czwartek, 26 grudnia 2013

Część 194 - Dwie zdobycze i dwa orły na śniegu




Angelika (Jula)

Retrospekcje
Grudzień 2011 roku:

Poczułam jak ktoś łapie mnie delikatnie za nos, potrząsa nim i puszcza. Otworzyłam oczy, Hubert stał nade mną z uśmiechem od ucha do ucha i rękami założonymi na biodrach. Miał na sobie poplamioną, białą koszulkę. Uśmiechnęłam się na jej widok i podparłam na łokciach.
– Wstawaj, mała, idziemy po choinkę – oznajmił z dumą.
– Jeny, Hubert o ósmej?! – zapytałam z niedowierzaniem patrząc na zegarek.
– Tak. Maja z Patrykiem już wstali i tam coś robią w kuchni, gotują te sprawy, a my dostaliśmy misje zorganizowania choinki. No chodź – powiedział i ściągnął ze mnie kołdrę.
– Dobra, dobra już idę, jak tam chcesz – odparłam ziewając i poczłapałam do swojego bagażu – Eeeem... – zająknęłam się próbując znaleźć cokolwiek w tym rozpiździelu.
– Co to było? – zaśmiał się Hubert.
– Szukam jakiś ciuchów co można wciągnąć.
– Dobra ja nie wnikam w te odgłosy – stwierdził po czym powędrował do łazienki. Słyszałam jak odkręca wodę, a już po chwili wyszedł bez koszulki i z szczoteczką do zębów w ustach – Kłoszułki zapłomniałem – wymamrotał nieskładnie i wziął taką czarną na długi rękaw.
Wyrzuciłam połowę ubrań na podłogę, gdy w końcu znalazłam czarną, wiszącą na człowieku koszulkę z twarzą Indianina, a zaraz obok niej bordową bejsbolówkę. Założyłam zdobycz po czym przystąpiłam do poszukiwania dżinsów. Proste niebieskie wydały mi się najlepsze. Upewniłam się, że Hubert jeszcze nie wychodzi z łazienki i zamieniłam pidżamę na spodnie po czym szybko wsunęłam na stopy skarpetki. Wrzuciłam ubrania do torby i schyliłam się w poszukiwaniu butów. Pięknie – pomyślałam, gdy zorientowałam się, że jakimś cudem wsunęły się pod łóżko. Zanurkowałam za satynową kapę i poszukiwałam rękami moich białych adidasów. Wyjęłam jednego i odrzuciłam za siebie, gdy już złapałam drugiego poczułam jak czyjaś ręka zaciska się na mojej kostce i ciągnie mnie w swoją stronę. Wyślizgnęłam się z pod łóżka natrafiając na roześmianego Huberta.
– Co ty robisz? – zapytał.
– W chowanego gram wiesz? – skierowałam w niego ironiczne pytanie – Buty mi tam wpadły i je chciałam wyciągnąć – wytłumaczyłam się.
– Aaa no chyba, że tak – powiedział przewracając oczami i złapał mnie za łokcie po czym podniósł na równe nogi – To jak gotowa?
– No jasne, jak zawsze.
Wyminęłam go i ruszyłam na dół. Z kuchni dało się słyszeć przyciszone głosy więc wolałam nie wchodzić chociaż kusiło mnie przyłapanie przykładnego pana policjanta. Wciągnęłam, kurtkę i czapkę, a zaraz koło mnie pojawił się Hubert, popatrzył w stronę kuchni po czym uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do wieszaka i zaciągnął na ramiona, a raczej jedno ramię płaszcz Majki.
– Co ty robisz? – zapytałam ze zdziwieniem.
– O cholera... się zapatrzyłem – odwiesił ten jakże gustowny płaszczyk i zabrał co jego po czym zarzucił na siebie i otworzył przede mną drzwi.
– Będziesz ją sam wycinał? – zaciekawiłam się.
– Nie przesadzajmy, nie będę tu urządzał samowolki. Pojedziemy na taki fajny straganik do miasta obok – udzielił mi pełnej odpowiedzi.
– Ale super!
