Aleksander (Samuel)
Poniedziałki – te dni co
rozpoczynają dla większości ludzi tydzień pracy, nauki i innych tego typu
obowiązków. Ja sam tego dnia przyjąłem już siedmiu pacjentów, a kiedy właśnie
szykowałem się do wyjścia ostatniego z nich do poczekalni wtargnęła moja
teściowa.
– To kontrola za miesiąc, póki
co nie widzę żadnych zmian – rzekłem do matki małego chłopczyka, który właśnie
zakładał na swoje drobne ramionka niebieską kurteczkę.
– Do widzenia panu – powiedziała
kobieta, gdy już staliśmy przy samych drzwiach.
– Piątka! – krzyknąłem do
chłopca i czekałem aż przybije mi piątkę swoją małą dłonią.
Kobieta z Wiktorkiem Woźniakiem
opuściła moją klinikę, a ja pozostałem sam z teściową wśród pomarańczowych
ścian. Zerknąłem na kobietę, nawet nie odwiesiła płaszczu na wieszak, rozpięła
się tylko. Czekała i patrzyła na mnie z nienawiścią, z rękoma splecionymi na
piersi.
– Witam teściówkę. Przepraszam,
ale muszę się napić i coś przegryź – powiedziałem nieuprzejmie i oddaliłem się
w stronę niewielkiej kuchni.
Sięgnąłem po szklankę i do
lodówki po dzbanek Brita, ponieważ odfiltrował wodę, bez konieczności przegotowania.
Napełniłem szklankę do połowy i wykonałem spory łyk, po czym zamknąłem drzwi
lodówki.
– Co teściówkę do mnie
sprowadza? – zapytałem.
–Nie nazywaj mnie tak, niewiele
tobie brakuje by być moim rówieśnikiem.
– Zatem jak mam mówić? –
zapytałem kompletnie nie zwracając na nią większej uwagi.
Odstawiłem szklankę do
zlewozmywaka, po raz kolejny zajrzałem do lodówki i wyjąłem z niej talerz.
Odwinąłem go z foli i wstawiłem do mikrofalówki.
– Klara – usłyszałem ciepły
głos, ale jednocześnie szorstki i chropowaty. Podobny do głosu mojej żony.
Odwróciłem się w jej stronę i wyciągnąłem rękę w geście przedstawienia się i
przywitania.
– Aleks.
– Te łapki to sobie lepiej do
kieszeni wstaw – powiedziała nie odwzajemniwszy uścisku.
– O co chodzi? Czyżby o wczoraj?
– Zapytałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy, wydawało mi się, że
słyszała jak krzyknąłem po zamknięciu samochodu. Dźwięk w mikrofali dał znać,
że mój obiad się podgrzał.
– Nie szanuje cię na tyle by
podawać ci dłonie. Wolałabym chyba samego diabła za ręce chwycić.
– Cudownie… Przychodzisz do
mnie, w miejsce gdzie ciężko pracuje, by utrzymać rodzinę i zajmujesz mi czas.
Czym? Porównaniem mnie do diabła, a na domiar złego ja w tym porównaniu
wychodzę znacznie gorzej niż sam Lucyfer. Zabierasz mi jedyną przerwę jaką dziś
mam i to z jakiego powodu? Z takiego, że warknąłem na żonę? Jak każdy mężczyzna
muszę czasem podnieść głos więc o co mamie… Klarze chodzi, co?
– O to, że ty nic innego nie
robisz tylko na nią wrzeszczysz! – warknęła.
– Z tego co wiem to nie ma
ciebie z nami całą dobę, więc nie masz prawa wysuwać tak pochopnych i daleko
idących wniosków – oznajmiłem i złożyłem ręce na piersiach całkowicie
nieświadom tego co mnie dalej spotka.
Nagle mój policzek zapiekł. Tak
uszczypnął i to nie było przyjemne odczucie. Uderzenie było na tyle silne, że
musiałem podeprzeć ciężar ciała na jednej z nóg, wykonując manewr cofnięcia
stopy.
– Teraz posłuchaj ty draniu.
Jeśli jeszcze raz tkniesz moją córkę to na ciebie doniosę, ty skurwielu.
