Amanda (Magdalena)
Kto wie tak naprawdę czym jest pustka?
Nikt dopóki jej nie doświadczy i każdy, bo w końcu każdego dogania. Pusty
świat, puści ludzie, puste miejsca, puste serca, puste portfele… – pustka miała
to do siebie, że występowała pod różnorodnym obliczem. Mój szowinistyczny mąż,
rzekłby, że pustka jest jak typowa kobieta, zmienia się w zależności od
sytuacji, czasu, miejsca, możliwości i nie sięgają jej żadne ograniczenia, bo reguły
są po to by je łamać, a mury by je burzyć. Albo powiedziałby coś równie
beznadziejnego, co zburzyłoby mi ten cały poranek, który jak na razie
przebiegał spokojnie. Siedząc w czerwonej, satynowej koszuli i czarnych
spodniach, popijałam kawę i bawiłam się naszyjnikiem. Był nowy, dostałam go
wczoraj, nie miał dla mnie większego znaczenia. Nagle pomyślałam, że po co
zaczynać ten dzień inaczej, przecież rutyna jest taka fajna, to jeden z
synonimów stabilizacji, której niegdyś tak bardzo pragnęłam. I w ten oto sposób
powróćmy do tematu pustki.
– Olek – zwróciłam się do mężczyzny
zapinającego koszule po samą szyje. Stał przed wielkim lustrem umiejscowionym w
salonie.
– Tak? – zapytał z tym wrednym błyskiem
szmaragdu w oczach. Czy tu wszystko musiało być takie cenne? Nawet jego oczy
musiały odziedziczyć barwę tego szlachetnego kruszcu?
– Strasznie pusta ta ściana. –
Wskazałam palcem na płaszczyznę bieli. – Potrzebuje też pieniędzy, mam pusty
portfel. Paliwo też się kończy. I szykuje się też strasznie pusty dzień.
Patrząc jednak na to z innej strony nie mam powodu narzekać. Nasz kran
funkcjonuje, a dzieci w Afryce nie mają nawet studni…
– Ile potrzebujesz? – Myślicie, że taki
jest mój mąż? Gdyby taki był niebo byłoby o kilka centymetrów bliżej ziemi. – I
na co? – Dodał po chwili, i właśnie taki był mój mąż. Dla niego wszystko miało swoją
cenę; żona, dzieci, uczucia, a to ponoć ja byłam w naszej rodzinie największą
materialistką.
– Nie wiem, głupio mi tak podawać
kwotę. Nie uważasz, że to jest trochę dziwne? – Zrobił głupią minę w moim
kierunku, poprawił rękawki, wygładził ubranko i usiadł naprzeciw, zamieszał
cukier w herbacie, bo jak zwykł mawiać: „herbata jest znacznie zdrowsza od
kawy”.
– Jest ci głupio bo tankuje twoje
kabrio? – Tak, jeździłam białym kabrioletem.
– Tylko odrobinkę. Głupio mi podawać
kwotę. Podałam więc na co potrzebuję, sam podejmij decyzje ile mi dać.
Decydujesz niemal o wszystkim, możesz także o tym. Jedna decyzja w tą czy w tą,
ma to dla ciebie jakieś znaczenie? – zapytałam i odrzuciłam łyżeczką obok na
tackę. Dźwięk kiedy odbiła się i spadła na lakierowaną podłogę był…
przeszywający i taki wdzięczny przy tym.
– Dlaczego się denerwujesz? Także mam
się zdenerwować? Nie sądzę by było ci to na rękę. – Zawsze zastanawiałam się
czy te ostatnie dopowiedzenia, te wypowiedzi typu ostatniego zdania traktować
serio. Czy były to groźby? Olek ostatecznie nie był konsekwentny, rzadko kiedy
spełniał swoje „przyrzeczenia”.
