Klara (Aneta)
Od początki mi w nim coś nie
grało, nie pasowało. Nie chodziło o wygląd. Tutaj nie rokował najgorzej. Nawet
nie miałam do niego uprzedzeń przez nasze pierwsze spotkanie twarzą w twarz.
Nie lubiłam go wcześniej. Tak naprawdę to nie lubiłam Aleksa zanim go poznałam.
Przed oczami stanęły mi
wydarzenie sprzed roku. Moja córka wbiegająca do mieszkania niczym po ogień, a
przecież już z nami nie mieszkała. On czekał na zewnątrz, przy samochodzie,
albo w samochodzie. Amanda miała zapłakane oczy, ale ukrywała przede mną łzy.
Wmawiała mi wtedy, że to uczulenie, ale ja nie dałam się zwieść. Wiedziałam, że
nie łzawią jej od pyłków, przecież ją wychowywałam tyle lat. Odpuściłam jednak.
Liczyłam na to, że jest na tyle inteligentna i pewna siebie, że zerwie z nim
gdy tylko się na nim tak naprawdę pozna. Ja poznałam się na Aleksie zanim go
tak naprawdę poznałam.
Paweł i Piotr mówili o nim
wiele, po jego wizytach w naszym domu buzia im się nie zamykała. Był dla nich
wzorem do naśladowania, autorytetem, niemal ideałem. To mi nie grało, bo
przecież nie ma ludzi idealnych. Zanim Aleksander Górski został mi
przedstawiony wiedziałam już, że jest katolikiem, lekarzem, trzydziestolatkiem,
że ma podejście do dzieci i niezwykły dar. Darem był fakt, że potrafił
zatrzymać moją córkę na dłużej przy sobie niż wszyscy poprzedni. Wiedziałam
więc, że Aleksander ma pieniądze, ambicje, plany na przyszłość, aparycje, dobrą
kondycje, szlachetne gesty, niebanalne pomysły, klasę, bo tylko taki ktoś mógł
zaimponować Amandzie.
Wiedziałam o nim to wszystko, a
potem pojawił się w moim domu brutal, awanturnik, pozorant, dobry aktor. I
wtedy pomyślałam „dziecko, gdzie ty miałaś oczy?”. Obudziłam się po fakcie,
było już za późno na interwencje, moja córka była już w ciąży, to Aleks był
ojcem jej dzieci, bo to on okazał jej zainteresowanie jakie powinni okazywać
jej rodzice, czyli ja z Michałem. Pewnie to ją w nim ujęło. Zatroszczył się,
zbałamucił ją i przywiązał złotą obrączką na palcu serdecznym lewej dłoni.
Potem pojawili się już wspólnie,
przez zrządzenie losu. Wkroczył do mojego mieszkania, sama przepuściłam go w
progu. Wniósł jedno z dzieci, nie pamiętam które. Wydawał się być miły, nawet
serdecznie się uśmiechał, jednocześnie wyglądał na zmieszanego. Później okazał
się pomocny, wręcz szarmancki, gdy głosił, że nie pozwoli by kobieta w jego
towarzystwie dźwigała ciężary. Przejął na siebie obowiązek wniesienia węgla i
dokładania do pieca. Każda patrząc na niego w tamtym momencie myślałaby „wymarzony
zięć”. Ja tak nie myślałam. Wtedy nie myślałam nic tylko patrzyłam na moje
dziecko i starałam się odgadnąć co z nią się stało. Widziałam Amandę w różnych
stanach – zakłamaną, nerwową, agresywną, arogancką, załamaną, płaczącą, ale
nigdy aż tak zobojętniałą i przygaszoną. W tamtym momencie czułam się jakbym
zobaczyła samą siebie sprzed lat. Też byłam kiedyś młoda, związałam się z dużo
starszym od siebie mężczyzną, on podobnie jak Aleks sprawiał pozory ideału, ale
wtedy nic nie byłoby wstanie zapalić w mojej głowie czerwonej kontrolki
sygnalizującej niebezpieczeństwo. A już z pewnością nie przejrzałabym na oczy
przez fakt, że jest za dobrze, że jest zbyt dobry, za bardzo szlachetny.
Widocznie moja córka nabrała się na podobny trik, tylko tym razem to nie mój
były – Michał, a jej mąż – Aleksander wyciągał talie asów z rękawa.
