niedziela, 8 grudnia 2013

Część 122 - Trzech Maciejów




Witold (Simon)

Szedłem wąską dróżką usłaną z kamieni. Oczy mi łzawiły, a obraz zachodził mgłą, zapewne słaniałem się na nogach niczym pijany. Dostrzegłem drzwi, ale nigdzie nie było dzwonka, była natomiast głowa lwa, taka kołatka, zastukałem nią więc, i oparłem się o kolumnę, która nie wiem w jakim była stylu, ale z pewnością była ozdobna. Czułem plecami jej wypukłości i wklęśnięcia.
– W czym mogę panu pomóc? – zapytała piękny, kobiecy głos, choć był lekko zachrypnięty. Brzmiał tak, jakby właścicielka przed chwilą płakała, a może tylko mi się wydawało, może po prostu barwa jej głosu taka już była.
– Witek? Co się stało? – ponowiła pytanie, a ja starałem się przyjrzeć jej oczom, czy ma załzawione, ale moje były w tej chwili tak przysłonione mgłą, że nie widziałem nic, prócz kilku kolorowych, jakby mokrych plam.
– Jest Olek? – zapytałem, a ręka którą uciskałem ranę upuściła z dłoni bluzę, którą to czyniłem, kobieta pociągnęła nosem więc uznałem, że raczej jest przeziębiona.
– Nie… mój Boże, co ci jest? Skąd go znasz? – zapytała przestraszona. – Witek nie mieszaj, proszę.
Uznałem, że jest jak taka typowa kobieta, która mdleje na widok krwi i przestrasza ją nawet kilka kropli na płytkach, którymi był wyłożony taras.
– Jestem Olka kumplem, wiesz za ile będzie? – zapytałem. – Nie powiem kim byłaś, bez obaw – zapewniłem.
– Wejdź, myślałam z początku, że jesteś pijany. Przyniosę bandaże – zaproponowała, a ja stwierdziłem, że jednak ma silny i pewny siebie charakter. Na tyle pewny, że nie boi się wpuścić niemal obcego do domu. Znała mnie tylko z baru, nieraz robiłem jej drinki, nic poza tym. Oluś był jednak najlepszym kumplem moich starszych braci, nie mogłem więc mu zrobić takiego świństwa i wynieść mu pół mieszkania wraz ze swoją osobą.
– Bandaże mi nie pomogą – wycedziłem przez zęby, ale usiadłem tam, gdzie mnie podprowadziła, nie miałem pojęcia na czym, ani ile pokoi minąłem.
– Widzę, to trzeba zszyć. Rana jest zbyt głęboka i mogło coś urazić, jakieś ścięgno, albo żyłę – powiedziała, a ja przez chwilę odzyskałem wzrok na tyle, by dostrzec jej zniewalającą urodziwą twarz i piękne, długie blond włosy, które były nienaturalnie powykręcane w pierścienie loków.
– Nie możesz stracić przytomności. Kurde, chyba to się zawsze mówi – udawała panikę albo była spanikowana, z pewnością jednak płakała, bo miała lekko rozmazany makijaż. Jednak nie płakała teraz, a wcześniej, bo droga po łzach odznaczała się tylko śladami na fluidzie, który znajdował się na policzkach oraz oczy jej już dawno wyschły.
– Dobrze, za ile on będzie? – zapytałem.
– Poszedł tylko do koni, za chwilę powinien wrócić – wyznała, ale nie była przekonana, że tak właśnie będzie. Chwyciła telefon komórkowy w dłoń i wybrała zapewne numer Olka.
– Aleks, gdzie ty jesteś? – zapytała.
– Wyobraź sobie, że mnie to interesuje, bo twój kolega jest ranny i potrzebuje pomocy… Jakiej pomocy? On krwawi z tego co widzę… Dobrze, czekam z nim – tyle udało mi się przechwycić z rozmowy, a z jej początku wywnioskowałem, że trafiłem na jedną z tych sprzeczek, co to mają miejsce w związkach.
