Aleksander (Samuel)
Biegłem po schodach najszybciej jak to tylko było możliwe,
choć wiedziałem, że nie dostanę się do środka, bo nie posiadałem kluczy. Nie
miałem pojęcia, gdzie są chłopcy, ale wszystkie szpitale już obdzwoniłem, nawet
Patryka poprosiłem o sprawdzenie informacji o nich na policji, bo przecież
mogło dojść do jakiegoś wypadku. Zapukałem kilkakrotnie w drzwi.
– Co pan się tak dobija? – zapytała jakaś kobieta, stojąca
za mną.
– Pani jest sąsiadką? – zapytałem, bo przeczuwałem, że
nikt inny nie stałby za mną w szlafroku i z papierosem.
– Ta, a pan to kto? Komornik? – No nie, znowu. Czy ja
autentycznie wyglądałem aż na takiego potwora, jakimi są komornicy? Zapytałem
sam siebie w myślach, a na głos wybełkotałem tylko:
– Nie.
– Kurator? Czy pogotowie opiekuńcze? – dopytywała dalej
kobieta.
– Nikt z wymienionych, poszukuję Piotrusia i Pawełka,
kiedy ich pani ostatnio widziała? – zapytałem.
– Przed trzema minutami, w mojej kuchni. Zapraszam –
powiedziała i zgasiła papierosa w popielniczce.
Przekroczyłem próg jej domu. W korytarzu panował straszny
nieład.
– Przepraszam za bałagan, córka tworzy tu jakieś rzeźby.
Wcześniej tworzyła w kuchni, ale te wióry do jedzenia wpadały.
– Nic nie szkodzi – odrzekłem. Później była kuchnia,
ładna, taka stara, ale ze swoim urokiem. Ściany obite w boazerię i drewniany
narożnik.
– Aleks! – wykrzyczał jeden z chłopców i podbiegł do mnie.
Nadal ich nie rozróżniałem.
– Cześć chłopie – powiedziałem, biorąc malca na ręce. –
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę – rzekłem i jakoś instynktownie
przytuliłem go do siebie.
– Ja też tak chcę – zadecydował ten drugi i ciągnął mnie
za spodnie.
Też wziąłem go na ręce, ale najpierw odstawiłem tego
wcześniejszego.
– My was szukaliśmy – wyznał ten jeden.
– My, znaczy kto? – zapytałem.
– No ja z Pawłem. No i szliśmy, szliśmy i byliśmy już
naprawdę daleko, ale bolały go nogi – odpowiedział Piotruś.
– Gdzie ich pani znalazła? – zwróciłem się do kobiety.
– Ja ich nie szukałam, sami zapukali w moje drzwi, była
druga w nocy. Paweł pukał, Piotrek spał na klatce.
– Pukałem bo byłem głodny, a na schodach było niewygodnie,
a mama nie otwierała, a was nie znaleźliśmy, a, a nie już chyba nic –
opowiedział wszystko szczegółowo Pawełek, a ja poczułem, że łzy cisną mi się do
oczu.
– Przepraszam, że pytam, ale kim są dla pana ci chłopcy? –
zapytała kobieta.
– Przyszli szwagrowie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. –
Zabiorę ich do Amandy – zacząłem, ale mi przerwano, poza tym przypomniałem
sobie, że Amanda jest teraz w szkole.
– A co z nią? Może pan usiądzie, napije się herbaty.
– No, zostań, jeszcze nie zjedliśmy – zachęcił mnie
Piotrek i wskazał na jeden z talerzy płatków czekoladowych z kakao.
– Moja córka zawsze tak je. To mleko czekoladowe –
wyjaśniła kobieta i postawiła przede mną talerz z ciastem.
– Niech pani sobie nie robi kłopotu…
– To żaden kłopot – przerwała mi stanowczo i zalała
herbatę wrzątkiem. – A więc to pan jest tym lekarzem? – zapytała, siadając
naprzeciw mnie.
– Co znaczy tym?
– No tym co…
– Będę jadł i siedział ci na kolanach, będzie mi wygodnie
– stwierdził Piotrek. On tak bardziej lgnął do ludzi niż Paweł, tamten z kolei
był bardziej nieśmiały.
– Pewnie, chodź tutaj. Niech pani dokończy.
– Tym, co to zapewnił Amandzie wygodne życie i tym, co jej
matce zapewni to samo.
– Nie będę utrzymywał jej matki – rzekłem stanowczo.
– A nas? – zapytał Piotrek z pełną buzią.
– Was zawsze – odpowiedziałem i dałem mu buziaka w czoło.