Dostrzegałam siniec pod okiem
mojego dziecka, ale nic nie mogłam na to poradzić. Jednakże jeśli dałoby się
inaczej, jeśli ktoś wymyśliłby wehikuł czasu, to wsiadłabym do niego, cofnęła
czas i stanęła między nią a Aleksem, oberwała za nią. Nie było jednak takiej
możliwości, poza tym nawet nie wiedziałabym w jakiej sytuacji mam się znaleźć,
bo moja córka milczała w tym temacie, zbywała mnie i kłamała, nie starając się
nawet by te kłamstwa brzmiały wiarygodnie.
Kłócili się nawet wiedząc, że
jestem za ścianą. Nie dosłyszałam o co choć stałam pod drzwiami dobre kilkanaście
minut zanim zapukałam i weszłam do pokoju. Oczywiście znów mnie zbyto. Amanda
zrobiła to w bardzo nieuprzejmy sposób, ale często tak robiła gdy miała problem
i nie chciała pokazywać nikomu swojej słabości. Aleksander postąpił zupełnie
inaczej, uśmiechnął się, podziękował za herbatę i ciasto, to tylko utwierdziło
mnie w przekonaniu, że przed moimi oczami stoi gwiazda kina roku dwa tysiące trzynaście.
Kilka dni później pojawiłam się
w ich domu, ale była tylko opiekunka do dzieci i chłopcy. Powiedziała, że nie
może mnie wpuścić, bo mnie nie zna, a szef-Aleksander zabronił na czas jego
nieobecności wpuszczania nieznajomych. Zastanawiałam się dlaczego mój zięć
zrobił z domu taki bastion. Rozejrzałam się naokoło domu i po posiadłości. Wszędzie
były kamery, co kawałek stali jacyś dziwni ludzie, wszyscy byli od Aleksa.
Jeden pilnował koni, drugi stawiał wyższy płot, kolejni cieli drzewa, bo
zasłaniały widoki z okna.
– Przepraszam jeszcze na moment
– rzekłam do tej opiekunki, gdy ponownie otworzyła mi drzwi.
– Słucham panią – odrzekła
uprzejmie.
– To ode mnie dla chłopców. –
Podałam dziewczynie dwie grzechotki-piszczałki. – Wiesz może kiedy wróci moja
córka?
– Za kilka dni, wyjechała na
jakiś czas z koleżankami.
– A mój zięć?
– Dziś ma dyżur, będzie dopiero
jutro.
– Opiekuj się dobrze moimi
wnukami. – Odwróciłam się teatralnie udając, że chcę już opuścić rezydencje
państwa Górskich, ale w ostatniej chwili jakbym sobie coś przypomniała. – Mój
zięć ma jakoś niedługo urodziny, prawda? – dopytywałam.
– Nie, już miał, w listopadzie.
– O cholera, skorpion, a nie
ryby? Musiało mi się coś pomylić. Jednak skoro zamówiłam już prezent to
zostawię sobie na przyszły rok, tylko chyba będę musiała poprosić o zmianę
jednej cyferki. Teraz kończył trzydzieści pięć prawda? – zapytałam.
– Chyba trzydzieści, coś koło
tego. Nie wydaje mi się by miał trzydzieści pięć.
– Dobrze, zapytam córkę, tak
będzie najlepiej. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie.
– Tak, tak będzie najlepiej. Do
widzenia.
– Pa. – Pomachałam jej nawet na
pożegnanie.
Może i byłam alkoholiczką i
miewałam zatracenie rzeczywistości, ale nie byłam idiotką i umiałam liczyć.
Trzydzieści lat i takie mieszkanie, dwa samochody na utrzymaniu, żona, dwoje
dzieci, stadnina, markowe ubrania, tyle hektarów ziemi. To nie był dorobek
trzydziestoletniego lekarza bez nazwiska i odpowiedniego startu w życie. Mój
zięć nie był bogaty z domu, bo pochodził z domu dziecka, tyle wiedziałam od
moich synów. „Dlatego te kamery i ludzie naokoło domu. Czego się boisz?” –
zapytałam samą siebie w myślach, a za moment pojawiła się inna refleksja „moje
dziecko, za kogoś ty wyszła?”.
