piątek, 27 grudnia 2013

Część 211 - Teściówka




Aleksander (Samuel)

Poniedziałki – te dni co rozpoczynają dla większości ludzi tydzień pracy, nauki i innych tego typu obowiązków. Ja sam tego dnia przyjąłem już siedmiu pacjentów, a kiedy właśnie szykowałem się do wyjścia ostatniego z nich do poczekalni wtargnęła moja teściowa.
– To kontrola za miesiąc, póki co nie widzę żadnych zmian – rzekłem do matki małego chłopczyka, który właśnie zakładał na swoje drobne ramionka niebieską kurteczkę.
– Do widzenia panu – powiedziała kobieta, gdy już staliśmy przy samych drzwiach.
– Piątka! – krzyknąłem do chłopca i czekałem aż przybije mi piątkę swoją małą dłonią.
Kobieta z Wiktorkiem Woźniakiem opuściła moją klinikę, a ja pozostałem sam z teściową wśród pomarańczowych ścian. Zerknąłem na kobietę, nawet nie odwiesiła płaszczu na wieszak, rozpięła się tylko. Czekała i patrzyła na mnie z nienawiścią, z rękoma splecionymi na piersi.
– Witam teściówkę. Przepraszam, ale muszę się napić i coś przegryź – powiedziałem nieuprzejmie i oddaliłem się w stronę niewielkiej kuchni.
Sięgnąłem po szklankę i do lodówki po dzbanek Brita, ponieważ odfiltrował wodę, bez konieczności przegotowania. Napełniłem szklankę do połowy i wykonałem spory łyk, po czym zamknąłem drzwi lodówki.
– Co teściówkę do mnie sprowadza? – zapytałem.
–Nie nazywaj mnie tak, niewiele tobie brakuje by być moim rówieśnikiem.
– Zatem jak mam mówić? – zapytałem kompletnie nie zwracając na nią większej uwagi.
Odstawiłem szklankę do zlewozmywaka, po raz kolejny zajrzałem do lodówki i wyjąłem z niej talerz. Odwinąłem go z foli i wstawiłem do mikrofalówki.
– Klara – usłyszałem ciepły głos, ale jednocześnie szorstki i chropowaty. Podobny do głosu mojej żony. Odwróciłem się w jej stronę i wyciągnąłem rękę w geście przedstawienia się i przywitania.
– Aleks.
– Te łapki to sobie lepiej do kieszeni wstaw – powiedziała nie odwzajemniwszy uścisku.
– O co chodzi? Czyżby o wczoraj? – Zapytałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy, wydawało mi się, że słyszała jak krzyknąłem po zamknięciu samochodu. Dźwięk w mikrofali dał znać, że mój obiad się podgrzał.
– Nie szanuje cię na tyle by podawać ci dłonie. Wolałabym chyba samego diabła za ręce chwycić.
– Cudownie… Przychodzisz do mnie, w miejsce gdzie ciężko pracuje, by utrzymać rodzinę i zajmujesz mi czas. Czym? Porównaniem mnie do diabła, a na domiar złego ja w tym porównaniu wychodzę znacznie gorzej niż sam Lucyfer. Zabierasz mi jedyną przerwę jaką dziś mam i to z jakiego powodu? Z takiego, że warknąłem na żonę? Jak każdy mężczyzna muszę czasem podnieść głos więc o co mamie… Klarze chodzi, co?
– O to, że ty nic innego nie robisz tylko na nią wrzeszczysz! – warknęła.
– Z tego co wiem to nie ma ciebie z nami całą dobę, więc nie masz prawa wysuwać tak pochopnych i daleko idących wniosków – oznajmiłem i złożyłem ręce na piersiach całkowicie nieświadom tego co mnie dalej spotka.
Nagle mój policzek zapiekł. Tak uszczypnął i to nie było przyjemne odczucie. Uderzenie było na tyle silne, że musiałem podeprzeć ciężar ciała na jednej z nóg, wykonując manewr cofnięcia stopy.
– Teraz posłuchaj ty draniu. Jeśli jeszcze raz tkniesz moją córkę to na ciebie doniosę, ty skurwielu. Doniosę, albo zabiję. To, że masz biały fartuszek, studia ukończone z wyróżnieniem, oraz pieniądze nie oznacza, że jesteś bezkarny – powiedziała mi prosto w twarz, odwróciła się na pięcie i wyszła.