Szliśmy w stronę samochodu, którego drzwi także zostały mi otworzone, a ja wygodnie zasiadłam na miejscu pasażera czekając, aż kierowca się zjawi. Lubiłam ten samochód. Nie był jakiś wyjątkowy, a taki zwyczajny. Czarne siedzenia, czarna deska, radio i taka ta... zapachowa choineczka. Miał szczęście, że zielona, bo od zapachu innych robiło mi się niedobrze także pewni wylądowałyby za oknem. Za tym przeciwsłonecznym cholerstwem miał powkładane zdjęcia, synów i jakiejś kobiety, która z pewnością nie była jego żoną. Ta cała Magda wyglądała inaczej. Jak się otwierało schowek to tam była taka fajna naklejka co to podobno Szymek kiedyś nakleił. I gumy, zielone moje ulubione. Od pewnego czasu miał tam takie niedobre niebieskie i właśnie te zielonkawe z orbita. Zastanawiało mnie czy kupił je specjalnie, bo ubywały tylko, gdy ja je brałam, a tak zostawały nietknięte. Hubert odśnieżał szyby, aż w końcu doszedł do przedniej i szczerzył się do mnie jak dzieciak na widok McDonalda. Nawet na chwilę przystanął żeby mi pomachać na co roześmiałam się w głos. Z tej strony go w sumie nie znałam, takiego dzieciaka, ale było to fajne i miłe. Wreszcie skończył i wsiadł do samochodu.
– Ale zimno – skwitował pocierając ręce.
– Włącz ogrzewanie – poleciłam.
– Jak sobie królewno życzysz – odpalił samochód, wycofał i wykręcił na prosto do drogi, a ja poczułam przyjemne ciepło wydobywające się otworków, do których przyłożyłam ręce. Hubert jak zawsze jechał dość szybko, ale ostrożnie. Coś mi nie pasowało, ta cisza mnie dobijała. Skierowałam rękę w stronę pokrętła radia i natrafiłam na jego palce. Momentalnie zacisnął je na mojej dłoni po czym puścił i przycisnął jeden z guzików. Rozbrzmiał głos pezeta. Znałam tą piosenkę, zaczęłam nucić, a on się do mnie przyłączył. Robiło się coraz głośniej, aż w końcu oboje razem śpiewaliśmy do tej samej melodii. Trzeba mu było przyznać, że głos to on miał nieziemski, a mój był taki przeciętny, ale wydawało mi się, że Hubertowi to za bardzo nie przeszkadza. Piosenka się skończyła, zaczęłam się śmiać.
– Co cię tak rozbawiło? – zapytała, a uśmiech nie znikał mu z twarzy.
– Cała ta sytuacja, tak jakoś fajnie było – odpowiedziałam szczerze i poczułam delikatnego całusa w policzek. Podobało mi się to, że zwracał dużą uwagę na drogę, był przy tym taki opanowany, spokojny i pewny siebie. Nie bałam się z nim jeździć nawet, gdyby docisnął do 200/h.
– Zapowiadają się na prawdę dobre święta – powiedziałam, a jednocześnie wystukiwałam rękami rytm kolejnego utworu.
– Też tak sądzę – powiedział, ale dało się zauważyć, że do końca szczęśliwy to on nie jest i wcale mnie to nie dziwiło. Postanowiłam nie drążyć tematu.
– Zagadka dnia. Co robi Maja z Patrykiem? – zapytałam wpatrując się w niego.
– Yyyy... potrawy wigilijne?
– Ta jasne, też się uśmiechnąłeś do drzwi w kuchni jak zszedłeś na dół – zaśmiałam się.
– Już nie tobie o tym myśleć – niemal wykrzyknął i zmierzwił mi włosy, które poprawiłam, bo leciały mi przez niego do oczu.
– To ja już rozumiem dlaczego ty tak bardzo chciałeś wyjść z domu – powiedziałam jakbym co najmniej Amerykę odkryła.
– Chciałem spełnić powierzoną mi misję – powiedział z taką powagą, że nie potrafiłam się powstrzymać od śmiechu, Hubert zresztą też nie dał rady, bo już po chwili wypuścił z ust powietrze i się roześmiał.
– W to nie wątpię.
Zaśpiewaliśmy jeszcze kilka piosenek zanim znaleźliśmy się w mieście. Mężczyzna podbiegł otwierając przede mną drzwi, gdy tylko wysiadłam przyciągnął mnie do siebie, jedną rękę położył na biodrze, a drugą nacisnął na kluczyk, który zamknął samochód, a potem schował dłoń do kieszeni dżinsów.

