Część 72 - Mogę, mogę? Proszę
Amanda (Magdalena)
Moje uda rozchylone,
moje piersi tak cię podniecają!
Moje usta rozpalone,
moje biodra już Ci spać nie dają!
Nie było nam źle starałeś się
nosiłeś smycz z diamentami!
Stało się tak, że na mój znak
zjawił się ktoś między nami!
(Doda – Diamond
Bitch)
Olek odprowadził mnie do domu.
Wyłgałam się bólem głowy, i że mam ochotę pobyć trochę sama, poczytać,
odpocząć. Wyglądał bardzo niekorzystnie, gdy to usłyszał. Jak taki opuszczony
szczeniaczek, ale cóż, o to przecież chodziło. Hubert zjawił się w moim domu
przed jedenastą wieczorem. W sam raz na kolacje.
– Wolisz z pasztetem i
pomidorem, czy szynką i pomidorem? – zapytałam kiedy przekroczył próg mojego
domu. On już nawet nie pukał, ani nie dzwonił, po prostu otwierał drzwi.
– Wszystko mi jedno –
odpowiedział.
– Nie w sosie dziś jesteś. Coś
się dzieje?
– Poznałem dziewczynę – zdradził
siadając. – Właściwie to dziewczynkę. Mógłbym być jej ojcem.
– Jeśli to sponsoring, to nie
taki zły układ.
– Amanda, ja ją lubię tak
naprawdę. Nie tylko ze względu na seks, a tak zwyczajnie. Dobrze się czuje w
jej towarzystwie… – Hubert przerwał na chwilę i chwycił za kanapkę. Ugryzł, nie
przemielił jeszcze całkiem, a już mówił dalej. – Wydaje mi się, że ona też mnie
lubi, zgodziła się spędzić ze mną święta.
– To dobrze, zawsze chciałeś
mieć córkę z tego co wiem.
– Amanda, ja chce z nią zostać
na etapie przyjaźni, czy też koleżeństwa. Jeśli to pójdzie dalej to będzie… nie
do przyjęcia.
– Niech czas to sam poukłada.
Nie nastawiaj się na nic, a samo się jakoś rozwikła.
– I kto to mówi? Ko…
– Film taki był – wtrąciłam i
posypałam solą i pieprzem moja kanapkę.
– Kobieta, która planuje każdy
swój krok i chce sprowokować faceta by się na nim zemścić. Właśnie co ty z nim
wymyśliłaś?
– Pobawię się jego kosztem, ale
tak delikatnie, by się domyślał, ale nie mógł mi nic zarzucić. Pojutrze podjedziesz
po mnie pod szkołę.
– Skąd pewność, że nas zobaczy,
bo o to chodzi tak?
– Tak, on w poniedziałek pójdzie
pogadać z wychowawczynią, by nie iść na wywiadówkę.
– Chyba nie rozumiem –
powiedział zmieszany i napił się herbatki.
– Będziesz się śmiał, ale w
mojej szkole uważają Olka za męża mojej matki…
– Haha, miałaś rację, będę się
śmiał – wybełkotał między tymi wszystkimi hahami i hehami.
– Zostajesz też dziś na noc, to
na wszelki wypadek jakby mnie obserwował, sprawdza, czy coś – zażądałam.
– Z przyjemnością, a mogę liczyć
na…
– Wspólny prysznic?
– Na przykład na to –
odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem na ustach i poluzował swój granatowy
krawat.
– Nie mój mały, muszę się
przyzwyczajać do bycia tylko dla jednego.
– Nie takiż znowu mały. Poważnie
chcesz…
– Tak, doprowadzę go przed
ołtarz, a potem zamienię jego życie w piekło jeśli to co mówiłeś okaże się
prawdą.
– Jak to w piekło? – dopytywał.
– Wyobraź sobie mnie jako żonę.
Taką kapryśną, zimną i… jeszcze coś wymyślę by mu dać popalić.
– Facetowi najbardziej daje
popalić brak seksu, chociaż jeśli chodzi o Madzie, to ja wolę nie.
– Aby z nim nie uprawiać seksu
musiałabym mieć dobry powód. Po pierwsze to byłaby katusza też dla mnie i
cierpiałabym tak tylko, gdy naprawdę by to było konieczne. Po drugie aby
wymigać się od seksu na długie miesiące musiałabym mieć dobrą wymówkę, nie da
się sprawić by bolała mnie głowa choćby pół roku…
– Pół roku? – zapytał Hubert z
szeroko otwartymi oczami.
