonią głupoty z głowy wybijał przez…
– Nie kończ – przerwałam mu
stanowczo. – Zrozumiałam i przepraszam – dodałam całkiem szczerze.
– W takim razie bardzo się z
tego cieszę, a teraz leć już bo się spóźnisz –odrzekł.
Amanda będzie żoną Aleks więc ma prawo korzystać z jego portfela,bo w małżeństwie jak to Olek już kiedyś stwierdził wszystko jest wspólne.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się podejście i zachowanie Aleksa. Powinien być jednak bardziej konsekwentny choć i tak jest bardzo stanowczy :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się podstawą Aleksa martwi się o nią co oznacza ze zależy mu na niej ... Z tymi wagarami to jej nie wyszło :) pozdrawiam Nadia
OdpowiedzUsuńpodoba mi sie że Aleks jest taki stanowczy i opiekuńczy wobec Amandy
OdpowiedzUsuńWidać że ja kocha chce dla niej jak najlepiej. :)
OdpowiedzUsuńAleks zaczyna być stanowczy, w przypadku szkoły to popieram.
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się, że Amanda traktuje go jak bankomat. Ale on sam doprowadził do tej sytuacji.