Angelika (Jula)
Retrospekcje
Grudzień 2011 roku:
Poczułam jak ktoś łapie mnie delikatnie za nos, potrząsa nim i puszcza.
Otworzyłam oczy, Hubert stał nade mną z uśmiechem od ucha do ucha i rękami
założonymi na biodrach. Miał na sobie poplamioną, białą koszulkę. Uśmiechnęłam
się na jej widok i podparłam na łokciach.
– Wstawaj,
mała, idziemy po choinkę – oznajmił z dumą.
– Jeny, Hubert
o ósmej?! – zapytałam z niedowierzaniem patrząc na zegarek.
– Tak. Maja z
Patrykiem już wstali i tam coś robią w kuchni, gotują te sprawy, a my
dostaliśmy misje zorganizowania choinki. No chodź – powiedział i ściągnął ze
mnie kołdrę.
– Dobra, dobra
już idę, jak tam chcesz – odparłam ziewając i poczłapałam do swojego bagażu –
Eeeem... – zająknęłam się próbując znaleźć cokolwiek w tym rozpiździelu.
– Co to było?
– zaśmiał się Hubert.
– Szukam jakiś
ciuchów co można wciągnąć.
– Dobra ja nie
wnikam w te odgłosy – stwierdził po czym powędrował do łazienki. Słyszałam jak
odkręca wodę, a już po chwili wyszedł bez koszulki i z szczoteczką do zębów w
ustach – Kłoszułki zapłomniałem – wymamrotał nieskładnie i wziął taką czarną na
długi rękaw.
Wyrzuciłam
połowę ubrań na podłogę, gdy w końcu znalazłam czarną, wiszącą na człowieku
koszulkę z twarzą Indianina, a zaraz obok niej bordową bejsbolówkę. Założyłam
zdobycz po czym przystąpiłam do poszukiwania dżinsów. Proste niebieskie wydały
mi się najlepsze. Upewniłam się, że Hubert jeszcze nie wychodzi z łazienki i
zamieniłam pidżamę na spodnie po czym szybko wsunęłam na stopy skarpetki.
Wrzuciłam ubrania do torby i schyliłam się w poszukiwaniu butów. Pięknie –
pomyślałam, gdy zorientowałam się, że jakimś cudem wsunęły się pod łóżko.
Zanurkowałam za satynową kapę i poszukiwałam rękami moich białych adidasów.
Wyjęłam jednego i odrzuciłam za siebie, gdy już złapałam drugiego poczułam jak
czyjaś ręka zaciska się na mojej kostce i ciągnie mnie w swoją stronę.
Wyślizgnęłam się z pod łóżka natrafiając na roześmianego Huberta.
– Co ty
robisz? – zapytał.
– W chowanego
gram wiesz? – skierowałam w niego ironiczne pytanie – Buty mi tam wpadły i je
chciałam wyciągnąć – wytłumaczyłam się.
– Aaa no
chyba, że tak – powiedział przewracając oczami i złapał mnie za łokcie po czym
podniósł na równe nogi – To jak gotowa?
– No jasne,
jak zawsze.
Wyminęłam go i
ruszyłam na dół. Z kuchni dało się słyszeć przyciszone głosy więc wolałam nie
wchodzić chociaż kusiło mnie przyłapanie przykładnego pana policjanta.
Wciągnęłam, kurtkę i czapkę, a zaraz koło mnie pojawił się Hubert, popatrzył w
stronę kuchni po czym uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do wieszaka i
zaciągnął na ramiona, a raczej jedno ramię płaszcz Majki.
– Co ty robisz?
– zapytałam ze zdziwieniem.
– O cholera...
się zapatrzyłem – odwiesił ten jakże gustowny płaszczyk i zabrał co jego po
czym zarzucił na siebie i otworzył przede mną drzwi.
– Będziesz ją
sam wycinał? – zaciekawiłam się.
– Nie
przesadzajmy, nie będę tu urządzał samowolki. Pojedziemy na taki fajny
straganik do miasta obok – udzielił mi pełnej odpowiedzi.
– Ale super!
Szliśmy w
stronę samochodu, którego drzwi także zostały mi otworzone, a ja wygodnie
zasiadłam na miejscu pasażera czekając, aż kierowca się zjawi. Lubiłam ten
samochód. Nie był jakiś wyjątkowy, a taki zwyczajny. Czarne siedzenia, czarna
deska, radio i taka ta... zapachowa choineczka. Miał szczęście, że zielona, bo
od zapachu innych robiło mi się niedobrze także pewni wylądowałyby za oknem. Za
tym przeciwsłonecznym cholerstwem miał powkładane zdjęcia, synów i jakiejś
kobiety, która z pewnością nie była jego żoną. Ta cała Magda wyglądała inaczej.
