Aleksander (Samuel)
Byłem w miejscu gdzie szampan był naprawdę
drogi, a kolorowe neony i halogeny śmigały po parkiecie. Najwięcej światła i
innych efektów jednak padało na scenę. Długa rura, od samej podłogi po sufit
połyskiwała jakby nie była z aluminium czy innego tego typu materiału, a co
najmniej ze szczerego srebra. Dziewczyna, która w tańcu uwidaczniała swoje
wdzięki nie miała więcej niż dwadzieścia lat. Nie, nie zastanawiałem się nad
historią jej rodziny, ani nad jej przeszłością, ani co ją skłoniło do
wykonywania takiego zawodu. Miałem teraz inne zmartwienia. Poczułem jak czyjaś
wielka, męska dłoń klepie mnie w ramie.
– Cześć, bracie – rzekł Fabian, żuł
gumę, jak zazwyczaj. Podałem mu dłoń, odwzajemnił uścisk.
Fabian nie był moim rodzonym bratem,
wychowaliśmy się w domu dziecka, był rok starszy i to po prostu przetrwało.
Czasami nachodziło mnie myślenie, że jesteśmy sobie bliżsi niż niejedno
prawdziwe rodzeństwo. Może los tak chciał, a może to my pomogliśmy losowi…
nieważne.
– Zmarł – zacząłem rozmowę i
przechyliłem szklankę napełnioną do połowy. – Pacjent mi zmarł, rozumiesz. Może
gdybym wcześniej wykonał rezonans, może…
– Nie mogłeś nic zrobić, taka była wola
Boża. – Fabian jak zwykle bełkotał coś o woli boskiej, a ja jakoś nie umiałem
już w Boga wierzyć.
– To powiedz mi co to za Bóg, że zabrał
matce jedynego syna? Jedenastoletniego chłopca? Gdzie Bóg ma serce, sumienie…
– W ludziach, Olek, w ludziach.
– W nas? Spójrz na mnie i na siebie.
Nasze podobieństwo do ideału jest znikome – rzuciłem od niechcenia i zamówiłem
znów to samo. Wiedziałem, że na tej drugiej setce whisky się nie zakończy.
– Ale dla ciebie wszystko musi takie
być? Dobre albo złe? Idealne albo na dnie? Nie masz nic pomiędzy człowieku? – I
to się nazywa przyjaciel, naskakuje na człowieka gdy ten ma doła i nie ma z
tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia. Pozostało mi więc go szanować za
szczerość i akceptacje, a nie za takie samo zdanie.
– Dobra nie ważne, wypije, poskładam
się i jutro zacznę dzień od nowa.
– Śmierć pacjenta to twój jedyny
problem? Powiedziałeś Amandzie prawdę?
– Jaką prawdę? Nie ma innej prawdy,
jest moją żoną i to się liczy.
– Nie byłaby nią gdyby znała prawdę,
mogę się założyć o…
– Nie chcę się zakładać. Nie mam sobie
nic do zarzucenia, wyrwałem ją z bagna, zmieniłem jej mentalność…
– Zmanipulowałeś ją, na dodatek użyłeś
do tego rąk innego mężczyzny, bo sam nie miałeś jaj.
– Proszę cię tylko nie wspominaj teraz
o Bogu, i tak wszyscy pójdziemy do piekieł – uprzedziłem.
– Dałaś zgwałcić własną żonę, człowieku
dla ciebie piekło to mało. Lubię cię, kocham jak brata, ale kurwa tym razem
przegiąłeś.
– Po pierwsze to gdy ją to spotkało nie
była jeszcze mę… – W tym momencie alkohol zaczął dawać mi o sobie znać.
Plątanie języka było tym czego nie lubiłem w moim stanie upojenia, z resztą
niestabilności podczas chodzenia też nie lubiłem.
– Nie była twoją żoną, ale…
– Zleciłem ten gwałt by się nią stała. Jak
się jej przyznam to odejdzie.
– To będzie jej wybór, a nie pokerowe
zagrania. Olek zobacz kim się stałeś. Upijasz się w barze ze striptizem, z żoną
nie masz życia seksualnego, wracasz do domu, do płaczu i pieluch. Chciałeś tego
od życia? – zadał niewygodne pytanie i uniósł brwi oczekując odpowiedzi.
– Chciałem ją, żadnej innej.
– Zastanów się chwilę nad tym co
mówisz, bo to aż chora chęć. To… kurwa stary, ja rozumiem. Kochałeś ją, rozkochała
cię w sobie ale nie chciała stabilizacji, lubiła się bawić…
– Zdradzała mnie – wtrąciłem się.