– Chyba nie musimy od razu biec po tą choinkę prawda? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Jasne, że nie ... dajmy im jeszcze trochę czasu – dodałam zadziornie.
– Czasem jesteś okropna – stwierdził i złapał mnie za ramiona, przejechał rękami, aż pod łokcie i przyciągnął do siebie. Uśmiechnęłam się, a on bez słowa nachylił się przywierając do moich ust. Położyłam ręce na jego żebrach, bo nie chciał mnie puścić. Całował namiętnie i tak delikatnie, zdałam sobie sprawę, że gdyby mnie nie trzymał za pewne poleciałabym do tyłu. Po chwili przerwał i powrócił jedną ręką na moją talię, a drugą puścił całkowicie. Szliśmy po alei, na której znajdowały się same sklepy. Do niektórych wchodziliśmy, przy niektórych tylko się zatrzymywaliśmy, aby pooglądać lub poszydzić z towaru. Śnieg przyjemnie prószył, szłam przytulona do Huberta i nic więcej nie było mi potrzebne. Ulica była pięknie ozdobiona. Świecące elementy, staroświeckie latarnie, bryczki to wszystko było wspaniałe. W pewnym momencie do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Wyślizgnęłam się z objęć Hubcia i położyłam w jednej z delikatnych zasp.
– Co ty robisz? – zapytał szczerze zdziwiony.
– Aniołka – odpowiedziałam jakby nigdy nic.
– Też chce! – oznajmił czym tym razem mnie zadziwił. Już po chwili leżał niedaleko mnie i machał rękami, a potem nogami. Wstaliśmy i stanęliśmy naprzeciw naszych wytworów.
– Mój jest fajniejszy, bo większy – stwierdził lekko przekrzywiając głowę.
– Nie. bo małe jest piękne.
– No w sumie to prawda, ale mój i tak jest lepszy, bo jest bardziej wyrazisty – próbował postawić na swoim.
– Bo gruby jesteś i masz większy ciężar – uśmiechnęłam się, a on momentalnie zgarnął skądś śnieg i natarł mój policzek, po czym podbiegł do stworzonego przeze mnie aniołka.
– Czegoś mi tu brakuje – zamyślił się – Już wiem –  począł dorysowywanie rogów i ogonka – Tak, teraz ciebie przypomina – stwierdził z triumfującym uśmiechem i już po chwili to jego policzek został natarty śniegiem. Poczułam jak łapie mnie w pasie i próbuje przewrócić, ale sam stracił równowagę tak, że to ja leżałam na nim. Śmialiśmy się nie zwracając uwagi na przechodzących i gapiących się na nas ludzi. Przejechał palcem po moim nosie i położył głowę na ziemi.
– Wstajemy? – zapytał.
– Eheś, bo mi zimno.
Podnieśliśmy się nadal uśmiechnięci i podążyliśmy dalej. Kilkakrotnie rzucając się śnieżkami, ale to moja trafiła za jego kołnierz, a on otrząsnął się z zimna. 
– Masz przerąbane – stwierdził i ruszył w moją stronę, bo zdążyłam zacząć uciekać, ale na marne, bo był sporo szybszy. Znów poczułam jego rękę na wysokości mojego brzucha. Tym razem przyciągnął mnie do siebie tak, że stałam tyłem, a on nachylał się do mojego ucha, poczułam jego wargi na policzku, delikatnie go musnął, aby już po chwili odnaleźć moje usta najpierw potraktował je jak policzek, by po chwili nadal delikatnie je objąć i musnąć wargę językiem. Odwróciłam się powoli w jego stronę i zacisnęłam palce na jego kurtce. Rękę miał teraz na moich plecach, a drugą błądził po udzie. Trwaliśmy tak chwilę aż w tym samym momencie się odsunęliśmy.
– Idziemy na herbatę – zadecydował i wciągnął mnie do pobliskiego baru. Miejsce fajne, klimatyczne wyłożone ciemnym drewnem z małymi lampkami po rozwieszanymi co kawałek. W tle cicha góralska muzyka. Usiedliśmy przy jednym ze stolików, a Hubert poszedł coś zamówić, a już po chwili wrócił z dwoma herbatami. Zwykła z miodem i cytryną wydała się wtedy nieziemsko pyszna. Otoczyłam kubek rękami i było tak przyjemnie cieplutko.
– Jak ci się tu podoba? –– zapytał po dłuższej chwili spędzonej w milczeniu.
– Wszystko super. Nawet tą Majkę już zdzierżę, nie jest w sumie taka zła – odpowiedziałam szczerze. Nie mogłam powiedzieć, że ją lubię, ale jej towarzystwo było znośne.
– No to świetnie. Na początku wydawało mi się, że macie zamiar jedynie na siebie fuczeć.
– No, bo tak było, ona mnie wnerwiała – przyznałam po raz kolejny zgodnie z prawdą.
– Ale już jest Ok – uśmiechnął się i rozpoczął kolejny temat tym razem o wystroju miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Wypiliśmy herbatę i zjednaliśmy po naleśniku, które zostały na samym początku bez mojej wiedzy zamówione, gdy Hubert stwierdził, że w sumie pora by już wrócić, zbliżała się dwunasta. Zgodziłam się. Ubraliśmy się i wyszliśmy. Znów prowadził mnie pod bok co akurat bardzo mi się podobało i było przyjemne. Przeszliśmy alejkę tam i z powrotem, gdy po raz kolejny dotarliśmy do niewielkiego straganiku otoczonego zielonymi drzewkami.
– To, którą sobie życzysz? – zapytał po chwili spoglądając na mnie.
– A to ja mogę wybrać? – upewniłam się entuzjastycznie.
– Oczywiście – zapewnił.
– To ja chce ummm... – teatralnie położyłam palec na usta i udałam wielce zamyśloną – O tą! – wskazałam na piękne zielone drzewko. Nie było nadnaturalnie wysokie, było takie akurat. Wyróżniało się spośród nich wszystkich. Miało taką wyrazistą barwę i było takie pełne, po prostu idealne. Najwyższa gałąź wręcz wołała, by zawiesić na niej gwiazdę.
– Tak więc poprosimy tą – zawrócił się Hubert do staruszka, który był posiadaczem tego stoiska. Wyglądał na sympatycznego choć doświadczonego życiem mężczyznę. Siwe włosy schowane pod grubą czapką, zmarszczki sugerowały, że owy pan jest już koło sześćdziesiątki. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie, a i ja nie pozostałam mu dłużna. Skasował nas na 80 zł co nie wydało mi się jakąś wygórowaną sumą. Zabraliśmy zdobycz ze sobą. Została przywiązana do dachu, a my na powrót wsiedliśmy do tego srebrnego cacka i zaczęliśmy śpiewać, gdy tylko przykręciłam głośnik. Miał dobry gust, bo kawałki, które leciały jeden po drugim były mi dobrze znane. Droga powrotna minęła jeszcze szybciej, choć nie zamieniliśmy, ani jednego zdania, cały czas śpiewaliśmy. Wysiedliśmy, a Hubert podjął się ściągania choinki, co zajęło mu nieco dłużej niż umiejscowienie jej tam. Szarpał za te sznurki jak opętany, aż w końcu wpadł na pomysł, by je przeciąć. Sięgnął do schowka w samochodzie i wyjął scyzoryk, poprzecinał sznureczki i po raz kolejny spróbował ją ściągnąć.
– Jeszcze pieniek – wykrztusiłam z siebie, bo ledwo potrafiłam złapać oddech. Cała ta sytuacja bardzo mnie bawiła.
W końcu mu się udało zdjąć to felerne, ale jakże piękne drzewko i odstawić je na ziemię.