Jak się otwierało schowek to tam była taka fajna naklejka co to podobno Szymek
kiedyś nakleił. I gumy, zielone moje ulubione. Od pewnego czasu miał tam takie
niedobre niebieskie i właśnie te zielonkawe z orbita. Zastanawiało mnie czy
kupił je specjalnie, bo ubywały tylko, gdy ja je brałam, a tak zostawały
nietknięte. Hubert odśnieżał szyby, aż w końcu doszedł do przedniej i szczerzył
się do mnie jak dzieciak na widok McDonalda. Nawet na chwilę przystanął żeby mi
pomachać na co roześmiałam się w głos. Z tej strony go w sumie nie znałam,
takiego dzieciaka, ale było to fajne i miłe. Wreszcie skończył i wsiadł do
samochodu.
– Ale zimno –
skwitował pocierając ręce.
– Włącz
ogrzewanie – poleciłam.
– Jak sobie
królewno życzysz – odpalił samochód, wycofał i wykręcił na prosto do drogi, a
ja poczułam przyjemne ciepło wydobywające się otworków, do których przyłożyłam
ręce. Hubert jak zawsze jechał dość szybko, ale ostrożnie. Coś mi nie pasowało,
ta cisza mnie dobijała. Skierowałam rękę w stronę pokrętła radia i natrafiłam
na jego palce. Momentalnie zacisnął je na mojej dłoni po czym puścił i
przycisnął jeden z guzików. Rozbrzmiał głos pezeta. Znałam tą piosenkę,
zaczęłam nucić, a on się do mnie przyłączył. Robiło się coraz głośniej, aż w
końcu oboje razem śpiewaliśmy do tej samej melodii. Trzeba mu było przyznać, że
głos to on miał nieziemski, a mój był taki przeciętny, ale wydawało mi się, że
Hubertowi to za bardzo nie przeszkadza. Piosenka się skończyła, zaczęłam się
śmiać.
– Co cię tak
rozbawiło? – zapytała, a uśmiech nie znikał mu z twarzy.
– Cała ta
sytuacja, tak jakoś fajnie było – odpowiedziałam szczerze i poczułam delikatnego
całusa w policzek. Podobało mi się to, że zwracał dużą uwagę na drogę, był przy
tym taki opanowany, spokojny i pewny siebie. Nie bałam się z nim jeździć nawet,
gdyby docisnął do 200/h.
– Zapowiadają
się na prawdę dobre święta – powiedziałam, a jednocześnie wystukiwałam rękami
rytm kolejnego utworu.
– Też tak
sądzę – powiedział, ale dało się zauważyć, że do końca szczęśliwy to on nie
jest i wcale mnie to nie dziwiło. Postanowiłam nie drążyć tematu.
– Zagadka
dnia. Co robi Maja z Patrykiem? – zapytałam wpatrując się w niego.
– Yyyy...
potrawy wigilijne?
– Ta jasne,
też się uśmiechnąłeś do drzwi w kuchni jak zszedłeś na dół – zaśmiałam się.
– Już nie
tobie o tym myśleć – niemal wykrzyknął i zmierzwił mi włosy, które poprawiłam,
bo leciały mi przez niego do oczu.
– To ja już
rozumiem dlaczego ty tak bardzo chciałeś wyjść z domu – powiedziałam jakbym co
najmniej Amerykę odkryła.
– Chciałem
spełnić powierzoną mi misję – powiedział z taką powagą, że nie potrafiłam się
powstrzymać od śmiechu, Hubert zresztą też nie dał rady, bo już po chwili
wypuścił z ust powietrze i się roześmiał.
– W to nie
wątpię.
Zaśpiewaliśmy jeszcze kilka piosenek zanim znaleźliśmy się w mieście. Mężczyzna
podbiegł otwierając przede mną drzwi, gdy tylko wysiadłam przyciągnął mnie do
siebie, jedną rękę położył na biodrze, a drugą nacisnął na kluczyk, który
zamknął samochód, a potem schował dłoń do kieszeni dżinsów.
– Chyba nie
musimy od razu biec po tą choinkę prawda? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Jasne, że
nie ... dajmy im jeszcze trochę czasu – dodałam zadziornie.