– No może rok. Poczekamy na jego
ruch. Ja idę tym czasem spać, ty sprzątasz po kolacji, bo ja ją robiłam.
– Jak sobie królewna życzy.
Śpimy razem, tak? – zapytał jakby dla upewnienie podczas zbierania talerzy.
– Tak, ale… łapki z dala –
ostrzegłam.
Spędziliśmy więc z Hubertem noc
w jednym łóżku. Ja spałam, a on czytał jakiś podręcznik do ekonomii. Co jakiś
czas się odzywał, ale nie zwracałam na to uwagi, bo i po co? Mnie ekonomia ani
trochę nie interesowała.
W niedziele zaryzykowałam i
Hubert podwiózł mnie pod samą bramę Aleksa i reszty. W mieszkaniu znajdował się
jednak tylko Patryk. Otworzył mi drzwi, zaprosił do środka.
– Akurat gotuje. Pójdziesz do
Aleksa, do salonu, czy dotrzymasz mi towarzystwa? – zapytał z tym swoim
uśmieszkiem. Patryk uśmiechał się zawsze tak jakby wiedział o człowieku
wszystko, tak jakby kpił, przejrzał na wylot. Nie lubiłam ani jego uśmiechu,
ani jego spojrzenia. To z kolei było ciepłe, pełne naiwności i całkowicie nie
pasowało do jego postawy. Kiedy się złościł to tęczówki mu ciemniały, wtedy
wyglądał jak… wtedy sprawiał wrażenie… przestraszał.
– Pomogę ci nawet, co tam
robisz? – zapytałam, zdejmując płaszcz. On przejął go ode mnie i odwiesił na
wieszak, wcześniej wycierając dłonie w ścierkę i przewieszając ją przez swoje
ramie. Dopiero teraz zauważyłam, że jest bez koszulki. Musiałam przyznać, że to
dopiero robi wrażenie. Był szczuplejszy od Aleksa, mniejszy w barkach, ale
przez to wydawał się bardziej proporcjonalny. Natomiast od Huberta był grubszy.
Patryk miał świetnie wyrzeźbiony kaloryfer, nie musiał się napinać by można
było go dostrzec.
– To za czym Aleks nie przepada. Gotuje rosół,
to za tym nie przepada. Na drugie kotlety z ziemniakami i surówką. Surówka
kupna. No i dla Majki placuszki z cukinii, bo ona nie jada mięsa.
– To w czym ci pomóc?
– Rosół już jest, ziemniaki
dochodzą, kotlety panieruje i smażę, potem tylko podgrzeje. – Patryk mówił
mieszając coś w garnkach i na patelni. – Możesz więc wyłowić warzywa z rosołu i
pokroić na sałatkę. Tylko musisz podzielić na dwie, jedną z mięsem, drugą bez.
Będzie na kolacje – wyjaśnił.
– Ok, nie ma sprawy. – Podeszłam
do szafki w celu wyjęcia noża.
– Na nim pisze „wróć do mnie” –
oznajmił Patryk z cynicznym uśmieszkiem w moją stronę, a potem wrzucał
opanierowane kotlety na patelnie.
– Nie schowam go do torebki, bez
obawy.
– A te buty, to gdzie ty zmieściłaś?
– dopytywał.
– Kamil widzę ma długi język. Do
torebki właśnie. Jeszcze mnie ochroniarz wrócił, bo coś zostawiłam na sklepie.
– Ja cię powinienem aresztować,
wiesz? – zapytał kiedy kroiłam marchewkę. Stanął nade mną, dłoń oparł o stół,
tuż przy desce do krojenia. Był pochylony, czułam jego oddech w moich włosach.
Działał na mnie, jak przystojny facet powinien działać na prawdziwą kobiet.
Zrozumiałam wic dlaczego Majka z nim jest.
– Aresztowuj sobie Maję, w
sypialni – rzekłam i kroiłam dalej, a on powrócił do smażenia.
– A ty wiesz, że to nie taki
najgorszy pomysł?
– Wiem, wiem. Jak pożyczysz nam
kajdanki to tez wypróbujemy z Olkiem. – Po tych moich słowach Patryk tylko
pokiwał na boki głową i się tak ciepło uśmiechnął, tak z niedowierzaniem.
Wrócili Majka, potem Aleks,
zjedliśmy wspólnie. Nie rozumiałam jak można nie lubić mięsa. Majki
wegetariaństwo nie było spowodowane walką z hodowlami, które przeznaczają
zwierzęta na rzeź. Ona po prostu nie lubiła smaku mięsa, podobnie jak ja nie
lubiłam bananów. Tylko ja nie lubiłam jednego z owoców, a nie wszystkich, to
było normalniejsze niż jej nielubienie.