Minęło kilka dni, a ja znów
pojawiłam się przed ich domem. Nie było ich. Znowu otworzyła mi opiekunka. Już
miałam oddalić się na przystanek autobusowy kiedy zauważyłam nadjeżdżający
samochód. Schowałam się za mały, drewniany domek, który został zakupiony chyba
dla dzieci na przyszłość, albo składzik na rowery, czy kosiarkę. Obserwowałam z
oddali jak zachowuje się mój zięć i córka gdy myślą, że nikt ich nie widzi. W
końcu wysiadł, był w granatowej marynarce, modny krój. Trzasnął drzwiami
samochodowymi z taką siłą, że aż podskoczyłam z przestrachu. Moja córka wysiadła
za nim, powiedziała coś, a on chwycił ją za ramie, szarpnął. Chciałam czekać
jeszcze chwilę, ale nie mogłam się opanować. Poczułam, że muszę wkroczyć i ją
wybronić. Odciągnąć jego łapy od mojego dziecka. Wyszłam więc zza domku,
stanęłam za nimi i przywitałam się. Olek zmienił się nie do poznania. Nagle
znów był tym uprzejmym i przemiłym gościem z uśmiechem lekarskim z reklam o
środkach farmaceutycznych.
Zaprosili mnie, więc
przekroczyłam próg ich domu. Wystrój był luksusowy, ale nieprzesadzony. Na bogato,
ale skromnie za razem. Barwy w przedpokoju były stonowanym kremem i kawą z
mlekiem. W salonie panował smutny popiel i kontrastujący z nim granat, gdyby
nie niebieskie i turkusowe dodatki i bibeloty to czułabym się tam jak w lochu.
Usiadłam na czarnej kanapie, bo takie miejsce wskazał mi dłonią mój zięć.
Dostrzegłam, że po lewej stronie, przy dużych oknach i wyjściu na taras
znajduje się stół na kilkanaście miejsc, tam wydawało się być jaśniej.
– Kawy, herbaty, soku, czegoś
zimnego? – zapytał się Olek.
– Kawy, rozpuszczalnej jeśli
można.
– A można z ekspresu? – zapytał
i już zaczął ustawiać urządzenie.
– Wolałabym nie –
odpowiedziałam. Chciałam by się czymś zajął, bym miała chwilę na rozmowę z moją
córką.
Właśnie! Moja córka! Gdzie ona
się podziała? Rozglądałam się za nią nerwowo, niemal w panice.
– Zapłaciła Paulinie. Pewnie
poszła do chłopaków – rzekł mój zięć. Czyli zauważył jak mój wzrok szukał
Amandy.
Bez słowa wstałam i skierowałam
się do schodów.
– Klara, na górze jest nasza
sypialnia. Pokój bliźniaków jest tym wąskim korytarzem, do końca, naprzeciw
mojego gabinetu.
Czyli Aleksander miał w domu
nawet gabinet. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać z tego powodu. Michał
miał gabinet nawet wtedy gdy mieszkaliśmy w dwóch pokojach. Nie potrafił sobie
tego odmówić. Nie zastanawiałam się dłużej nad tym i skierowałam swoje kroki do
pokoju wnuków.
Weszłam nie pukając. Kamil leżał
na kocu, rozłożonym na dywanie i patrzył na kolorowe światełka, które ktoś
ustawił nad jego głową. Moja córka właśnie zmieniała pampersa drugiemu z synów.
Brudnego wrzuciła do kosza i już chciała pośpiesznie ubrać małego, ale zaczął płakać,
dosłownie wyć jakby go zabijali. Pocałowała go po stopach, zaprzestał płakać,
lecz gdy chciała go ubrać to koncert zaczął się na nowo.
– Też nie lubiłaś jak cię
ubierano, gdy byłaś mała – powiedziałam stając obok niej.
Chwyciłam małego Patrysia za
rączkę. Malec wydawał się zadowolony z życia. Moja córka mniej.
– Zostaw go. Płacze na pokaz –
stwierdziła.
Ubrała go nie zważając na
akompaniament jego protestów, a potem wzięła go na ręce, przytulając do siebie
i odwróciła się w moim kierunku. Dopiero wtedy zobaczyłam co zdobi jej twarz.
Rozdziawiłam aż usta ze zdziwienia.
– No co? – zapytała jakby była w
niewiedzy.
– On ci to zrobił? – zapytałam.
– Nie, samo tak wyszło.