– Czasem
jesteś okropna – stwierdził i złapał mnie za ramiona, przejechał rękami, aż pod
łokcie i przyciągnął do siebie. Uśmiechnęłam się, a on bez słowa nachylił się
przywierając do moich ust. Położyłam ręce na jego żebrach, bo nie chciał mnie
puścić. Całował namiętnie i tak delikatnie, zdałam sobie sprawę, że gdyby mnie
nie trzymał za pewne poleciałabym do tyłu. Po chwili przerwał i powrócił jedną
ręką na moją talię, a drugą puścił całkowicie. Szliśmy po alei, na której
znajdowały się same sklepy. Do niektórych wchodziliśmy, przy niektórych tylko
się zatrzymywaliśmy, aby pooglądać lub poszydzić z towaru. Śnieg przyjemnie
prószył, szłam przytulona do Huberta i nic więcej nie było mi potrzebne. Ulica
była pięknie ozdobiona. Świecące elementy, staroświeckie latarnie, bryczki to
wszystko było wspaniałe. W pewnym momencie do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
Wyślizgnęłam się z objęć Hubcia i położyłam w jednej z delikatnych zasp.
– Co ty
robisz? – zapytał szczerze zdziwiony.
– Aniołka –
odpowiedziałam jakby nigdy nic.
– Też chce! –
oznajmił czym tym razem mnie zadziwił. Już po chwili leżał niedaleko mnie i
machał rękami, a potem nogami. Wstaliśmy i stanęliśmy naprzeciw naszych
wytworów.
– Mój jest
fajniejszy, bo większy – stwierdził lekko przekrzywiając głowę.
– Nie. bo małe
jest piękne.
– No w sumie
to prawda, ale mój i tak jest lepszy, bo jest bardziej wyrazisty – próbował
postawić na swoim.
– Bo gruby
jesteś i masz większy ciężar – uśmiechnęłam się, a on momentalnie zgarnął skądś
śnieg i natarł mój policzek, po czym podbiegł do stworzonego przeze mnie
aniołka.
– Czegoś mi tu
brakuje – zamyślił się – Już wiem – począł dorysowywanie rogów i ogonka –
Tak, teraz ciebie przypomina – stwierdził z triumfującym uśmiechem i już po chwili
to jego policzek został natarty śniegiem. Poczułam jak łapie mnie w pasie i
próbuje przewrócić, ale sam stracił równowagę tak, że to ja leżałam na nim.
Śmialiśmy się nie zwracając uwagi na przechodzących i gapiących się na nas
ludzi. Przejechał palcem po moim nosie i położył głowę na ziemi.
– Wstajemy? –
zapytał.
– Eheś, bo mi
zimno.
Podnieśliśmy
się nadal uśmiechnięci i podążyliśmy dalej. Kilkakrotnie rzucając się
śnieżkami, ale to moja trafiła za jego kołnierz, a on otrząsnął się z
zimna.
– Masz przerąbane
– stwierdził i ruszył w moją stronę, bo zdążyłam zacząć uciekać, ale na marne,
bo był sporo szybszy. Znów poczułam jego rękę na wysokości mojego brzucha. Tym
razem przyciągnął mnie do siebie tak, że stałam tyłem, a on nachylał się do
mojego ucha, poczułam jego wargi na policzku, delikatnie go musnął, aby już po
chwili odnaleźć moje usta najpierw potraktował je jak policzek, by po chwili
nadal delikatnie je objąć i musnąć wargę językiem. Odwróciłam się powoli w jego
stronę i zacisnęłam palce na jego kurtce. Rękę miał teraz na moich plecach, a
drugą błądził po udzie. Trwaliśmy tak chwilę aż w tym samym momencie się
odsunęliśmy.
– Idziemy na
herbatę – zadecydował i wciągnął mnie do pobliskiego baru. Miejsce fajne,
klimatyczne wyłożone ciemnym drewnem z małymi lampkami po rozwieszanymi co
kawałek. W tle cicha góralska muzyka. Usiedliśmy przy jednym ze stolików, a
Hubert poszedł coś zamówić, a już po chwili wrócił z dwoma herbatami. Zwykła z
miodem i cytryną wydała się wtedy nieziemsko pyszna. Otoczyłam kubek rękami i
było tak przyjemnie cieplutko.
– Jak ci się
tu podoba? – zapytał po dłuższej chwili spędzonej w milczeniu.
– Wszystko
super. Nawet tą Majkę już zdzierżę, nie jest w sumie taka zła – odpowiedziałam
szczerze. Nie mogłam powiedzieć, że ją lubię, ale jej towarzystwo było znośne.
– No to
świetnie. Na początku wydawało mi się, że macie zamiar jedynie na siebie
fuczeć.
– No, bo tak
było, ona mnie wnerwiała – przyznałam po raz kolejny zgodnie z prawdą.