Stałem chwilę w osłupieniu po czym usłyszałem głos Michała  – wspólnika kliniki neurologicznej.
 – Masz wolną środę?
– Pracuje – odpowiedziałem jakby nigdy nic.
– Wciśniesz dwóch moich klientów? – zapytał.
– Wolę jak nazywasz ich pacjentami – stwierdziłem.
– Pacjenci, czy klienci – bez różnicy – oznajmił. – To jak? Ja biorę dziś twoich dwóch ostatnich bo tak mam wolne, a ty moich w środę?
– To stali pacjenci? – zapytałem i usiłowałem zjeść na stojąco spaghetti, ale po rozmowie z matką Amandy odebrało mi jakoś apetyt.
– Nie, klienci są nowi. Bez różnicy więc który lekarz ich przyjmie, a w środę mam rozwód, więc sam rozumiesz… – Spojrzał na mnie pytająco.
– Rozumiem, jak tak dalej pójdzie to ja będę brał wolne na pogrzeb – wyparowałem bez przemyślenia.
– Ale coś z Amandą nie tak? – zmartwił się Michał.
– Nie, nie, ale jak tak dalej pójdzie to ja się dorobie zawału, albo jakieś nerwicy paranoidalnej.
– Przesadzasz. Masz piękną, młodą i inteligentną żonę i jeszcze marudzisz. Niektórzy nie mają takiego szczęścia jak ty…
– Tak, tak, jasne. Moje szczęście jest tak spore, że aż mnie wykańcza. Biorę tą środę, od rana do wieczora, a ty za to za dwie godziny przyjmujesz moich pacjentów. Pacjentów Michał – postawiłem nacisk na słowo „pacjentów”.
Dzień pracy minął i nadszedł czas na jeszcze cięższą robotę… Usiłowałem dodzwonić się do Amandy, ale ta nie odbierała telefonu. Pomyślałem, że być może się uczy, albo jeszcze siedzi w szkole. Ostatni miesiąc ciąży przeleżała, pierw w domu, a następnie w szpitalu. Po pojawieniu się bliźniaków na świecie, też miała zwolnienie ze szkoły na kolejny miesiąc. Tak oto okazało się, że od dwudziestego siódmego września, do przedwczoraj – dwudziestego ósmego stycznia nie było jej w szkole.
Zaraz przed pojawieniem się bliźniaków było źle. Amanda bała się jak to będzie, martwiła o to jak poradzi sobie ze szkołą i jak my sobie w ogóle poradzimy. Uczyła się w każdej wolnej chwili, a jak potem odwoziłem ją na sprawdziany i egzaminy, tak nadrabiała i starała się nie narobić sobie zaległości, a i tak po pojawieniu się Patryka i Kamila szlak trafił jej plan i nie miała czasu się uczyć systematycznie. Zaległości więc powstały. Starałem się jej pomóc, ale nie było za bardzo jak. Opiekowałem się chłopcami w wolnych chwilach, ale wtedy to ją zazwyczaj ogarniał sen, a nie chęć nabywania wiedzy. Chociaż, chęci z pewnością były, ale zmęczenie okazało się silniejsze. Dopiero w grudniu wpadliśmy na pomysł zatrudnienia opiekunki do dzieci, z początku choćby na kilka godzin dziennie, no ale od wczoraj też na czas gdy Amanda jest w szkole, a ja akurat w pracy. W rezultacie z naszymi dziećmi więcej spędzała opiekunka niżeli my sami.
Wróciłem do domu licząc, że zastanę Paulinę – córkę pana Henia z chłopakami. Przy kołysce, w której zasypiał Patryk była jednak Amanda. Siedziała w fotelu mając nogi przewieszone przez podłokietnik i kołysała jedną ręką naszego syna, a drugą trzymała książkę.
– Cześć – powiedziałem i dałem jej buziaka w policzek. – Gdzie ten drugi klon? – zapytałem.
– W łóżeczku. Mama kupiła im karuzele z kołyskami. Jest wręcz zafascynowany melodią Amadeusza Mozarta – odpowiedziała.
