sobota, 21 grudnia 2013

Część 156 - Między niedobraniem a porozumieniem




Aleksander (Samuel)

Gdzieś miedzy jawą a snem. Zawiesiłem się między przeszłością, a tym, co teraz, nieco odbiegałem jednak nieustanie myślami w przyszłość. Usłyszałem kroki, właściwie to maleńkie kroczki. To Amanda tuptała na tych swoich szpilko–platformach. Postanowiłem udawać, że śpię – pozostać we śnie, bo jawa mnie przytłaczała. Czułem nad sobą cień przyszłej żony, był niemal namacalny. Sięgnęła obok mojego żebra, wyjęła pilot, którego jeszcze przed sekundą wyczuwałem. Pierw przełączyła kanał ze sportu na jakąś muzykę, później telewizor został przez nią wyłączony. Usiadła obok, nie byłem pewny gdzie, bo miałem zamknięte oczy i autentycznie już przysypiałem. Usłyszałem dźwięk jej bosych stópek, dotykających paneli, tak fajnie szurały, jakby szumiały. Ten dźwięk przypominał fale rozbijające się o brzeg, tylko był cichszy. Później poczułem doznania, których się nie spodziewałem. Amanda wykonała gest, którego w życiu bym się nie spodziewał. Z natury była egocentryczką albo raczej taką naturę udawała, bo jaka była naturalnie, już sama zdążyła zapomnieć, a świat zdawał się tego wtedy nie dostrzegać, przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Powróćmy jednak do tego gestu, który mnie pozytywnie zaskoczył. Amanda otuliła mnie kocykiem, takim letnim. Podciągnęła go pod samą moją szyję. Później jej usta pozostawiły na moim czole delikatny, wilgotny ślad. Poczułem zapach perfum, chyba channel. Wciąż czułem jej obecność obok, ale nie wiedziałem ani z której strony, ani co porabia. Być może tylko siedziała i myślała, podobnie jak ja. Nie, ona z pewnością myślała inaczej niż ja, zawsze była innego zdania, miała inny pogląd i broniła swojej niezależności jak lwica. Moje buty zdawały się same odwiązywać. Przypomniało mi się, że nawet ich nie zdjąłem po tej całej kłótni. Delikatnie zsunęły się z moich stóp i oddaliły się z tym samym szumem fal, które pozostawiały bose stópki Amandy.
– Kocham cię i czasami nienawidzę – usłyszałem jej szept, a może powiedziała głośno, tylko ja byłem już tak daleko w krainie snów, że słyszałem ciszej.
Nie wiem, jak zdołałem się przebudzić, powrócić do normalności i teraźniejszości. Otworzyłem szeroko oczy i zobaczyłem przerażoną minę mojej przyszłej żony.
– Nie powinnaś chodzić boso, to grozi zapaleniem płuc – stwierdziłem zaspanym głosem.
– Przestraszyłeś mnie.
– Masz coś na sumieniu, kochanie? – zapytałem, bo od zawsze uważałem, że lękają się tylko ci ludzie, którzy mają coś na sumieniu.
– Tylko brak łapci – odrzekła z uśmiechem.
– Spora przewina, doprawdy niewybaczalna – stwierdziłem z pobłażliwym uśmiechem.
– Ale teraz, by je założyć – zaczęła Amanda, siadając mi na jednym kolanie – musiałabym przejść cały salon i przedpokój na bosaka.
– Zaniosę cię. – Ucałowałem ją w policzek.
– Serio, serio? – dopytywała z uroczym wyrazem twarzy, takiej małej dziewczynki.
– Z przyjemnością i to największą na świecie.
Jak powiedziałem, tak uczyniłem i za moment znajdowaliśmy się w przedpokoju przed szafką na buty. Właściwie to na papcie, bo większość butów trzymaliśmy w garderobie. Właściwie o jakiej ja większości mówię, ja miałem trzy pary na krzyż, a moja przyszła żona ze trzydzieści…
– Gdzie byłaś, wiesz, która godzina? – zapytałem po chwili.
– Nie chcę się kłócić, wolę już, jak mnie nosisz – Uwiesiła mi się na szyi.
– Amanda, nie umiem tak – wypaliłem nagle.
– O co chodzi, kochanie?
– Kłócimy się – stwierdziłem i ściągnąłem jej dłonie z mojej szyi. – Wychodzisz, kiedy chcesz, wracasz, wcześniej nie odbierasz i zachowujesz się, jak gdyby nigdy nic. Ja tak nie potrafię.