Teraz w mojej głowie odbywała się
kalkulacja – czy rzucić głupim i pustym „przepraszam”, czy spowodować poranną
awanturkę by odrobinkę zatruć mu życie w tym jego idealnym świecie. Zadecydował
za mnie. Nawet nie zauważyłam kiedy wstał, a już przede mną leżał wachlarz
złożony z jedenastu stów. To tyle co cała moja wypłata. Dla mojego męża było to
niczym, zawsze miał gotówkę w portfelu i miał na to by wydawać ją lekką ręką.
Skąd? Neurolodzy ostatecznie nie zarabiają niewiele.
– To nie na twoją rozrywkę. Nie jestem
twoim mężem po to by zapewniać ci łatwy dostęp do gówniarskich atrakcji. Zrób po
drodze zakupy, mamy pustą lodówkę. Chłopcy potrzebują soczków, kaszek, jog…
– Sama wiem czego potrzebują moi
synowie – zwróciłam się do mężczyzny, który teraz wydawał mi się zupełnie obcy.
Stał i zakładał buty, płaszcz miał już na sobie. Po zawiązaniu sznurówek
podszedł do mnie, musnął mnie w czoło.
– To nasi synowie, nie zapominaj o tym.
– To ten sam głos, który zazwyczaj sprawiał, że robiło mi się cieplej, a teraz
powiało chłodem, a może spowodowała to świadomość, że śnieg sypie za oknem.
Szczerze nie wiedziałam. Miałam jednak pewność, że osiągnęłam swój cel. Całe
życie starałam się być wyprana z uczuć i w końcu mi się to udało. Nie czułam
jednak dumy z tego powodu, bardziej strach, co będzie dalej.
Na początku mówiłam o pustce. Teraz
ogarnęłam wzrokiem dom i był pełen różnych przedmiotów, czasami drogich, innym
razem mniej cennych. Był też pełen wrzasków i to doprowadzało mnie do istnej
cholery. Kochałam moje dzieci, ale równie mono dzierżyłam do nich czystą
nienawiść. Nie na tyle silną by ich porzucić. Nie był to też ten rodzaj
nienawiści by skrzywdzić. Obojętność wykluczał instynkt macierzyński, który nie
pozwalał pozostać mi obojętną na ich potrzeby. Jednak to przez te potrzeby ich
nienawidziłam. Nie dość, że potrzebowali domu, pieniędzy, ciepła, rodziny, a ja
by im to zapewnić byłam zmuszona związać się z dwulicowym człowiekiem, to
jeszcze ciągle czegoś chcieli. Nie potrzebowali, a chcieli, domagali się tego
jak wszyscy mężczyźni – szantażem emocjonalnym. Ciekawe czy ci dranie od
poczęcia dostają do poczytania instrukcje jak wpłynąć na kobietę i jak wymagać,
żądać, potrzebować i chcieć tak by otrzymywać.
– Pani Amando? – Nagle wybudziłam się z
tych czarnych myśli, dopiłam jednak kawę zanim spojrzałam na córkę pana Henia.
Pan Henryk zajmował się tu wszystkim.
Zarządzał robotami, polem, stadniną. Aha, bo ja na początku zapomniałam dodać -
mieszkamy na wsi, tylko dlatego, że mój mąż miał pasje, a były nią konie. Córka
pana Henia – Paulina, czasami wpadała zająć się chłopcami. Właściwie to często
wpadała, miała z góry ustalony grafik, płaciliśmy jej za to, ale dzisiaj nie
był jej dzień.
– Oni płaczą – powiedziała wymownie.
– Jak możesz to się nimi zajmij –
wstałam z miejsca i zaczęłam zakładać buty nie czekając na jej odpowiedź.
– Pani wychodzi? – Ta czarnowłosa
dziewczyna mówiła mi na pani, choć była ode mnie tylko rok młodsza.
– Tak, bo nie chcę zrobić czegoś
głupiego, ani sobie, a tym bardziej im.