Olek pojawił się szybciej niż się spodziewałem. Stanął w drzwiach i wyglądał tak samo jak rok temu, kiedy to widziałem go po raz ostatni.
– Najmłodszy z Maciejów do mnie zawitał – powiedział lekko rozbawionym tonem, ale spoważniał, gdy dostrzegł moją ranę na ramieniu.
– Najstarszy siedzi w pudle, średni studiuje w Londynie, więc pozostałem tylko ja, najmłodszy – odpowiedziałem i wysiliłem się na uśmiech.
Olek nazwał mnie Maciejem od mojego nazwiska, brzmiało Maciejewski, a ja i moi przyrodni bracia byliśmy niby świętą trójcą, a każdy miał smykałkę do czegoś innego.
– Słuchaj, ale ja nie jestem chirurgiem – oznajmił, a mnie pociemniało przed oczami. – Jednak szyć potrafię, tutaj mam jednak tylko narzędzia weterynaryjne i brak znieczulenia – dodał.
– Człowieku, pomożesz mi czy nie? – zapytałem.
– No pomóż mu, nie widzisz, że się wykrwawia?! – krzyknęła ta sama kobieta, która otworzyła mi drzwi. Chyba miała na imię Amanda albo Anna, może Anastazja. Cholera byłem pewny, że na A.
– Prosiłbym ciebie, kochanie, byś mi nie mówiła, co mam robić, kiedy i jak, a już na pewno nie decydowała za mnie, komu mam pomagać, a komu nie – powiedział oschłym tonem, takim bez wyrazu.
– No dobra, pokłócicie się kiedy indziej, człowieku, zrób coś, bo już łapy nie czuję – poganiałem go i szczerze liczyłem na jego pomoc, bo przecież do szpitala nie mogłem się zgłosić od momentu, gdy strzelono mi w bark z niezarejestrowanej broni.
– Pomogę, jednak nie panikuj, zanim się wykrwawisz to jeszcze godzina, a pierw stracisz przytomność, więc nie ma co tak się śpieszyć – powiedział, a ja przysiągłem sobie, że gdybym teraz miał siły, to zdzieliłbym go przez łeb. – Kawy, herbaty? – zapytał z rozbawieniem.
– Nie staraj się być gościnny – odpowiedziałem.
– Czemu nie? To oznaka dobrego wychowania, a lepiej gdybyś był lepiej wychowany niż najstarszy brat i skończył lepiej niż on. Jednak nie będę umoralniał. Poczęstuje cię whisky. Użyjesz go jako znieczulacz, a ja oczyszczę ci ranę i założę szwy – oznajmił. – Amanda przynieść karafkę, tę wąską, z naszej sypialni – zwrócił się do żony, a sam oddalił się w niewiadomym mi kierunku.
– Pij! – polecił po chwili, a na dłoniach miał już lateksowe rękawiczki. Butelka, właściwie to nie butelka, a cała karafka znajdowała się przy moich ustach i została przechylona tak, że aż się polałem. – Szybciej, szybciej. Lepiej dla ciebie jeśli się upijesz – dodał.
Przebudziłem się na kanapie, a obudził mnie zapach gorącej, mocnej kawy. Usiłowałem wstać, ale po krótkiej chwili poczułem, że podparłem się na zranionej ręce i niemal wykręciło mnie z bólu.
– Ty sadysto – powiedziałem do rudowłosego kumpla.
– To nie był sadyzm, to była nauczka. To nie była rana od żadnego przechodzenia przez płot i oboje o tym wiemy – odrzekł.
– Zaćmiło mnie z bólu? – zapytałem.
– Tak, kilka razy za mocno mi się wkuła igła i zbyt szarpnęło się tak artystycznie szyłem, to zapewne z tego powodu – odpowiedział.
– Czyli jednak sadysta – stwierdziłem.