– I co się cieszysz? – zapytał, gdy ja prawie nie mogłam wytrzymać ze śmiechu.
– Bo ty... bo ty... ty tak śmiesznie wyglądałeś – wydukałam w końcu i ponownie zaczęłam się śmiać.
– Osz ty! – krzyknął, złapał mnie w tali i podniósł jak małe dziecko. Zauważyłam, że Majka wychodzi na zewnątrz, a zaraz za nią Patryk.
– Mam dwie zdobycze, którą chcecie? – zawołał zaczepnie Hubert.
– Ja zdecydowanie tą kłującą i zieloną – oznajmił Patryk.
– No ja chyba jednak też na to bardziej czekałam – dodała Maja i roześmiała się co ukrócił jej chłopak, bo zamknął jej usta pocałunkiem.

– Zdrajcy – wrzasnęłam, a Hubert odstawił mnie na ziemie. Poprawiłam się, bo tradycyjnie cała koszulka wyszła mi ze spodni. Podążyliśmy w stronę domku, aby już po chwili ustawiać drzewko w rogu salonu. A raczej panowie ustawiali, bo my rozsiadłyśmy się na kanapie z kubkami parującej herbaty w dłoniach.

3 komentarze:

  1. Ta relacja z Angelą bardzo odmłodziła Huberta, jak tak to czytałam to w niektórych momentach miałam wrażenie, że są niemal rówieśnikami :) E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie relacja z Angelą tak na niego wpływa, on po prostu jest takim trochę dzieckiem :)

      Usuń
  2. Udał im się ten wypad po choinkę.Fajnie się ze sobą bawili tak beztrosko jak para małolatów możnaby rzec.

    OdpowiedzUsuń