Wyszłam z domu jak najszybciej się
dało. Tak by nie zdążyła o nic już więcej zapytać. Nienawidziłam pytań, na
niektóre nie było wcale odpowiedzi, a na większość odpowiedzi były tak
niejasne, że lepiej było wcale ich nie udzielać. Wsiadłam w samochód, a dokąd
zmierzałam? Nie wiedziałam, ale przypomniało mi się że w dłoni nadal trzymam
plik stów, tym razem były zwinięte w rulon. Zmierzałam więc po zakupy, by nie
zawieść mojego męża i nie zburzyć jego idealnego świata… naszego idealnego
świata.
Moją podróż do marketu opóźnił nagły
telefon. Oczywiście nie odbierałam prowadząc. Zatrzymałam się wiec na poboczu,
ale mimo tego włączyłam na głośno mówiący. Moja przyjaciółka, niegdyś przeze
mnie znienawidzona oczywiście nie miała nic pożytecznego do roboty.
Zaproponowała więc kawę. Majka była szczęśliwa, a mnie jej szczęście
przytłaczało i spychało w cień bardziej niż za naszych najgorszych lat. Teraz
zrozumiałam, że dla niej dopiero nastały te najlepsze lata, ale bez obaw,
byli ledwie po ślubie, więc to co najgorsze dopiero przed nią.
Zajechałam pod tą kawiarnie, bo jakże
by inaczej. Przyjaciołom się przecież nie odmawia kawy na mieście, pitej bez
pośpiechu przynajmniej raz w miesiącu.
– Co tam u ciebie? – zapytała. No
gorszym pytaniem to już chyba mnie uraczyć nie mogła.
– Wszystko w najlepszym. – Przy tym
kłamstwie zdjęłam płaszcz i usiadłam na drewnianym krześle ustawionym w rogu
tego staromodnie urządzonego pomieszczenia.
– Jesteś tego pewna? – dopytywała.
– Oczywiście, Maju, jakżeby miało być
inaczej. Zmieńmy lepiej temat z mojego szczęścia na twoje urodziny. Wszystko już
zorganizowane?
– Prawie, mamy tylko, albo raczej aż komplikacje
z zaproszeniami – pożaliła się, a nasz ulubiony kelner uraczył nas swoją
obecnością. Złożyłyśmy więc zamówienia.
– Jakie problemy z zaproszeniami? –
Starałam się powrócić do tematu, by znów nie pytała o szczęście, porządek i
inne uczucia wiążące się w tym wypadku bezpośrednio z moimi uczuciami, których
nie miałam w sobie już ani mililitra.
– No z urodzinowymi. – Majki teatralne
gesty kiedyś wydawały mi się zabawne, teraz już tylko żałosne. Ponad dwa
miesiące temu wyszła za drania, jak każda z kobiet, która powiedziała to symboliczne
„tak” przed Bogiem, księdzem, czy urzędasem. Nie ma dobrych mężczyzn, są tylko
drani. Niektórzy się tylko lepiej maskują od innych, bo mają więcej forsy,
efektywniejszą mowę, szersze bary, lub inne takie co przyciąga kobiecy wzrok,
dłonie i… nie, serca nie przyciągają, je biorą sami i rwą na miliardy małych
kawałeczków tak by już nigdy nie dało się go zlepić w całość i nie pomyśleć o
samej sobie.
– Ale coś z drukiem? – Oczywiście to
nadal tyczyło się zaproszeń, bo wydrukowanie sobie samej drugiego serca i
wepchnięcia je w klatkę piersiową, oraz umieszczenia za solidną kratą żeber
było niemożliwe.
– Z szablonem. Patryk wszystko
utrudnia. Nawet nie słucha tego co mówię. Sto razy powtarzam, żadnych
czerwieni, a on za każdym razem tak samo wzdycha i mówi, ze wie, a
potem znów nie pamięta.