– Mistrz nazywania rzeczy po imieniu
wrócił na swoje miejsce. Okay, niech i tak będzie zdradziła cię z kim? Ze
sponsorem, a ty go zaszantażowałeś nie by odszedł od niej, a by ją zgwałcił, i
co było dalej? Zakręciłeś się, byłeś przy niej, opiekowałeś się nią gdy miała
stany załamania, w końcu zgodziła się za ciebie wyjść, jak myślisz dlaczego?
– Nie wiem, bo byłem.
– Bo była w ciąży i chciała dobrego
życia dla swoich dzieci, swoich, bo czy są twoje to nie masz pewności, prawda?
– Miał racje, nie wiedziałem czy chłopaki są moi, czy Huberta, tego sponsora
Amandy, ale to przeze mnie tak wyszło więc i ja poniosłem za to
odpowiedzialność i zgodziłem się ich wychować.
– Nie ważne czyja krew płynie w ich
żyłach, geny to nie wszystko, to będą moi synowie, ja ich wychowam…
– Niby szlachetne, ale jednak pijesz
piwo, które sam naważyłeś. Chcesz całe życie udawać, że nie miałeś nic
wspólnego z tym co ją spotkało?
– To już przeszłość, minął prawie rok.
– Skończ się usprawiedliwiać, bo dobrze
wiesz, że takie rzeczy w kobiecie nie mijają. – Tu miał racje, nie mijały.
Amandę i mnie połączył kiedyś seks i ciekawe rozmowy, a teraz przez brak seksu
nawet nie ma tych rozmów. Jasne, że robiliśmy to od czasu do czasu, ale tylko
po jej i nie zawsze dochodziło do finału. Zastanawiałem się już nawet nad tym
by posłać ją do psychologa, ale z góry znałem jej odpowiedź na to pytanie. Z
jednej strony to, że nie chciała pomocy może miało sprawić bym ja odpokutował
za swoje grzechy… nie, nie, nie… nie ma pokuty za grzechy, bo Boga nie ma.
Spojrzałem na tego obok mnie, to przez niego na myśl przyszła mi ta cała
religijna smętota.
– Stary, a odwieziesz mnie do domu?
Dużo wypiłem i sam…
– Rozumiem i odwiozę.
Droga minęła jakoś wybitnie szybko, z
przerwą na siku przy drzewie jak za starych czasów. Przy rozsunięciu bramy
wjazdowej nastąpił jednak problem, pilot nie chciał działać. Wysiadłem, bo
pomyślałem, że bez przeszkody w postaci szyby zadziała lepiej, ale upadł mi w
zaspę. W takich sytuacjach niezmierzona jest pomoc kolegi, najlepiej trzeźwego,
który wydobył pilot, wcisnął odpowiedni guzik i zaprowadził pod same drzwi
domku. Oczywiście nie odjechał, bo czekał aż otworze, nie pozwoliłby mi zamarznąć
na progu.
– Widzę, że szermierzem dziś byłbyś
kiepskim, bo pojedynek między tobą, a zamkiem… z resztą daj, otworzę. –
Uległem, bo co się będę przemęczał i marznął. Fabian otworzył, wpuścił mnie do
środka i potknąłem się, wpadłem na ścianę.
– Aleks, nie hałasuj. Obudzisz ją.
Posłuchaj rady kolegi i prześpij się na kanapie, co?
– Pewnie, że tak. – Starałem się być
zgodny, wyostrzyłem wzrok by w ciemności dostrzec o co się przewróciłem, były
to karmelowe, krótkie kozaczki mojej żony.
Wszedłem do salonu, zapalając po drodze
delikatne światło. Zastanawiałem się jak do cholery ja mam się położyć na
kanapie, skoro moja żona na niej siedzi, właściwie to śpi, ale na siedząco, z
butelką wódki w dłoni. Przejąłem od niej butelkę, nawet nie drgnęła. Opadłem na
fotel obok, wypiłem niewielką pozostałość jednym duszkiem i odłożyłem pustą już
butelkę na szklaną ławę.
– Co ty robisz? Obudzisz żonę! –
warknął Fabian, który dopiero znalazł się w salonie, wcześniej zbierał mój
szalik i kurtkę z podłogi i odwieszał na wieszak. Każdy u nas męczył się z
drzwiami do tej mini garderoby w przedpokoju, były jakby nienaoliwione, ciężko
chodziły, nie chciały się rozsuwać.
