Angelika (Jula)
Był już styczeń, nowy semestr. Siedziałam w szkole, aby sprawić Hubertowi przyjemność. Przez chwilę zastanawiałam się co go w ogóle obchodzi moja szkoła i czemu mnie obchodzi, że jego to obchodzi, ale musiałam przyznać, że było mi dobrze z jego zainteresowaniem.
Siedząc w ostatniej ławce wspominałam nasze pierwsze spotkanie:
Był ciepły, wrześniowy dzień, w
zasadzie czuć było jeszcze wakacje. Wzięłam deskę pod pachę, butelkę wody w dłoń
i wyszłam. Na klatce włożyłam do uszu słuchawki, w których usłyszałam głos
Magika. Zmierzałam w stronę skateparku, obserwując po drodze ludzi. Większość z
nich była gburowata i wiecznie niezadowolona, ale było kilku takich, którzy się
uśmiechnęli. Doszłam do parku. Siedział tam Damian z Karoliną. Jakiś chłopak
jeździł na rolkach, inny na desce, a nawet znalazł się jakiś gość z, na oko,
trzyletnim synkiem, który usilnie próbował odepchnąć się na małej deskorolce.
Miała może z trzydzieści centymetrów, więc wyglądało to komicznie.
– Cześć – przywitałam się,
jednocześnie zdejmując słuchawki.
– Hej, siema – odpowiedzieli. –
Co tak późno? - pytanie zadała Karola.
– Musiałam jeszcze coś załatwić,
nic ważnego. Idę pojeździć.
– Zaczekaj, zaraz wpadnie
Małgośka z Anką, to sobie pogadamy – powiedział jak gdyby nigdy nic Damian.
– O, super, o tym marzyłam –
burknęłam.
– Co jest, o co ci chodzi?
– Wiesz, że ich nie lubię,
Karola też, a ty je tutaj zapraszasz i chcesz gadać. Ja nie mam zamiaru, nie
wiem jak Karola.
– Gosia jest w porządku, a Ankę
można olać – powiedział, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty tego słuchać.
Stanęłam na desce i odepchnęłam
się prawą nogą, ale po chwili stanęłam i na powrót włożyłam do uszu słuchawki,
w których dalej grały rytmy Paktofoniki. Jeździłam, a świat wydawał się lepszy.
Zawsze tak było, gdy wchodziłam na deskę, moja agresja ulatywała w przestrzeń.
To było magiczne, jak te cztery kółka i kawałek sklejki pomagają człowiekowi
się opanować, wyciszyć. W osiągnięciu całkowitego azylu pomagały mi jeszcze
słuchawki. Nie wiem dlaczego, ale od dziecka muzyka dawała mi ukojenie,
poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Gustowałam w rapie, ale do siebie
dopuszczałam również reggae. Zrobiłam sobie krótką przerwę, bo zaschło mi w
gardle, ale już za chwilę powróciłam na rampę. Dzisiaj wszystko mi wychodziło,
każdy trick mi się udawał, przed sobą miałam kawałek prostej drogi, a w
zamiarze wykonanie Half Cab'a. Przy lądowaniu poczułam, że w coś uderzam, a
zaraz po tym huknęłam na ziemię. Zobaczyłam, że przede mną stoi Anka.
– Pojebało cię?! Patrz, jak
chodzisz paniusiu! – krzyknęłam w stronę śmiejącej się dziewczyny.
– To ty powinnaś uważać, jak
jeździsz , a może w ogóle nie powinnaś tego robić – stwierdziła.
– Nie odzywaj się, nie znasz się
na tym.
– Nie trzeba się znać, żeby
widzieć, że ci to nie wychodzi.
– Pierdol się! – warknęłam,
jednocześnie podnosząc się z ziemi.
– Czyżbyś się zdenerwowała, bo w
końcu ktoś powiedział ci prawdę?
– Zamknij się, bo tego
pożałujesz!
– A co, poskarżysz się mamusi, a
może tatusiowi i do mnie przyjdą?
W tym momencie przegięła. Jak ta
suka mogła coś takiego powiedzieć? W głowie mi się nie mieściło. Nawet nie
wiem, kiedy moja ręka powędrowała do tyłu i z impetem uderzyła w twarz Anki, która
chwilę potem leżała przed moimi nogami, a znad oka płynęła jej wąska stróżka
krwi.