– To straszne, jak on tak może. – Ja
nie ironizowałam. Skoro teraz zapominał o tym co ważne dla jego żony,
to kiedyś w klubie pewnie zapomni o tym, że w ogóle ma żonę. Mąż Majki
na pierwszy rzut oka na takiego nie wyglądał, albo raczej wyglądał, ale po
bliższym poznaniu zdawał się taki nie być. Jednak czy któryś z nich ma napisane
„zdrajca” na czole? Żaden, a większość zdradza.
– Amanda, coś jest nie tak? Jesteście prawie od miesiąca małżeństwem… – I tak oto skończyłyśmy wygodnicki temat Majki i
Patryka, a zaczęłyśmy niewygodną wymianę zdań o moim i
Aleksandra „po ślubie”. – Powinnaś kwitnąć, być uśmiechnięta, promieniować
pozytywną energią. Czego ci brak do szczęścia? Przystojny mąż, wielka chata,
dobry samochód, wspaniali synowie… właśnie gdzie oni są? – Dzięki ci Boże za
tych synów w tym momencie, przynajmniej zaprzestała mówić o tym jak ja to
wszystko mam i jak to nic mi już nie potrzeba.
– Z opiekunką – rzekłam z uśmiechem i
zrobiłam łyk już drugiej kawy tego dnia.
– No widzisz, nawet na opiekunkę was
stać, my na taki luksus nigdy sobie… – Znów zaczął się temat o moim luksusowym życiu,
pełnym tego wszystkiego i pustym w to co zabiera ludziom szczęście i odbiera
chęci do życia. Tylko czemu to ja nie miałam ochoty żyć?
– Majka, zacznijmy od tego, że wy nie
macie dzieci. Tak więc na temat opiekunki macie jeszcze sporo czasu.
– Po minięciu tego sporego czasu Patryk
nadal będzie tylko policjantem, a ja tylko kosmetyczką.
– To były wasze ambicje zawodowe, nie
jestem temu winna.
– Nie mówię, że jesteś, ale rozejrzyj
się dookoła. Nie tutaj, jak będziesz w domu i doceń co masz.
– Oczywiście, obiecuje wrzucić dwie
stówki na pierwszej mszy na jakiej się znajdę za to moje szczęście. Tak w
ramach podziękowań, dla Boga te dwie…
– Dlaczego ironizujesz? – zapytała Majka, a ja nie wiedziałam co ma
na myśli. – Zawsze byłaś wyszczekana, ale nigdy nie zmierzało to w tym
kierunku. Co się z tobą dzieje?
– Dlaczego uważasz, że coś się ze mną
dzieje?
– Może dlatego, że mam oczy i widzę. A
może dlatego, że słyszę. A może dlatego, że wiem o czymś o czym ty też wiesz, a
o czym twój mąż z pewnością nie.
– O czym ty mówisz? – W tym momencie
się poprawiłam, usiadłam jeszcze sztywniej, poczułam się nieswojo, niepewnie.
– Co miał znaczyć pocałunek z Kamilem
na kilka tygodni przed twoim weselem?
– Nasz wspólny przyjaciel ma długi
język – stwierdziłam. Jednak za moment pomyślałam, że dla Kamila to też
niewygodne by Majka o tym wiedziała. Maja była peplą, a jemu najbardziej
powinno zależeć by nie doszło to do Aleksa… mój mąż bywał czasami
nieobliczalny. Kamil? Ach tak… Kamil. Play Boy wyrwany rodem z żurnala z
wyglądu, człowiek retro i mój prawdziwy przyjaciel. Jedyny obcy jakiego byłam w
stanie obdarzyć bezinteresowną miłością, ale nie taką kochanków, a taką
siostrzaną. Pocałował mnie, a ta miłość prysła niczym bańka mydlana.