– Żyje na tym świecie
trzydzieści pięć lat i w życiu nie byłam świadkiem by komuś same siniaki
wychodziły na twarzy. Pryszcze, krosty, nierówności, jak najbardziej tak, ale
nie siniaki.
– A mnie wychodzą siniaki i już.
Temat skończony.
Amanda odłożyła małego do
łóżeczka, było na kołyskach, bujała nim delikatnie.
– Jesteś zmęczony, idź spać. Nie
bądź marudny.
– Marudny jak mamusia –
zagrzmiał baryton mojego zięcia za naszymi plecami.
Aleksander podszedł do łóżeczka,
okrył Patryczka jeszcze szczelniej i pocałował w skroń moją córkę. Patrzyłam na
tę scenę i niedowierzałam. Ona nawet nie protestowała, po tym wszystkim co jej
zrobił. Na moich oczach chwycił jej podbródek i przyjrzał się zasinieniu.
– Okropnie to wygląda –
stwierdził jak gdyby nigdy nic. Nawet lekko się skrzywił.
– Wiem, mamy w domu lustra –
odrzekła moja córka.
– Mówiła ci Amanda co się stało?
– zaczął jej mąż. – Cholerny przypadek, chyba całe życie sobie tego nie
wybaczę.
Amanda spojrzała na niego
zaskoczona. Było to ledwie zauważalne, ale mi nie umknęło.
– Wiązała buty, a ja wchodziłem
do domu. Nie pomyślałem, że jest tak blisko drzwi. Śpieszyłem się i… – Aleks
opowiadał obejmując moją córkę w tali, stojąc tuż za nią. Patryk zasypiał, a ja
poczułam się jakbym oglądała serie czwartkowych filmów TVNu o dramatach
rodzinnych.
– To był niefortunny wypadek –
dodała moja córka i odwróciła się do męża. Zarzuciła mu ręce na szyje i utonęli
w tym pocałunku sztucznym jak wieńce z kwiatów na święto zmarłych.
Później zasiedliśmy w salonie,
zaserwowano kawy i ciasteczka. Wszystkim tym zajmował się Olek. Michał też tak
robił gdy mieliśmy gości. Wtedy nagle zajmował się dzieckiem i domem, a gdy oni
znikali za progiem, to zwyczajnie czar pryskał i zajmował się już tylko sobą.
– Śliczne zdjęcie – zaczęłam, a
oboje rozejrzeli się po komodach. – To nad kominkiem.
– Ślubne – skwitował Aleks.
– Wyglądacie na szczęśliwych na
nim.
– A teraz nie wyglądamy na
szczęśliwych? – dopytywał mój zięć mieszając cukier w swojej kawie. – Jesteśmy
przecież szczęśliwi. Czegóż nam więcej trzeba? Mamy zdrowe dzieci, dach nad
głową, co jeść, prace, aspiracje, cele. Myślę, że nie możemy narzekać na brak
szczęścia.
– Czym się zajmują twoi rodzice,
Olek?
– Boże – zadrwiła Amanda. –
Teraz cię to interesuje?
– Wiem, że nie byłam fair, że…
– Niczym. Nie wiem czym. Nie
obchodzą mnie oni – wszedł mi w słowo.
– Moi synowie wspominali, że
wychowałeś się w domu dziecka…
– Prawda, nie mówmy o tym. Jest
wiele ciekawszych tematów niż moje dzieciństwo.
– Twój zawód chociażby. Nie wiem
czy nie pęknąć z dumy, moja córka wyszła za lekarza. Co teraz pewnie porzucisz
plany o studiowaniu? – zapytałam Amandę.
– Nie – odpowiedziała.
– To się jeszcze zobaczy, może
zrobi przerwę. Wolałbym by odchowała trochę bliźniaków – wtrącił się
Aleksander.
– Idę na studia – powiedziała
pewna swego Amanda i spojrzała na męża z wyrzutem.
– Tak dokładnie jeszcze tego nie
omówiliśmy – starał się zakończyć temat Olek.
– Bo nie ma co omawiać – trwała
przy swoim moja córka.
– Nie kłóćcie się. Zadałam tylko
pytanie – przerwałam im tą wymianę zdań.
Olek rozsiadł się wygodnie,
założył rękę na oparcie za plecami Amandy.
