Angelika (Jula)
Retrospekcje
Grudzień 2011 roku:
Przygotowania wigilijne zazwyczaj kojarzył mi się z czymś
przyjemnym, klimatycznym jednak nie tym razem. Ruda non stop miała jakiś
problem. „Zadarłam paznokieć”, „przecięłam się”, „Patryś to takie nudne!” – to
tylko kilka fraz jakie ona zdążyła powtórzyć z pięćset razy w ciągu zaledwie
godziny. Gdyby wzięła się do roboty zamiast jęczeć skończylibyśmy o wiele
szybciej, ale ona chyba tego nie rozumiała. Hubert pichcił barszcz biały, bo w
tym jakże poważnym sporze z policjantem na temat barszcz czy żurek ja poparłam
Hubiego, a Majka wstrzymała swój głos. Teraz ona siedziała przy stoliku i
piłowała paznokcia, właśnie tego co jej się zadarł. Ja przejęłam nóż i kroiłam
co mi w ręce dano, Patryk obierał cebule i tak fajnie wyglądał, gdy się
wypierał, że jeszcze nie płacze, a nasz głównodowodzący udawał, że gotuje to
wszystko, ale oczywiście według niego dobry kucharz musi sprawdzać czy potrawa
jest nadal właściwie osolona i doprawiona tak więc co chwile ładował coś do
ust.
– Hubert może ja tej zupy spróbuje, bo zanim ty
stwierdzisz, że ona już jest dobra to jej nie będzie – zaczęłam, gdy on
wpakował kolejną chochlę, bo według niego łyżką się nie dało poczuć dokładnego
smaku z racji tego, że była za mała.
– Nie, nie ja sobie poradzę – powiedział oczywiście nie
siląc się na uprzednie przeżucie pokarmu.
– Tylko nie rób żadnych potraw, w których jest wino, bo
jutro zapewne będziesz miał straszliwego kaca – dogryzłam mu, a Patryk
zachichotał pierw próbując to stłamsić jednak po chwili roześmiał się już w
głos.
– Okej, już jest dobre – mruknął Hubert z rezygnacją w
głosie i oparł się o parapet.
– Czyli zostanie jeszcze coś dla nas – odezwał się Patryk
i zbił ze mną piątkę.
Na jakiś czas zapadła cisza, zastanawiałam się co robi
teraz babcia. Było mi trochę szkoda, że nie spędzam świąt z nią, ale ona
ochoczo zapędzała mnie na ten wyjazd, a pani Renia spod piątki powiedziała, że
jak co roku spędzi z nią wigilię choć tym razem po prostu w innym miejscu przy
czym zarzekała się, że w ogóle jej to nie przeszkadza. Nagle moich uszu
dobiegło skwarczenie i taki przyjemny zapaszek. Odwróciłam się w stronę
kuchenki, na której Pat pichcił, a aktualnie podsmażał cebulkę.
Na stole w kuchni była już zupa, desery, pierniki, które
schowałam przed Hubertem, ale on jeszcze nie wiedział. Stała tam też sałatka,
która była mojego autorstwa co przyczyniło się do wielkiej obrazy wyższego z
panów, bo został nałożony zakaz próbowania dla wszystkich z nim włącznie. On
jednak był najbardziej nieszczęśliwy jednak obraza majestatu nastąpiła dopiero,
gdy dostał po łapach przy próbie podkradnięcia choć odrobinki. Nawet Patryk
mnie wtedy poparł, bo stwierdził, że jak wszyscy to wszyscy.
– Zagrajmy w coś, nudzi mi się! – zaproponowała Majka i
pierdzielneła tym pilniczkiem na stół, a następnie chwyciła do ręki lakier.
– Ale jedzonko – zaprotestował Hubert, który od razu
stanął na prostych nogach, a ręką wskazał na gary stojące na piecyku.
– Jedzenie ci nie ucieknie, a i tak czekamy na ciasto i aż
to coś na patelni się przyrządzi i będzie zdatne do jedzenia.
– To gramy w państwa – miasta. Poruszamy trochę główką.
Tylko jak się dzielimy? Ja z Majeczką, a ty młoda z Hubertem?
– O nie, nie. Na pewno nie! – zaprotestowałam.
– Czemu niby nie? – zapytał z wyrzutem znów coś mieląc w
buzi.
– No ileż można? – zapytałam lekką kręcąc głową. – Podróż,
potem zanim przyjechali, pokój też mam z tobą i jeszcze teraz mam być dobrana w
parze? Zapomnij. Ty z Mają, bo wy umysły ścisłe, a ja przygarnę pupila –
powiedziałam dumna ze swoich rozważań. – To ja pójdę po kartki i długopisy.
Poszłam na górę, by czasem któryś się nie czepił.
Wyszperałam z torby brudnopis. Oczywiście jak wyrywałam kartki musiałam się
przeciąć o te cholerne spinacze. Zawsze wolałam zeszyty klejone jednak one mi
się szybciej rozpadały. Wzięłam też do ręki cztery długopisy w różnych kolorach
i wróciłam na dół rozkładając swoje skarby na stole obok kosmetyków Rudej.