– Bez obaw, jest tak zalana, że nie
poczułaby własnej sekcji zwłok – powiedziałem nieprzyjemnie w stronę kolegi i odchyliłem
głowę do tyłu z czystej rezygnacji. Wiedziałem, że Fabian rozgląda się dookoła.
Panował tutaj aż za przyzwoity porządek, wszystko na swoim miejscu,
perfekcyjnie. Amanda dbała o dom, tego nie mogłem jej zarzucić. – Uczyń koledze
przyjemność i zanieś ją do sypialni, ja... mam niestabilny chód.
– Nie ma problemu. Położę ją w ubraniu,
przykryje, a ty będziesz siedział tak czy może sprawdzisz co z dziećmi? – Na
słowo dzieci poczułem nagły chłód, straszne przerażenia, przecież Amanda była z
nimi dzisiaj sama, jak mogła się upić?
– O cholera, dzieci... zapomniałem. My
mamy przecież dzieci – powiedziałem jakby do siebie, a mój brat z wyboru
właśnie odnosił moją żonę na górę, do sypialni. Poczułem przypływ złości,
furii, a za moment zrezygnowanie i bezsilność. Bezsilność silniejszą od
nienawiści i miłości, od wszystkich uczuć razem zebranych. Nie wiele myśląc
złapałem za szyjkę pustej butelki i wyrzuciłem ja z nad głowy, uderzyła w
ścianę gdzieś przy samym suficie, rozbiła się, a w przenośnej niani rozległ się
niemowlęcy płacz. Zerknąłem na miejsce po uderzeniu, było sklęśnięte, trochę
farby odleciało, ale nie to było teraz ważne. Ja musiałem się podnieść,
skończyć użalanie nad sobą, miałem przecież dzieci, miałem żonę, miałem to o
czym zawsze marzyłem… miałem rodzinę. Przemyłem w kuchni twarz wodą dla
orzeźwienia i lekkiego wytrzeźwienia, wszystko w tempie ekspresowy by już za
moment przenosić Patryczka z łóżeczka do wózka i na nowo ululać do snu.
Tak minął mi kiepski dzień i kolejna
nie w pełni przespana noc. Lawirowałem miedzy kanapą w salonie, a pokojem
chłopców, a mimo wszystko nie żałowałem. Ani tego co teraz robię, że się nimi
zajmuje, przecież nie można żałować, że podjęło się trud wychowania dziecka,
nawet jeśli nie jest twoje. Rano postanowiłem, że ten dzień zaczniemy inaczej,
lepiej.
O siódmej zadzwoniłem do kolegi,
zamieniłem się z nim na dyżury w klinice. Przygotowałem tosty z kurczakiem i
pieczarkami, standardowo i obowiązkowo posmarowałem je na wierzchu majonezem.
To było ulubione śniadanie mojej żony. Moje ulubione z resztą też. Do tego
dobra, rozpuszczalna kawa. Ułożyłem wszystko na tacy i zaniosłem do sypialni.
– Budzimy się, budzimy – powiedziałem
delikatnie, a po odłożeniu tacy na stolik nocny wyszeptałem jej to do ucha i
lekko przygryzłem jego fragment.
– Nie rób mi wymówek – rzekła z
rezygnacją i podniosła się do pozycji siedzącej, poprawiła potargane włosy
zarzucając je do tyłu. – Olek, proszę – dodała.
– Nie mam zamiaru, nie licz na opieprz,
chce pogadać, po prostu. Mam wrażenie, że ślub osłabił nasz związek. Czujesz
tak samo? – Przełożyłem tacę z nocnego stolika na puste miejsce na łóżku.
– Nie daję rady, nie sypiam, ty z
resztą też, nie mamy na nic czasu, a co gdy wrócę do szkoły? Ferie się skończą,
te świąteczne i te zimowe w końcu też, ja mam zaległości, leżałam miesiąc w
szpitalu przed porodem…
– Ciii, nie załamuj się, nie poddawaj,
to do ciebie nie podobne. Oni są mali, z czasem będą mniej płakać, zaczną
przesypiać noce, zatrudnimy jeszcze jedną opiekę do pomocy.
– Aleks mam dość, mam dość dorosłości,
dość tego wszystkiego, wrażenia że jestem na twoim utrzymaniu…
– Jesteś na macierzyńskim.
– Daj spokój, to jakieś grosze.
– Znowu poruszamy ten sam problem. –
Zawiesiłem głowę na swojej dłoni, bo szczerze czułem rezygnacje zawsze jak zaczynaliśmy
ten temat. – Amanda, przecież skończysz szkołę, studia, będziesz zarabiać
pewnie więcej ode mnie. Jesteś zdolniejsza.