– A teraz już jedz i się nie wtrącaj – dodałem.
– Ale ja lubię się…
– Piotrze, bo się pogniewamy – przerwałem chłopcu. Zrobił
nadąsaną minkę, ale już się nie odezwał.
– Nich jej pan tak surowo nie ocenia, nie zawsze taka
była, nie zawsze piła.
– Zbiera się na jakąś dłuższą historię? – zapytałem.
– Tak. Mamy dzieci w tym samym wieku, obie młodo
urodziłyśmy, jeszcze w zawodówce. Ja byłam w zawodówce, ona w liceum. Ja
zostałam sama z Martą, a ona zamieszkała z Amandy ojcem. Doszło do tego, że ja
skończyłam zawodówkę, bo mama pomogła mi przy Martusi, a ona przerwała drugą
klasę, by prać, gotować i nadskakiwać temu dupkowi. Zmuszał ją do picia,
uważał, ze kiedy on się dobrze bawi z kolegami i pije, to ona ma robić to samo,
jak nie chciała, to ją bił, a potem to już się samo tak potoczyło – kobieta
wykonała taki ruch przedziwny, takie machnięcie ręką z rezygnacją.
– A ojciec chłopaków? – dopytywałem.
– Dobry człowiek, ale trochę się pogubił w życiu. Kradł,
czasem wypił, jak to facet, ale nie awanturował się. Na tę małą nieraz
krzyczał, nie lubiła go.
– Mowa o mojej żonie? Amanda mówi, że ojciec bliźniaków
był w porządku. Jej ojczym chyba.
– Może z wiekiem zmądrzała, wtedy to się darli na siebie
nawzajem. On na nią, ona na niego. On uważał, że najważniejsza w życiu jest
nauka, ona że zabawa i szlajanie się po podwórku.
– Czyli nie był taki najgorszy, chciał dobrze – stwierdziłem.
– Pewnie, że chciał dobrze, bo to nasz tatuś był – wtrącił
się jakiś dziecinny głos do naszej rozmowy.
– Miałeś się nie wtrącać – powiedziałem do Piotra.
– Ale ja nic, to Paweł mówił. – Cholera czyli głosy też
mieli identyczne.
– Dobrze, przepraszam. Jedźcie – popędziłem ich do
jedzenia i spojrzałem na kobietę wyczekująco.
– Gdy go zamykali, to kazał jej obiecać, że się będzie
uczyć i skończy lepiej niż jej matka. Amanda na widzeniach ponoć mu obiecała,
przynajmniej tak mówiła.
– Co mu obiecała? – przerwałem kobiecie tym pytaniem.
– Że sama zadba o swoją przyszłość, że będzie się uczyć i
studiować, choćby miała diabłu duszę zaprzedać, że skończy lepiej niż on i jej
matka. Obiecała, że ustawi się w życiu, a nie będzie liczyć na opiekę i miłość,
bo to zawsze się źle kończy.
– Czemu miłość się źle kończy?
– Amanda z Bartkiem to się na co dzień dogadywali, ale
podobni byli, to się też nieraz kłócili. Oboje uważali, że Klara się rozpije,
jeśli zostanie bez faceta, bo przerosną ją problemy. Ona nie potrafi sama
funkcjonować.
– Jak to pije, bo nie potrafi sama funkcjonować? –
kompletnie nie rozumiałem co kobieta chce mi przekazać.
– Amandy ojciec zapewnił jej wygodne życie, kiedy nie pił
i nie ćpał, to był mądry człowiek, umiał kombinować. Mieszkali w bloku, mieli
trzy pokoje, sypialnię, salon. Bywałam tam. Klara tylko miała pięknie wyglądać,
malowała więc co dnia paznokcie i robiła wszystko, by było miło jej mężowi.
Taka była jej rola w związku, być ozdobą. Pewnego dnia znalazł sobie młodszą
ozdobę, a ją z dzieckiem i walizkami wystawił za drzwi. Przyszły do mnie i
mojej matki, załatwiła im to mieszkanie obok.
– Jak to nie wpuścił ich do domu?
– Nie były zameldowane, podpisali intercyzę –
odpowiedziała, a ja teraz zrozumiałem, czemu Amanda tak nalegała na intercyzę
przedmałżeńską, w której zaznaczone będzie, że zapewnię jej miejsce
zamieszkania w razie gdyby doszło do rozwodu. Nie byłem lepszym od jej ojca,
też miałem pieniądze z wielu źródeł, nie zawsze legalnych. Też wziąłem sobie
ozdobę i w jej mniemaniu też mogłem kiedyś wymienić ją na młodszą. Amanda nie
mogła pamiętać tak wczesnego dzieciństwa, ale pewnie matka jej opowiadała o tym
nieraz.