– Ty szmato! – krzyknęła w moją
stronę zachrypniętym głosem, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech triumfu.
Widziałam, że w oczach stanęły jej łzy, ale nie płakała, choć spodziewałam się,
że jako salonowy piesek rozryczy się i poleci ze skargą. Ale ona wstała i się
na mnie rzuciła. Udało mi się ją odepchnąć, ale nie zrezygnowała. Nie potrafiła
się bić, było to widać, bo miotała pięściami na oślep, ale jedna z nich w pewnym
momencie trafiła w moją wargę. Poczułam w ustach słodki smak krwi, a zaraz
potem napinające się mięśnie i kolejne uderzenie, ale tym razem Anka dalej
stała. Poczułam jak ktoś odpycha mnie na bok. Straciłam równowagę, a przed sobą
zobaczyłam Gośkę. Bez namysłu wstałam i z całą siłą jaka we mnie była uderzyłam
w jej twarz, a ona złapała się za nos, z którego zaczęła lecieć krew.
Widziałam, że idzie w moim kierunku więc w akcie obrony moja noga zetknęła się
z bokiem jej kolana co skutkowało powaleniem jej na ziemie.
Ktoś złapał mnie za ramiona i
mocno trzymał, a przede mną, a raczej między mną, a Małgośką stanął jakiś mężczyzna.
Okazało się że, mnie trzymał Damian i odciągnął na bok. Usiedliśmy na ławce, a
te dwie poszły w nasze ślady z tym, że usadowiły się na drugim końcu parku.
Facet, który nas rozdzielał podszedł do małego chłopca, który oglądał z
zaciekawieniem całe zamieszanie i powrócił do pokazywania malcowi jak używać
deskorolki.
– Angela, odbiło ci? – spytał
Damian.
– Widziałeś to, wlazła mi pod deskę.
Specjalnie!
– Może po prostu nie widziała,
Angela, proszę cię, uspokój się.
– No pięknie, nie dość, że mnie
wywaliła, obrażała to ty jeszcze ją bronisz? Wiesz co, jeśli tak bardzo Ci na
niej zależy, to biegnij, jeszcze tam siedzą – wykrzyczałam, wstając z ławki.
– Angela, to nie tak, wiesz
przecież, że też za Anką nie przepadam, ale nie przesadzaj. Obrazisz się o taką
głupotę?
– Wal się, albo wiesz co, nie!
Wybieraj, albo one, albo ja! - wykrzyczałam i czekałam na reakcję.
Nie odpowiedział. Pozbierałam
deskę i odeszłam w stronę ulicy, jednocześnie zakładając słuchawki. Byłam
wściekła, że nie poszedł za mną, że nie odpowiedział, tak samo mógł stwierdzić,
że woli Gośkę i Ankę. Poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię i odwraca do
siebie.
– Czego, kurwa, chcesz?! -
zapytałam z wyrzutem chłopaka, stojącego przede mną. W zasadzie był to
mężczyzna, który trzymał za rączkę małe dziecko. Olśniło mnie, to był ten
gościu, co go widziałam dzisiaj w parku z synem i to ten sam co stanął między
mną, a Gośką.
– Wypadł Ci – powiedział i podał
mi portfel, który jeszcze przed chwilą czułam w tylnej kieszeni krótkich
jeansów. – Proszę – dodał, podając mi chusteczkę.
– Eee... Dziękuję –
powiedziałam, wycierając wargę i brodę z krwi.
– Jeszcze koło oka - powiedział
mężczyzna, a ja poczułam, że przez Gośkę miałam zdrapaną skórę na skroni –
Hubert jestem – przedstawił się.
– Angela.
– A ja Symon – odezwał się ten
mały.
– Miło poznać. Widziałem, co się
stało, weszła ci pod deskę, to była jej wina.
– Dzięki, szkoda, że tylko ty
tak myślisz. Sorry, ale muszę już iść.
– Możemy cię odprowadzić? –
zapytał.
– Po co? Znam drogę do swojego
domu – burknęłam.
– Angela, nie bądź taka, nie
proponuję nie wiadomo czego zresztą, my i tak już wracamy i chyba idziemy w tym
samym kierunku.
– W sumie...