Pocałowałam go później ja… kilka dni później… chciałam by uczucie miłości
powróciło, ale nie było już po nim śladu, albo metoda „czym się strułeś tym się
lecz” bywała jednak zawodna.
– Łączyło was…
– Nie. Majka, uwierz mi, naprawdę nie.
Łączyła nas przyjaźń, nie chodziliśmy w tej przyjaźni do łózka, a Olek… Aleks
jest moim mężem, to już niezmienne, aż po grób.
– Z tego co wiem, to istnieją rozwody.
Nie żebym coś insynuowała, ale jeśli by wam się nie układało.
– Układa nam się. Po prostu jesteśmy
zmęczeni, chłopcy budzą się po kilka, czasami nawet kilkanaście razy w ciągu
jednej nocy, jest ich dwóch, a my mamy tylko dwie pary rąk i jedno życie. Nie
wracaj proszę do pocałunku z Kamilem, nigdy więcej, to było głupie, czułam się
jakbym całowała brata.
– Dobra, Aleks się ode mnie nie dowie.
Jesteśmy przyjaciółkami, przecież wiesz, nie mogłabym ci zrobić czegoś takiego.
– Wiara w ludzi, przyjaźń, miłość i inne takie nie były moją mocną stroną, ale
jej akurat uwierzyłam. Majka była podła, ale nie miała interesu w toczeniu ze
mną wojen i bitew. To już nie były te nasze lata na placu boju. Teraz każda
miała swoją piaskownice i swoje foremki do zabawy, oraz swojego chłopca w
ogrodniczkach, który sypał piaskiem po oczach, burzył babki i ciągnął za
warkoczyki.
Dalej Majka mówiła o planowaniu
rodziny, o tym ile chce mieć dzieci, jak je nazwać, jak ubierać… kompletnie
oszalała, była jakby nie ona. Zupełnie nie taką Majkę pamiętałam z poprzednich
lat. Z czasów pełnych imprez, alkoholu i seksu. Dotarłam przed market,
zaparkowałam, przystąpiłam do robienia zakupów. Przez kasę przewinęły się: dwie
paki pierogów, ośmiopak piwa, jakiś likier, duża paczka frytek, chusteczki dla
niemowląt, jogurty, deserki dla dzieci od trzeciego miesiąca życia. Co prawda
chłopcy mieli dopiero dwa miesiące, ale mleko niespecjalnie im smakowało, bo
ciągle byli głodni, dlatego do ich diety wprowadziliśmy też inne produkty.
– To też pani? – zapytała się kobieta
na stanowisku kasjerki.
– Tak – odpowiedziałam i dalej
pakowałam wszystko do koszyka sklepowego, by czasem nie zatamować ruchu.
Kasa znów wydawała ten przebrzydły
pikający dźwięk, powieki mi opadały, oczy bolały od światła tych ekonomicznych
badziewstw, ale cóż… żyć trzeba dalej, mimo wszystko. Słuchałam więc tego pik,
pik, pik i wkładałam do koszyka kolejne artykuły: wódka, cztery opakowania
mąki, papryka, pieczarki, dziesięć kostek masła, siedem opakowań makaronu,
schabowe, jajka, gulasz, cztery opakowania ryżu, wołowina, pięć cytrynówek
(tych w malutkich buteleczkach), sterta startych i zmielonych przypraw, kilka
opakowań ciastek i chipsów, landrynki, proszek do prania, świeczki zapachowe do
łazienki, czteropak coca-coli, cztery kartony soków, pampersy w ekonomicznym
opakowaniu, cztery rodzaje musztardy, dwa rodzaje ketchupu… pakowałam do tego
koszyka wszystko czego może zapragnąć człowiek, niemal wszystko. Produkty
najlepszych marek, o których niektórzy mogą sobie tylko pomarzyć. Dla
niektórych celem na dziś być może jest kupno chleba i… życie nauczyło mnie, że
czasami suchy chleb to wiele. Dziś jednak nie musiałam się tym martwić, ale
nigdy nie wiadomo tego co mnie spotka za kilka, kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt
lat.