– Zdolnościami braku czasu nie
przeskoczę. – Chwyciła swój kubek z kawą, upiła kilka łyków.
– Mam zatrudnić sprzątaczkę, dziewczynę
co będzie robiła zakupy… powiedz co mam zrobić. – To już było jak desperacja,
chciałem jej kupić szczęście, bo chyba nie potrafiłem jej go dać.
– Nie, wtedy to już w ogóle poczuje się
do niczego…
– Nawet tak nie mów.
– Ale taka prawda, z resztą to nie twoja
wina, wiec po co ten temat?
– Bo jesteś moją żoną, interesujesz
mnie nadal i mimo wszystko. Zjedz coś. – Chwyciłem za tost i skierowałem w
stronę jej ust.
– Dziękuje.
– Za coś konkretnego, czy…
– Za to, że jesteś, ale kiedyś
odejdziesz. – Te słowa mnie uderzyły. Dosłownie poczułem się jakby mi dala w
twarz i to bez większego powodu.
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo ze mną nie wytrzymasz, bo… – I w
tym momencie płacz jednego z chłopców zaczął wydobywać się z mojej kieszeni.
– Pójdę po nich, a ty jedz i dochodź do
siebie. I następnym razem… dokończę jak wrócę. – Płacz maluchów się nasilał,
więc udałem się do ich pokoju, wziąłem Kamila na ręce tylko po to by przenieść
go do gondoli, a Patryka włożyłem do nosidełka i udałem się z nimi do Amandy.
Przestali płakać w chwili przekroczenia progu sypialni. – Chyba lubią
towarzystwo – rzuciłem w stronę żony i umiejscowiłem Patryka na łóżku, a Kamila
na podłodze i kołysałem go w gondoli.
– Też ich lubię, to moi synowie.
– Nasi – poprawiłem ją.
– Tak, masz racje, nasi. – Nachyliła
się do Patrysia by wsunąć mu smoczek do buzi. – Miałeś coś mi powiedzieć –
przypomniała.
– Nie popieram zalewania smutków i
zapijania problemów, ale raz na jakiś czas to nic takiego złego. Jak miałaś
więc taką ochotę to rozumiem, ale nie rozumiem jednego, dlaczego mi nie
powiedziałaś, dlaczego nie… kurwa Amanda byłaś z nimi sama.
– Wiem, przepraszam. – Po raz kolejny
uczyniła ten sam gest z włosami co wtedy, bo znów opadały jej na oczy.
– Amanda, a gdyby coś się stało?
Gdybyśmy teraz stali nad grobem to bym sobie twoje przepraszam wiesz gdzie mógł
wsadzić?
– Miało być bez opieprzu – przypomniała
mi o moich początkowych zapewnieniach.
– Nigdy więcej to ma się nie powtórzyć,
rozumiesz? Ja nie chcę nikogo stracić, ani ciebie, ani chłopaków, a ty jak masz
ochotę się zabawić, wyjść gdzieś, to możemy razem, albo ja zostanę z dziećmi,
albo się nawet zamknij w sypialni i się upij, ale gdy ja będę w domu, tak?
– Jasne.
– Jasne?
– No tak, przepraszam tak? Jeszcze raz
dziękuje za to, że jesteś, choć przyznaje, że czasami cię nie lubię. – Nie wiem
dlaczego zaśmiałem się na ostatnie słowa jej wypowiedzi, a może powinienem
inaczej, może nie powinienem był ich ignorować i zbywać pocałunkiem. Pragnąłem
jednak nie czuć niepokoju, nie zawracać sobie głowy tym, że coś może być nie
tak.
Nie są rodziną alkoholików każdy czasem potrzebuję sobie wypić chociaż nie popieram zapijania problemów.Ich relację napewno da się jeszcze naprawić tylko jak już mówiłam muszą wreszcie przestać grać,oszukiwać się.Każde z nich jest winne trudno powiedzieć które bardziej.
OdpowiedzUsuńOni niestety zapijają swoje problemy, mam nadzieję, że nie będą tego robić, za każdym razem gdy pojawi się jakiś problem.
OdpowiedzUsuńAleksa to po prostu ciągle gryzie sumienie o ten gwałt, a Amanda się boi tej dorosłości w którą musiała wkroczyć. Cieszę się, że Olek na nią nie wrzeszczał, tylko chciał rozmawiać. No ale on nie wie, że prowadziła po pijanemu, więc jej się tym razem upiekło.