– A więc to… to? – zapytałem nieskładnie i podszedłem do przenośnej, bezprzewodowej niani wsłuchując się w melodie.
– Tak ignorancie kultury i sztuki. To klasyka – odrzekła.
 – A dlaczego ty przy nim nie siedzisz? – zapytałem.
– Widzę go na ekranie, co chwila zerkam, to wystarcza. Patryka też tam odniosę jak tylko zaśnie.
– Nie wygląda na zmęczonego – stwierdziłem patrząc na rozbudzonego malca, który miał oczy otwarte szeroko i takie roześmiane, psotne.
– Właśnie też tak widzę, a w telewizji i poradnikach to głoszą, że takie maluchy to długo i często śpią.
– Nasz syn jest widocznie egzemplarzem bez instrukcji. Wezmę go na spacer, tylko najpierw się przebiorę w coś luźniejszego i zdemontuje jedną gondolę.
– Super, jak wrócisz to akurat rosół będzie.
– W poniedziałek rosół? – Spojrzałem na nią pytająco.
– Tak, bo miałam ochotę. Wiem, że nie przepadasz, ale drugie danie przygotowałam z myślą o tobie. Z pewnością będzie tobie smakowało.
– Najbardziej to byś mi smakowała ty – powiedziałem pojawiając się przy niej i całując namiętnie w usta, tak długo aż brakło mi powietrza. – A wracając do tematu – powiedziałem patrząc na to jak moja żona z trudem wyrywa się z namiętnościowego letargu. – O obiedzie mówię! Nie musisz gotować, możemy kupować gotowe. I tak masz skrócony czas do minimum, a musisz się przecież sporo uczyć.
– No przecież się uczę. Weź go już i nie zrzędź. Wystarczy, że on cały dzień kwili, weź go szybciej, bo się już wiercić zaczyna – poleciła.
– Chodź do taty – powiedziałem do malucha i wyjąłem go delikatnie z kołyski. – Pójdziesz się z tatusiem przebrać i na spacer. Jak wrócimy to ty pewnie będziesz spał, a tatuś będzie tobie bardzo tego spokojnego snu zazdrościł. Bo wiesz co? Tato po powrocie odbędzie sobie z twoją mamusią poważną i dorosłą rozmowę na temat twojej babci, a mojej teściowej – mówiłem zmierzając do schodów, miałem na celu udanie się do garderoby.
– Była u ciebie? – zapytała moja żona i dostrzegłem, że stoi już na równych nogach i zmierza w moim kierunku. Po mojej minie wyczytała odpowiedź. – Przepraszam cię Aleks, mówiłam jej by się do tego nie mieszała, nie wtrącała, prosiłam ją o to, naprawdę – tłumaczyła chaotycznie Amanda stojąc już przede mną i zagradzając mnie i mojemu synkowi drogę do sypialni, gdzie znajdowała się garderoba.

– Spokojnie, nic się nie stało. Nawet nie jestem zły, chciałbym z tobą tylko o tym porozmawiać. – Starałem się tymi słowami uspokoić Amandę. Nie wiem na ile mi się to udało, ale sądzę, że całus w jej czoło i puszczenie oczka w jej kierunku załatwiło sprawę całkowicie, bo się nawet uśmiechnęła i powróciła do swojej poprzedniej lektury – podręcznika do języka polskiego dla klas trzecich.

3 komentarze:

  1. Klara się o Amandę po prostu martwi w końcu to jej córka.Olek raczej nie powinien się bać jej gróźb,nie są groźne przynajmniej według mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Martwi sie ,ale chyba takich akcji w pracy to nie piwinna robic, Amanda tak podskoczyla do Olka jak o Klarze powiedzial jak by mial ja za to zbic

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno martwi się o córkę, ale nie powinna osadzać Aleksa od razu o najgorsze, nie wiedzieć o co dokładnie poszło.

    OdpowiedzUsuń