– 823 złote i 74 grosze – usłyszałam.
Wyjęłam więc portfel z modnej, skórzanej torebki. Wydałam te kilka stów, bo
pieniądze dziś, to nie był mój problem. Za to wszystko inne mnie przerastało
dużo bardziej niż niegdyś brak gotówki.
Otworzyłam bagażnik mojego białego
peugeota. Dopiero teraz pakowałam zakupy do reklamówek i wkładałam do
samochodu. Sześć wielkich toreb foliowych, z jednej dumnie wystawał czarny
korek cytrynówki. Uznałam, że skoro nie pobudziły mnie dwie kawy, to może
pobudzi mnie alkohol. Miałam prowadzić, nie zamierzałam z tego rezygnować, w
końcu kogo narażałam? Jechałam sama, dzieci były z Pauliną, a obcy przechodnie…
trudno, to tylko obcy. Człowiek powinien martwić się o siebie i swoich
bliskich, a obcych mieć totalnie w piździe. Wypicie setki smakowej wódki bez
popity kiedyś nie było dla mnie łatwe, ale jak to mówią „trening czyni mistrza”
i dziś to już nie było dla mnie żadnym problemem. Wlałam zawartość tej
szklanej, magicznej buteleczki w siebie i wiedziałam, że już tylko one… te
magiczne buteleczki trzymają mnie w całości i dają siłę na stoczenie walki z
kolejnym pustym dniem, z kolejną pustą nocą, z tym całym idealnym, ale pustym
życiem.
Mam nadzieję, że Amanda jednak nie skończy jak jej matka, chociaż pierwsze kroki w tą stronę już poczyniła .E.
OdpowiedzUsuńAmanda moim zdaniem jest przytłoczona tym wszystkim,dwójka dzieci,mąż który kazał ją zgwałcić a to tylko osiemnastoletnia dziewczyna.Aleks nie chcę widzieć,że coś w Amandzie się zmieniło.Myślę,że ona nie skończy jak Klara chociażby dlatego,że Olek jej na to nie pozwoli.
OdpowiedzUsuńOlek chyba widzi,ale woli nie widziec i udaję ,że jest wszystko w porządku. Amanda jest strasznie zagubiona ,jak by depresję jakąś miała. Wydaję mi się,że Amanda nie będzie jak Klara bo nie będzie chciała dzieciom zgotować takiego życia jak jej
OdpowiedzUsuńGłupota z jest strony że usiadła za kierownice po alkoholu.
OdpowiedzUsuńAmanda zachowuje się trochę tak jakby popadła w jakąś depresję albo straciła chęć do życia. Ona zachowuje się trochę tak jakby jej życie nie miało już sensu a przecież ma męża, dzieci, piękny dom one tego nie zauważa. Oby tylko nie rozpiła się jak jej matka.
OdpowiedzUsuńMasz rację Asiu, Amanda zachowuje się jakby miała depresję, chyba to całe życie rodzinne ją przerosło. Ona ma tylko i aż 18 lat. Lekko nie ma, a Olek wydaje mi się, że nie chce dostrzec problemu. Też jest zmęczony dziećmi, zarabianiem na dom, tylko, ze to on jest starszy i bardziej doświadczony.
OdpowiedzUsuńAmanda popełniła błąd siadając za kierownicę po alkoholu, jak się Olek dowie to da jej popalić, bo on tego nie toleruje, już jej kiedyś groził co jej zrobi, jak jeszcze kiedyś będzie prowadziła po pijanemu.
Wydaje mi się,że Amandę przerosło macierzyństwo.Szkoda,że swoje problemy chce rozwiązać alkoholem.Aleks nie pozwoli Amandzie stoczyć się tak jak stoczyła się matka Amandy
OdpowiedzUsuń