Doniosę, albo zabiję. To, że masz biały fartuszek, studia ukończone z
wyróżnieniem, oraz pieniądze nie oznacza, że jesteś bezkarny – powiedziała mi
prosto w twarz, odwróciła się na pięcie i wyszła.
Stałem chwilę w osłupieniu po
czym usłyszałem głos Michała – wspólnika
kliniki neurologicznej.
– Masz wolną środę?
– Pracuje – odpowiedziałem jakby
nigdy nic.
– Wciśniesz dwóch moich
klientów? – zapytał.
– Wolę jak nazywasz ich
pacjentami – stwierdziłem.
– Pacjenci, czy klienci – bez
różnicy – oznajmił. – To jak? Ja biorę dziś twoich dwóch ostatnich bo tak mam
wolne, a ty moich w środę?
– To stali pacjenci? – zapytałem
i usiłowałem zjeść na stojąco spaghetti, ale po rozmowie z matką Amandy
odebrało mi jakoś apetyt.
– Nie, klienci są nowi. Bez
różnicy więc który lekarz ich przyjmie, a w środę mam rozwód, więc sam
rozumiesz… – Spojrzał na mnie pytająco.
– Rozumiem, jak tak dalej
pójdzie to ja będę brał wolne na pogrzeb – wyparowałem bez przemyślenia.
– Ale coś z Amandą nie tak? –
zmartwił się Michał.
– Nie, nie, ale jak tak dalej
pójdzie to ja się dorobie zawału, albo jakieś nerwicy paranoidalnej.
– Przesadzasz. Masz piękną,
młodą i inteligentną żonę i jeszcze marudzisz. Niektórzy nie mają takiego
szczęścia jak ty…
– Tak, tak, jasne. Moje
szczęście jest tak spore, że aż mnie wykańcza. Biorę tą środę, od rana do
wieczora, a ty za to za dwie godziny przyjmujesz moich pacjentów. Pacjentów
Michał – postawiłem nacisk na słowo „pacjentów”.
Dzień pracy minął i nadszedł
czas na jeszcze cięższą robotę… Usiłowałem dodzwonić się do Amandy, ale ta nie
odbierała telefonu. Pomyślałem, że być może się uczy, albo jeszcze siedzi w
szkole. Ostatni miesiąc ciąży przeleżała, pierw w domu, a następnie w szpitalu.
Po pojawieniu się bliźniaków na świecie, też miała zwolnienie ze szkoły na
kolejny miesiąc. Tak oto okazało się, że od dwudziestego siódmego września, do
przedwczoraj – dwudziestego ósmego stycznia nie było jej w szkole.
Zaraz przed pojawieniem się
bliźniaków było źle. Amanda bała się jak to będzie, martwiła o to jak poradzi
sobie ze szkołą i jak my sobie w ogóle poradzimy. Uczyła się w każdej wolnej
chwili, a jak potem odwoziłem ją na sprawdziany i egzaminy, tak nadrabiała i
starała się nie narobić sobie zaległości, a i tak po pojawieniu się Patryka i
Kamila szlak trafił jej plan i nie miała czasu się uczyć systematycznie.
Zaległości więc powstały. Starałem się jej pomóc, ale nie było za bardzo jak.
Opiekowałem się chłopcami w wolnych chwilach, ale wtedy to ją zazwyczaj
ogarniał sen, a nie chęć nabywania wiedzy. Chociaż, chęci z pewnością były, ale
zmęczenie okazało się silniejsze. Dopiero w grudniu wpadliśmy na pomysł
zatrudnienia opiekunki do dzieci, z początku choćby na kilka godzin dziennie,
no ale od wczoraj też na czas gdy Amanda jest w szkole, a ja akurat w pracy. W
rezultacie z naszymi dziećmi więcej spędzała opiekunka niżeli my sami.
Wróciłem do domu licząc, że
zastanę Paulinę – córkę pana Henia z chłopakami. Przy kołysce, w której
zasypiał Patryk była jednak Amanda. Siedziała w fotelu mając nogi przewieszone
przez podłokietnik i kołysała jedną ręką naszego syna, a drugą trzymała
książkę.
– Cześć – powiedziałem i dałem
jej buziaka w policzek. – Gdzie ten drugi klon? – zapytałem.