– Gdyby wszystkie pary kłóciły
się tyle co my, to na świecie byłyby same udane małżeństwa.
– Bo ludzie szybko się od siebie
odstraszali i ci co kłócą się tyle co wy nigdy by nie składali sobie przysięgi
małżeńskiej, tak, to chciałeś powiedzieć?
– Niekoniecznie, ale już wiem po
kim moja żona ma taki cięty języczek. Jesteście po…
– Nie waż się tego wymówić na
głos – uprzedziła go Amanda.
– Okay, już milczę.
– Zajmujesz się tylko medycyną?
– Nie, nie tylko, ale czy ja
jestem na przesłuchaniu – odpowiedział, a jego mina w sekund pięć przybrała
inny wyraz.
– Nie, skądże. Tak tylko
zapytałam. Będę już lecieć, bo za pić minut mam autobus.
– Olek – zaczęła Amanda.
– A tak, odprowadzę cię –
powiedział z tym samym uśmiechem co zwykle. Powinien poćwiczyć kilka innych, bo
jego gra aktorska zaczynała umierać.
– Może cię zawiozę? – dopytywał
kiedy już staliśmy na zewnątrz.
– Dam sobie radę, bez obaw.
Możesz już przestać udawać.
– A co udaje? – zapytał idąc
przy moim ramieniu w kierunku przystanku autokarowego.
– Przesadnie miłego.
– Zawsze jestem miły.
– Widziałam jak ją szarpnąłeś.
– Kiedy? Może w żartach – robił
dalej te swoje głupkowate uniki.
– To nie były żarty. Szarpnąłeś,
krzyknąłeś…
– Tak, szarpnąłem, krzyknąłem,
skatowałem, co jeszcze wymyślisz? Dałaby mama spokój już z tymi domysłami.
W tamtej chwili położyłam mu palec
nieco po lewo i powyżej klatki piersiowej. Postukałam nim w jego napięte
mięśnie.
– Nie pozwolę ci jej popychać i
szarpać, zrozumiałeś?
Aleks głupkowato się uśmiechnął,
nawet szerzej niż zazwyczaj.
– Autobus ci ucieknie, właśnie
nadjeżdża.
– My dokończymy tę rozmowę –
uprzedziłam.
– Bez wątpienia. Będę na to czekał
w dużej niecierpliwości.
I się doczekał. Następnego dnia
zjawiłam się w jego gabinecie. Powiedziałam co o nim myślę. Wyrzuciłam z siebie
wszystko niczym z broni maszynowej. Nawet mu zagroziłam. Zaśmiał się.
Niedowierzał w moje groźby, nawet pomimo tego, że wymierzyłam mu policzek. A
następnego dnia, wieczorem zjawił się przed moimi drzwiami. Kiedy go zobaczyłam
niedowierzałam, że to on. Był niestandardowo ubrany – czerwone spodnie, biała
koszula, czarne szelki, czarny beret, ale nie strój był najbardziej
zaskakującym elementem. Gwoździem programy nie był też fakt, że mamy zimę, a on
nie miał na sobie kurtki, ani nawet bluzy. Olek był pobity. Miał rozciętą wargę
i ze dwa większe siniaki na twarzy. Nadal krwawił nieznacznie. Jego koszula
także była brudna od krwi, piasku i mokra, nie wiem czy od potu, czy śniegu.
– Mogę wejść? – zapytał ostro i
nie czekał na odpowiedz. Po prostu wmaszerował do mojego mieszkania, pokonał
przedpokój, kuchnie i znalazł się w pokoju. Nie usiadł, stał przy oknie i
patrzył w przestrzeń.
Wow tego bym się nie spodziewała Olek pobity? Może Klara ma podobne pomysły do Amandy.Aleks wprew pozorom nie jest taki sam jak Michał jednak Klara zawsze będzie ich porównywać.
OdpowiedzUsuńNo ładnie.. ale skoro Klara kazała do pobić, to dlaczego przyszedł do niej a nie do Amandy? Albo chociaż do któregoś ze swoich kolegów..?
OdpowiedzUsuńKlara.
Ciekawe.czy to rzeczywiscie Klara,ale w sumie byla zdziwiona jak go pobitego zobaczyla. Mnie jednak bardziej zastanawia fakt,dlaczego przyszedl przyszedl do Klary
OdpowiedzUsuń