– No to idziemy – powiedział
rozradowany niczym małe dziecko, które dostało upragnioną zabawkę. Był
przystojny, ale mało mnie to obchodziło. Po pierwsze nie szukałam faceta, a po
drugie chyba był dużo starszy ode mnie.
– Agresywna jesteś, wiesz?
– Nie agresywna, tylko nie lubię
tej paniusi. Nie będzie mi wchodzić pod koła i potem jeszcze ubliżać.
– A z tym blondynem też się
pożarłaś? To jej chłopak?
– Nie, zresztą nieważne.
Jesteśmy pod moim domem, to cześć. – Nie chciałam mu mówić, co się działo.
Pewnie i tak go to nie obchodziło.
– Cześć, w razie wypadku, masz
na mnie namiar – powiedział, podając mi biały kartonik, który okazał się
wizytówką i odszedł w stronę marketu, do którego potem wstąpił. Spojrzałam na
wizytówkę
Hubert Witanow tel. komórkowy 758... dalej nie doczytałam, bo po
raz kolejny dziś poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię.
Wtedy nie wiedziałam po co podał mi swoją wizytówkę. Nie zamierzałam z niej nigdy skorzystać, ale mimo wszystko schowałam ją do portfela. Kilka dni później Hubert sam zjawił się w moim życiu. Doczepił się i... może lepiej zacznijmy od początku.
Tamtego dnia ostatnią lekcją była matematyka. Znienawidzona nauczycielka całą lekcje pytała.
– Do odpowiedzi
przyjdzie... No to może Kłakulak.
Podeszłam do
tablicy próbując napisać cokolwiek, ale to nie był dobry dzień na robienie
skomplikowanych równań matematycznych.
– Siadaj jedynka.
Masz nikłe szanse żeby zdać tą klasę – stwierdziła to co ja wiedziałam już od
dawna. Dziwne by było, gdyby ona mnie przepuściła po prostu się na mnie uwzięła
od początku roku tak jak kiedyś na Damiana. Siadając spakowałam zeszyt i
długopis, bo tylko to było na ławce i czekałam aż w końcu zadzwoni dzwonek.
Wyszłam ze szkoły,
gdy z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.
– Cześć dziwczynko –
zawołał przez otwarte okno , a ja dopiero po chwili poznałam, że to facet ze skateparku.
– Cześć.
– Wsiadaj podwiozę
Cię – zaproponował, a ja kątem oka zauważyłam, że ze szkoły wychodzi Damian.
Widziałam, że na mnie patrzy więc postanowiłam zrobić mu na złość i jednak dać
się podwieźć.
– Co taka nie w
sosie? – zapytał, gdy już zajęłam miejsce obok kierowcy.
– Matematyka mi nie
idzie.
– Ona nie ma
chodzić tylko raczej w głowie siedzieć. Z czym masz problem? – zapytał, a mnie
jego złośliwa uwaga zdenerwowała.
– Ułamki,
pierwiastki, to bez sensu... teraz już tego nie poprawie jeśli się zgodzą to w
sierpniu będę mieć poprawkę. W ogóle po co mi to wszystko, nigdy mi się nie
przyda – stwierdziłam.
– Ułamki po to byś
wiedziała na ile kawałków poćwiartować tą co Ci pod koła podłazi. No i by
zadecydować ile z tych kawałków oszczędzić, a pierwiastki to chyba najlepiej na
przykładzie pierwiastku kobiecości i męskości, ale na to jesteś jeszcze za
mała.
– Yhym dobrze
wiedzieć... wujek dobra rada się znalazł – burknęłam.
– Bardziej wujcio
samo zło. Porywam Cię właśnie – powiedział z uśmiechem jakby mówił o pogodzie.
– Że co?
– Nie zauważyłaś,
że już jakieś 5 minut temu minęliśmy twoją kamienicę? Nie ma co się dziwić
matematycy są wzrokowcami, a Ty matematyczką raczej nie zostaniesz.
– Raczej nie. Dokąd
jedziemy? – zapytałam ze złością w głosie.
– Bez paniki mała
proponuję Ci przejażdżkę na czterech kółkach, a nie konno.
– Dokąd jedziemy do
cholery ?!