– Mogę, mogę? – zapytałam Aleksa
kiedy już znajdowaliśmy się w jego pokoju.
– Ale co możesz? – Wyglądał
jakby nie wiedział o co chodzi. W sumie miał nie wiedzieć, to miało wyjść tak
żartem i być moją prywatną zemstą za to lanie, które mi wtedy sprawił.
– No, no, no, tak się uderzyć –
wybełkotałam w końcu z uśmieszkiem.
– Sprawiłoby ci to przyjemność?
– zapytał siedząc na łóżku.
– No, nie wiem, chyba tak. To mogę?
– Ale mnie by to bolało –
wyjaśnił oczywistość.
– No wiem, czyli sprawiłoby mi
przyjemność. No mogę?
– Nie.
– No proszę, tylko jeden raz –
nalegałam.
– Amanda, ale…
– Boisz się? Taki duży jesteś i
jednego ciosu mojej małej rączki się boisz? – podpuszczałam go.
– Dobrze, wal – oznajmił i
zamknął oczy wystawiając prawy policzek na mój cios.
Olek spodziewał się, że dam mu z
liścia, ale skądże. Ja miałam inny pomysł. Co taki liść znaczyłby dla tak
potężnego faceta? Nic, nawet by go zapewne nie odczuł. Zdjęłam więc pierścionek
z serdecznego palca mojej prawej dłoni. Zwinęłam ją w pięć. Zamachnęłam się na
odlew i przywaliłam tak, że aż mnie zabolało. Poczułam jak kosteczki mojej
rączki przejechały się po jego zębach okrytych tylko cienką skórą policzka.
– Cholera! – warknął i opadł na
łóżko łapiąc się za twarz obiema dłońmi.
– Nie przesadzaj – rzekłam
siadając na pufie, poczęłam rozcierać obolałe miejsce. – Mógłbyś mi tak lodu
przynieść, bardzo boli – poleciłam.
– Tobie lodu? – dopytywał.
– No jasne, że mnie, a komu by
innemu. Tobie nic nie jest – powiedziałam pewnie i zerknęłam na niego. Na
brodzie miał trochę krwi.
– Wargę sobie aż z wrażenia
przygryzłem, nie spodziewałem się, że to zrobisz, że aż tak mocno. Zęby byś mi
idiotko wybiła.
– Tylko nie idiotko, bo ci
poprawie – ostrzegłam.
– Poprawisz? Mnie? – dopytywał i
chwycił mnie za ramiona. Pociągnął do siebie. Leżałam na nim, byłam go po
klacie, delikatnie, krzyczałam by puścił. Jednak kiedy jego wargi złączyły się
z moimi, zapragnęłam by nigdy nie wypuszczał mnie ze swoich objęć.
Odwiązałam arafatkę z mojej szyi
i zawiązałam ją mocno na szyję Aleksa.
– Chcesz mnie udusić? – zapytał.
– Nie, sprawdzam tylko jakbyś
wyglądał z obrożą.
– Z czym? – spytał zdziwiony.
– Sądzę, że w diamentowej byłoby
ci znacznie lepiej.
– Wolę szmaragdy.
– Ja też, szmaragdy, albo
onyksy. – W tym akurat byłam zmuszona mu przyznać racje.
– Bardziej niż brylanty?
– Szmaragdowe brylanty też się zdarzają – odrzekłam i
przycisnęłam swoje wargi do jego.
Ciekawy sposób sobie wymyśliła na tą swoją prywatną zemstę.
OdpowiedzUsuńZa to, że mu Amanda w tej części przywaliła to jej się należy złoty medal! :)
OdpowiedzUsuńAle jak to sobie fajnie rozegrała:)
OdpowiedzUsuńhaha aż się zaśmiałam jak mu przywaliła :) pomysłowa dziewczyna :)
OdpowiedzUsuńZemsta jest słodka. Uśmiałam się z tego jak go podpuszczała "Boisz się? Taki duży jesteś i jednego ciosu mojej małej rączki się boisz?". Wie jak go podejść.
OdpowiedzUsuńAmanda stopniowo wprowadza swoją zemstę w życie.Uwielbiam ją :) Mało tego,że przywaliła Aleksowi to jeszcze lodu sobie zażyczyła :) Marta
OdpowiedzUsuń