– To się naucz – syknęła.
– Znowu zaczynasz – zwróciłem jej uwagę.
– Nie, to ty zacząłeś. Ja byłam miła.
– Twoje miłe pięć minut nie zastąpi mi twoich niesympatycznych godzin – powiedziałem bardzo spokojnie, choć miałem ochotę to krzyknąć.
– Wiem i przepraszam – rzekła, stojąc przede mną i bawiąc się pierścionkiem zaręczynowym.
– Amando, tu nie chodzi o przeprosiny. Przepraszam, to słowo, które wypowiadają już małe dzieci, a nie do końca rozumieją sens tego słowa. Jeśli nie czujesz się winna, to nie przepraszaj, a jeśli już przepraszasz, to czyń to szczerze.
– Jestem szczera.
– To z pewnością wiesz, co to jest zadośćuczynienie.
– Też mi powinieneś coś zadośćuczynić. – Zamrugała tak kokieteryjnie powiekami.
– Ja nie przepraszałem, ja nie czuję się winny. Z Darkiem znam się długo, znam go dłużej niż ty i wiem, że on kocha Julkę. Zaufaj mi i zaufaj jemu…
– Facetom się nie ufa.
Oparłem się o szafkę i odebrało mi mowę, obdarła mnie z argumentów.
– Nie jestem takim, jakim ci się wydaję – wypaliłem nagle. – Nie zawsze byłem lekarzem, nie zawsze postępowałem jak należy.
– Czyli jak my wszyscy, nic wielkiego – odrzekła.
– Nie do końca jak my wszyscy. To było nieco na większą skalę niż wszyscy. Z Darkiem łączyły mnie więzi przyjaźni i nie chciałbym ich psuć. Ty jesteś na najlepszej drodze, by to zepsuć. Czy dobrze byś się czuła, gdybym to ja namawiał Patryka do rozstania z Majką? Dobrze byś się czuła, gdyby mnie Darek namawiał do rozstania z tobą? – zapytałem patrząc jej w oczy.
– Nie, nie czułabym się dobrze.
– Dlatego się nie wtrącaj.
– Mam patrzeć, jak ktoś krzywdzi żonę?
– Jeśli ona nie oczekuje pomocy, to co zrobisz? Zmusisz ją?
– Czekaj, czekaj, ty wiesz co się u nich dzieje – zarzuciła Amanda.
– Nie wiem, ale jeśli uważasz, że on ją leje, a ona nic z tym nie robi, to sama jest sobie winna.
– Staram się, by coś zrobiła, to chyba dobrze. Ty byś patrzył spokojnie, jak Majka by okładała Patryka? – zapytała i sama zaśmiała się z tego porównania.
– Sama wiesz, że to niemożliwe. Patryś by się nie dał.
– Ale odpowiedz czy patrzyłbyś spokojnie? – zapytała.
– Nie i pomogę ci, jeśli chcesz pomóc Julce, ale najpierw muszę mieć pewność, że u nich dzieje się coś złego. Co tak patrzysz? Przekonałaś mnie. Jeśli on ją krzywdzi, to osobiście doprowadzę do ich rozwodu, zadowolona? – zapytałem.
– Pewnie, że tak. Jednak czuję jakieś ale?
– Jest ale. Nie robisz nic na własną rękę. Amanda, obiecaj mi, że nie zrobisz nic za moimi plecami w ich sprawie.
– Mówisz, jakbyś się go bał.
– Boje się o ciebie. Nie angażuj się w cudzą sprawę swoim kosztem. Kosztem naszym, kłótniami, stresami. Pomożemy im. Nie tylko Julii, ale im, jeśli potrzebują pomocy, ale nic na siłę. Obiecujesz? – zapytałem i ujrzałem jak zadziera podbródek w moją stronę, była gotowa na konfrontację, gotowa na kłótnię, ale wytrzymałem jej spojrzenie i odpuściła słowami:
– Obiecuję. Idziemy spać? – zapytała.
– Zanieść cię do łóżka? – zapytałem.
– Mogę iść, mam… – Nie pozwoliłem jej dokończyć, złapałem ją pod pachą jedną ręką, a drugą podtrzymywałem jej uda pod pośladkami.
– Zaniosę, trochę podnoszenia ciężarów mi się przyda.
– Nie jestem jeszcze ciężarem.
– Ale będzie, taką moją kochaną ciężarówką.

– Czekaj – warknęła, a ja się zatrzymałem. – Znaczy idź, ale nie odzywaj się. Muszę to w sobie przetrawić i sprawić, by się o to porównanie mnie do jakiegoś samochodu ciężarowego nie obrazić – stwierdziła.

2 komentarze:

  1. takie normalne życie :) dobrze, że zrozumiał, że Amanda chce tylko pomóc Julii. E.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może rzeczywiście będzie chciał coś zrobić w ich sprawie ale Amandę chyba przekonał.

    OdpowiedzUsuń