– Ja chcę czerwony! – krzyknęła niemal od razu i rzuciła
się na ten kawałek plastiku z wkładem.
– Czerwony zboczony – mruknął Hubi, a ją to rozśmieszyło.
– W takim wypadku ja chce fioletowy – dodał, gdy sięgał po długopis.
– To tak jak księża w jakimś tam okresie – stwierdziłam,
że skoro on może interpretować kolory to ja sobie to tak porównam.
– Nie mała, fioletowy to od szat króla. – Wyszczerzył zęby
w uśmiechu.
– Tak sobie to tłumacz – rzuciłam i odwzajemniłam uśmiech.
– To ja wezmę zielony, taki uspokajający jak trawa.
– Jak trawa powiadasz? – zapytał Pat i oboje popatrzyli na
mnie z jakąś taką podejrzliwością.
– Tak, ta taka na łące, jeny o czym wy myślicie? –
zapytałam retorycznie i powróciłam do rysowania kresek na mojej karteczce.
– No to dla mnie został klasyczny.
– Pasuje ci do munduru – mruknęłam nawet nie podnosząc
wzroku.
– To jak to tam leciało? – zapytał Hubert.
– Państwa, miasta, rośliny, zwierzęta, imiona, rzeczy i my
jeszcze graliśmy na sławne osobistości, ale to jak chcecie – wyrecytowałam i
zapisywałam już trzecią kategorię.
– Chcemy! – Pierwszym ochotnikiem oczywiście był Hub.
– Ale wiesz, że przy sławnych osobistościach na H nie
możesz wpisać siebie.
– Zdecydowanie ja powinienem być tam dozwolony – prawił i
nabrał powietrza w płuca pokazując swoją dumę i wielkość, a w rzeczywistości
wyglądał komicznie, bo podkoszulek miał pobrudzony od zupy, buraczków i
wszelkiej maści dzisiejszych potraw.
– Ja to wymyśliłem i ja się nie zgadzam – wtrącił się
Patryk i zbił ze mną żółwika.
– Dobra cicho. Gramy, a kto przegra ten sprząta i zmywa po
kolacji – rozporządziłam, a oni choć raz mnie posłuchali z jednym małym
wyjątkiem. Musieliśmy poczekać, Majka skończy paznokietki.
Graliśmy dość długo, było zabawnie, bo Ruda non stop
poprawiała Huberta. Miała ochotę wygrać, chyba nawet bardziej niż ja. Ciekawie
było, gdy przy literce R w osobistościach Pat nakreślił Rumcajsa, ale kiedy
doszliśmy do S rozpoczął się prawdziwy komediodramat.
– A mogę na SZ? – zapytał ten ścisłowiec.
– Stary, a masz w alfabecie SZ, by trzeba to było osobno
rozpisywać? Na początku jest S to możesz no głupie pytanie – oburzył się mój
dzisiejszy partner.
– No dobra, dobra – mruknął i przygryzł długopis czyli się
skupiał.
I znów śmiechu zapewniła nam ta felerna sławna osobistość.
– Szopen – powiedział ten mój przyjaciel, a ja nie
wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać.
– Serio?! – zapytałam z niedowierzaniem.
– No, a co źle? – zapytał, a ja zakryłam twarz w geście
zażenowania. – No przecież jest SZ. – Przy tym zrobił taki komiczny dzióbek.
Majka miała minę iście wkurwioną za to Patryk turlał się ze śmiechu.
– Hubert, to się pisze przez CH – mruknęłam i po chwili
użalania się nad jego głupotą dołączyłam do Pata i też zaczęłam się śmiać.
– I przez ciebie przegraliśmy! – warknęła wściekła Majka.
– No przepraszam, ale to się tak wymawia – tłumaczył swoje
racje.
– Za to będziesz robił większą część! – Naburmuszona
wstała od stołu zabierając ze sobą kosmetyki i wyszła. Po chwili poderwał się
jej facet. Myślałam, że poleci za obrażoną księżniczką on jednak dopadł kuchenki
i podlał wodą to co się pichciło na patelni, bo zaczęło skwierczeć i się
przypalać.
Taka zwyczajna zwyczajność przez nich przemawia. Magia świąt im się chyba udziela, nawet dziewczyny są jakieś takie inne, lepsze :) E.
OdpowiedzUsuńTo Angela by go mogła polskiego uczyć hehe Chopin przez,,SZ" haha jeszcze nie spotkałam kogoś kto by tak napisał.
OdpowiedzUsuńCzęść jest komiczna :) Najpierw te długopisy później Hubert jako sławna osobistość i jeszcze ten nieszczęsny Chopin. Podobała mi się ta część była taka lekka i przyjemna.
OdpowiedzUsuńFajne jednak te ich święta. Uśmiałam się, jak wyobraziłam sobie minę Patryka, jak Angela wybrała zielony długopis, bo taki uspakajający jak ''trawa''. Patryś to tylko miał jedno skojarzenie, ta ''trawa'' była dwuznaczna, a Patryś jest podejrzliwy.
OdpowiedzUsuńU Patryk to takie zboczenie zawodowe :)
Usuń