– Ale już jest
Ok – uśmiechnął się i rozpoczął kolejny temat tym razem o wystroju miejsca, w
którym się znajdowaliśmy. Wypiliśmy herbatę i zjednaliśmy po naleśniku, które
zostały na samym początku bez mojej wiedzy zamówione, gdy Hubert stwierdził, że
w sumie pora by już wrócić, zbliżała się dwunasta. Zgodziłam się. Ubraliśmy się
i wyszliśmy. Znów prowadził mnie pod bok co akurat bardzo mi się podobało i
było przyjemne. Przeszliśmy alejkę tam i z powrotem, gdy po raz kolejny
dotarliśmy do niewielkiego straganiku otoczonego zielonymi drzewkami.
– To, którą sobie
życzysz? – zapytał po chwili spoglądając na mnie.
– A to ja mogę
wybrać? – upewniłam się entuzjastycznie.
– Oczywiście –
zapewnił.
– To ja chce
ummm... – teatralnie położyłam palec na usta i udałam wielce zamyśloną – O tą!
– wskazałam na piękne zielone drzewko. Nie było nadnaturalnie wysokie, było
takie akurat. Wyróżniało się spośród nich wszystkich. Miało taką wyrazistą
barwę i było takie pełne, po prostu idealne. Najwyższa gałąź wręcz wołała, by
zawiesić na niej gwiazdę.
– Tak więc
poprosimy tą – zawrócił się Hubert do staruszka, który był posiadaczem tego
stoiska. Wyglądał na sympatycznego choć doświadczonego życiem mężczyznę. Siwe
włosy schowane pod grubą czapką, zmarszczki sugerowały, że owy pan jest już
koło sześćdziesiątki. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie, a i ja nie pozostałam
mu dłużna. Skasował nas na 80 zł co nie wydało mi się jakąś wygórowaną sumą.
Zabraliśmy zdobycz ze sobą. Została przywiązana do dachu, a my na powrót
wsiedliśmy do tego srebrnego cacka i zaczęliśmy śpiewać, gdy tylko przykręciłam
głośnik. Miał dobry gust, bo kawałki, które leciały jeden po drugim były mi
dobrze znane. Droga powrotna minęła jeszcze szybciej, choć nie zamieniliśmy,
ani jednego zdania, cały czas śpiewaliśmy. Wysiedliśmy, a Hubert podjął się
ściągania choinki, co zajęło mu nieco dłużej niż umiejscowienie jej tam.
Szarpał za te sznurki jak opętany, aż w końcu wpadł na pomysł, by je przeciąć.
Sięgnął do schowka w samochodzie i wyjął scyzoryk, poprzecinał sznureczki i po
raz kolejny spróbował ją ściągnąć.
– Jeszcze
pieniek – wykrztusiłam z siebie, bo ledwo potrafiłam złapać oddech. Cała ta
sytuacja bardzo mnie bawiła.
W końcu mu się udało zdjąć to felerne, ale jakże piękne drzewko i odstawić je
na ziemię.
– I co się
cieszysz? – zapytał, gdy ja prawie nie mogłam wytrzymać ze śmiechu.
– Bo ty... bo
ty... ty tak śmiesznie wyglądałeś – wydukałam w końcu i ponownie zaczęłam się
śmiać.
– Osz ty! –
krzyknął, złapał mnie w tali i podniósł jak małe dziecko. Zauważyłam, że Majka
wychodzi na zewnątrz, a zaraz za nią Patryk.
– Mam dwie
zdobycze, którą chcecie? – zawołał zaczepnie Hubert.
– Ja
zdecydowanie tą kłującą i zieloną – oznajmił Patryk.
– No ja chyba
jednak też na to bardziej czekałam – dodała Maja i roześmiała się co ukrócił
jej chłopak, bo zamknął jej usta pocałunkiem.
– Zdrajcy – wrzasnęłam, a Hubert odstawił mnie na ziemie. Poprawiłam
się, bo tradycyjnie cała koszulka wyszła mi ze spodni. Podążyliśmy w stronę
domku, aby już po chwili ustawiać drzewko w rogu salonu. A raczej panowie
ustawiali, bo my rozsiadłyśmy się na kanapie z kubkami parującej herbaty w
dłoniach.
Ta relacja z Angelą bardzo odmłodziła Huberta, jak tak to czytałam to w niektórych momentach miałam wrażenie, że są niemal rówieśnikami :) E.
OdpowiedzUsuńTo nie relacja z Angelą tak na niego wpływa, on po prostu jest takim trochę dzieckiem :)
UsuńUdał im się ten wypad po choinkę.Fajnie się ze sobą bawili tak beztrosko jak para małolatów możnaby rzec.
OdpowiedzUsuń