– Klara to nawet nie wiedziała, gdzie się rachunki płaci,
jak gaz włącza, jak korki wymienić i nagle przyszło jej radzić sobie samej z
trzyletnim dzieckiem. No to znajdowała nowych, nowszych, starszych, młodszych,
z tym różnie bywało. Trafiła na Pawlaka, ojca chłopców, i jakoś się układało,
ale on poszedł siedzieć, ona przygruchała tego Pogorzelca, rozpił ją na nowo, choć
już dzięki Bartkowi wyszła z nałogu i w efekcie ta mała się wyprowadziła,
odwiedzała regularnie braci, a Klara dalej piła. Amanda robiła zakupy, to ona
już nie musiała, więc i to przepijała.
– Niech mi pani już więcej nie mówi. Chyba nie chcę więcej
wiedzieć.
– To dobra kobieta, ta jej matka, życie ją po prostu
zniszczyło.
– Niech mi pani powie, jest szansa, by się jeszcze
otrząsnęła? – zapytałem.
– Nie, teraz już nie. Będzie piła już do śmierci. Doszło
do tego, że jej synowie spali na klatce, wcześniej takie coś się nie zdarzało.
– Idźmy do Pepe – zaproponował Paweł, a Piotruś w sekundę
przestał się opierać o mój tors główką i ruszył za bratem.
– To świnka morska Marty – wyjaśnił, zanim wyszli z kuchni
i zamknęli za sobą drzwi.
– A gdyby ten cały Bartek wyszedł z więzienia, nie dałby
rady jej jakoś postawić do pionu? – zapytałem.
– Nie wiem, ale wolałabym nie wiedzieć, jak on ją do tego
pionu stawia. To taki dość nerwowy człowiek.
– Ale chyba lepiej, jakby miała dostać porządny wpierdol
od męża, dobrze mówię, to nadal jej mąż? – Kobieta mi przytaknęła, więc
ciągnąłem dalej. – Niżeli ma się zapić na śmierć – dokończyłem.
– Może i racja, ale on siedzi za napad z bronią,
potrzebowałby dobrego adwokata chyba.
– Mam znajomego prokuratora, zapytam, co można z tym
zrobić. Pomyślę też, co z bliźniakami zrobić, gdzie będzie im najlepiej.
– Ja mogę się nimi zająć, jeśli pan musi do pracy, to
takie mądre i grzeczne dzieci.
– Jeśli pani by mogła, to będę wdzięczny. Niech pani też
na nich zerknie, gdy matka wróci. Zawoła na obiad, wyprawi do szkoły, ja pani
za to odpowiednio zapłacę. Nie chcę martwić żony i jej o wszystkim mówić póki
co.
– Nie musi mi pan płacić… – zaczęła kobieta i przypomniała
mi się moja babcia, też miała takie spojrzenie, takie dobrotliwe. Właściwie to
tylko to pozostało w mojej pamięci, nie pamiętałem ani jej twarzy, ani głosu, a
tylko to spojrzenie.
– Nie będzie przecież pani utrzymywała nie swoich dzieci.
Jeśli nie chce pani, bym pani płacił, to będę co rano wpadał z zakupami, możemy
się tak umówić? – zapytałem.
– Tak, tak będzie dobrze. Chłopcy potrzebują jeszcze
nowych ubrań, z tych wyrośli albo są tak brudne, że nie da się ich doprać.
– Wezmę ich po pracy do galerii na jakieś zakupy –
powiedziałem.
Dobrze, że Aleks tak troszczy się o braci Amandy. Oby tak samo troskliwy był w stosunku do swoich dzieci. E.
OdpowiedzUsuńAleks kupuję im dużo rzeczy,bawi się z nimi czasem,poświęca uwagę i czas nic dziwnego,że go lubią.Napewno mają szansę wyjść na prostą jeśli tylko będą tego chcieli.
OdpowiedzUsuńKochany ten Aleks to nawet nie jego bracia a traktuje ich jak swoich synków.
OdpowiedzUsuńAleks robi wszystko by uratować bliźniaków, troszczy się o nich. Wydaje mi się, że on ich pokochał. A chłopcy łakną jego uwagi, matka się nimi nie zajmuje, ojciec siedzi. Lgną do tego , kto daje im namiastkę miłości, kto się o nich troszczy.
OdpowiedzUsuń