– W łóżeczku. Mama kupiła im
karuzele z kołyskami. Jest wręcz zafascynowany melodią Amadeusza Mozarta –
odpowiedziała.
– A więc to… to? – zapytałem
nieskładnie i podszedłem do przenośnej, bezprzewodowej niani wsłuchując się w
melodie.
– Tak ignorancie kultury i
sztuki. To klasyka – odrzekła.
– A dlaczego ty przy nim nie siedzisz? –
zapytałem.
– Widzę go na ekranie, co chwila
zerkam, to wystarcza. Patryka też tam odniosę jak tylko zaśnie.
– Nie wygląda na zmęczonego –
stwierdziłem patrząc na rozbudzonego malca, który miał oczy otwarte szeroko i
takie roześmiane, psotne.
– Właśnie też tak widzę, a w
telewizji i poradnikach to głoszą, że takie maluchy to długo i często śpią.
– Nasz syn jest widocznie
egzemplarzem bez instrukcji. Wezmę go na spacer, tylko najpierw się przebiorę w
coś luźniejszego i zdemontuje jedną gondolę.
– Super, jak wrócisz to akurat
rosół będzie.
– W poniedziałek rosół? –
Spojrzałem na nią pytająco.
– Tak, bo miałam ochotę. Wiem,
że nie przepadasz, ale drugie danie przygotowałam z myślą o tobie. Z pewnością
będzie tobie smakowało.
– Najbardziej to byś mi
smakowała ty – powiedziałem pojawiając się przy niej i całując namiętnie w
usta, tak długo aż brakło mi powietrza. – A wracając do tematu – powiedziałem
patrząc na to jak moja żona z trudem wyrywa się z namiętnościowego letargu. – O
obiedzie mówię! Nie musisz gotować, możemy kupować gotowe. I tak masz skrócony
czas do minimum, a musisz się przecież sporo uczyć.
– No przecież się uczę. Weź go
już i nie zrzędź. Wystarczy, że on cały dzień kwili, weź go szybciej, bo się
już wiercić zaczyna – poleciła.
– Chodź do taty – powiedziałem
do malucha i wyjąłem go delikatnie z kołyski. – Pójdziesz się z tatusiem
przebrać i na spacer. Jak wrócimy to ty pewnie będziesz spał, a tatuś będzie
tobie bardzo tego spokojnego snu zazdrościł. Bo wiesz co? Tato po powrocie
odbędzie sobie z twoją mamusią poważną i dorosłą rozmowę na temat twojej babci,
a mojej teściowej – mówiłem zmierzając do schodów, miałem na celu udanie się do
garderoby.
– Była u ciebie? – zapytała moja
żona i dostrzegłem, że stoi już na równych nogach i zmierza w moim kierunku. Po
mojej minie wyczytała odpowiedź. – Przepraszam cię Aleks, mówiłam jej by się do
tego nie mieszała, nie wtrącała, prosiłam ją o to, naprawdę – tłumaczyła
chaotycznie Amanda stojąc już przede mną i zagradzając mnie i mojemu synkowi
drogę do sypialni, gdzie znajdowała się garderoba.
– Spokojnie, nic się nie stało.
Nawet nie jestem zły, chciałbym z tobą tylko o tym porozmawiać. – Starałem się
tymi słowami uspokoić Amandę. Nie wiem na ile mi się to udało, ale sądzę, że
całus w jej czoło i puszczenie oczka w jej kierunku załatwiło sprawę
całkowicie, bo się nawet uśmiechnęła i powróciła do swojej poprzedniej lektury
– podręcznika do języka polskiego dla klas trzecich.
Klara się o Amandę po prostu martwi w końcu to jej córka.Olek raczej nie powinien się bać jej gróźb,nie są groźne przynajmniej według mnie.
OdpowiedzUsuńMartwi sie ,ale chyba takich akcji w pracy to nie piwinna robic, Amanda tak podskoczyla do Olka jak o Klarze powiedzial jak by mial ja za to zbic
OdpowiedzUsuńNa pewno martwi się o córkę, ale nie powinna osadzać Aleksa od razu o najgorsze, nie wiedzieć o co dokładnie poszło.
OdpowiedzUsuń