– Ja i twoi bracia wychowaliśmy się, jadąc na jednym wózku, nie oczekuj, że będę delikatniejszy, sympatyczniejszy i bezbolesny w chwili, gdy oni to zawodowi kaci – powiedział i zrobił łyk kawy z kubka. – Napij się kawy, jest z dużą ilością cukru postawi cię na nogi. Wybacz, że nie w filiżankach, ale gdy ostatnio byliśmy w IKEA, to nie było w odpowiednim kolorze więc czekamy za dostawą z allegro – dodał.
– Nie były w odpowiednim kolorze według tej pięknej damy? – zapytałem z czystej i niepohamowanej ciekawości.
– Tak, właśnie według niej. Mnie tam bardziej odpowiada kubek – wyjaśnił.
– A gdzie się ona podziała? – dopytywałem.
– A co, wpadła ci w oko, playboyu? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Oczy mi zaszły mgłą, gdy na nią spojrzałem i nie wiem czy spowodowała to jej zniewalająca uroda, czy moja rana na łapie. Jednak, znając twój gust, a wiem, że jest podobny do londyńskiego mojego brachola, to wiem, że musi być piękna.
– Dziękuję za komplement w jej imieniu.
– Nie zaprosisz jej, by mnie poznała? – zapytałem i chwyciłem po swój kubek.
– Wolałbym, by nie znała ludzi twojego pokroju – odpowiedział szczerze aż do bólu.
– To, że raz się postrzeliłem, a kilka razy obiłem komuś ryj, to nie znaczy, że jestem złym człowiekiem! – wybuchnąłem zbulwersowany.
– Nie, nie jesteś złym, a już z pewnością nie z wymienionych przez ciebie powodów. W końcu każdy z nas kiedyś coś ukradł, no, prawie każdy. Każdy kogoś uderzył, i tak dalej. To nieodłączne syndromy dorastania – wyjaśnił.
– Czyli boisz się o siebie, nie o nią. O to, że cię zostawi dla mnie czy o to, że będzie ci niewierna?
– Nie stąpaj po cienkim lodzie, Wicio, bo pójdziesz na dno – ostrzegł.
– Nie, poważnie pytam. Byłbyś z kobietą, która ma powody lub ochotę do skoku w bok?
– Wybiłbym jej ten skok w bok z głowy – udzielił wymijającej, ale naprawdę szczerej odpowiedzi.
– Nie była w najlepszym stanie, gdy tu wpadłem, zdawała się płakać – zagadnąłem.
– Ręka lepiej? – zmienił temat tym pytaniem.
– Lepiej, w trzy dni i będzie już w porządku, czuję to w kościach. Wiesz, nie chcę, byś mi się zwierzał z małżeńskich problemów…
– Jeszcze nie jest moją żoną – przerwał mi tymi słowami.
– No dobrze, ale czemu jesteś dla niej taki szorstki, to słychać było nawet w kilku zdaniach – powiedziałem.
– Uznajmy, że mam swoje powody. Wiem, Witek, jak uwielbiasz płeć piękną, ale nie stawaj w obronie mojej narzeczonej, bo po pierwsze nie znasz sytuacji, po drugie żadna krzywda jej się tutaj nie dzieje, a po trzecie nie wyciągaj wniosków z kilku zdań, jakie z nią zamieniłem.
– Dobra, spoko. Kawę wypiłem, mogę już lecieć? – zapytałem.

– Tak, ale uważaj na szwy.

4 komentarze:

  1. Może się o coś pokłócili skoro aż Aleks wyszedł do koni.Oni często mają sprzeczki.Życie niestety nie jest idealne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem o co poszło Aleksowi i Amandzie , wydaje mi się że nie była to drobnostka ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Być może Aleksa poniosło. Mam nadzieję że powód zachowania Olka jak i stanu Amandy zostanie jednak opisany w kolejnych postach.

    OdpowiedzUsuń
  4. ja myśle że Amanda sprowokowała Aleksa dlatego sie pokucili i Aleks wyszedł

    OdpowiedzUsuń