Cała ta sytuacja
zaczynała mnie cholernie irytować. Nie miałam wpływu na to co się stanie
pozbawiono mnie wszelkiej kontroli sytuacji, a tego nie znosiłam.
– Boże co ja
wyczyniam? Moja żona zawsze mnie oskarżała, że szukam przygód po gimnazjach, a
Ty to nawet nie moja liga. Która podstawówki?
– Pierwsza gimnazjum, gdzie
mnie zabierasz? – spytałam, ale już spokojniej.
– To zapewne wyglądasz tak młodo, przez chłopięcy ubiór. Jedziemy na lody.
Ja stawiam Tobie nie Ty mi.
– Skąd wiesz czy
mam w ogóle ochotę na lody z Tobą?
– Nie wiem, a nie
masz?
– Jakoś nie, nawet
nie zapytałeś. Miałeś mnie tylko odwieźć do domu – powiedziałam z wyrzutem.
– Odwiozę.
Dostarczę Cię całą i nietkniętą
obiecuję. A teraz mnie posłuchaj jeśli mam w schowku trzy jabłka i mamy
się podzielić po równo to ile zje każde z nas?
– Ja zjem dwa, a Ty
jedno. Jestem dziewczyną należy mi się prawda, a Ty chyba chcesz być miły? –
odpowiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem.
– Jakie ma
znaczenie płeć w tym wypadku kiedy miało być po równo? – zapytał poirytowany.
– Nie denerwuj się.
Będzie po półtorej o ile masz tu coś ostrego, żeby przekroić jedno z jabłek na
pół. Możemy też zjeść po jednym, a ostatnie zostawisz sobie na czarną godzinę.
– To nie jest
odpowiedź na moje pytanie. Twój problem z matematyką nie tkwi w braku
logicznego myślenia, a w niesłuchaniu pytań – oznajmił
– Nie to ty mnie
nie słuchasz, bo... – przerwał mi głos Huberta.
– Nie pytałem ile
każde z nas zje z trzech jabłek, by było po równo, a o to ile każdego z jabłek
zje każde z nas by było po równo. Odpowiedź brzmi, że po połowie każdego.
– I tak wyjdzie z
tego półtora więc o co Ci chodzi?
– Nie wszystkie
jabłka są równe moja droga.
– O naprawdę? Wiesz
w życiu bym na to nie wpadła – odpowiedziałam sarkastycznie.
– Domyśliłem się
dlatego poinformowałem.
W tym momencie
zatrzymał się przed deserownią. Małą kawiarnia pomalowana na brązowo z
czerwonym dachem prezentowała się ładnie. Wysiadłam z samochodu i zauważyłam
napis "Lilla" zawieszony nad drzwiami. Chwilę później usłyszałam jak
Hubert zamyka swój pojazd.
– Masz zamiar kpić
ze mnie cały dzień? – zapytałam, gdy zauważyłam, że stoi obok mnie.
– Nie zamierzam
spędzić z Tobą całego dnia, ale gdyby to zależało tylko i wyłącznie ode mnie to
czemu nie?
Wkurzył mnie za
kogo On się uważał. Nie dość, że ze mnie kpił i się do tego przyznawał to
jeszcze z chęcią robiłby to dalej. Odwróciłam się i poszłam w przeciwną stronę
żeby przysiąść na ławce, która znajdowała się niedaleko kawiarni, ale poczułam,
że łapie mnie za ramię i odwraca w swoją stronę. Popatrzył mi w oczy.
– Nie obrażaj się
nie ma o co.
– Odwal się i daj
mi spokój! – krzyknęłam.
– Dobrze, dam Ci
spokój. Postąpisz jak uważasz. Jeśli wsiądziesz do samochodu odwiozę Cię w
milczeniu pod dom. Jeśli jednak pójdziesz w stronę kawiarni to zjemy po deserze
lodowym. Jednak proszę Cię o jedno nie podejmuj decyzji rozkapryszonego
dziecka, bo na to jesteś już jednak
trochę za duża.
– Nie mam ochoty,
ani iść na deser, ani słuchać twojego gadania. Do domu też mi się nie chce iść.
Po co w ogóle zatrzymałeś się pod tą szkołą?
– Masz ciężki
charakterek – stwierdził – Rodzice mają z Tobą pełne ręce roboty – dodał, a
mnie emocje rozwalały od środka poczułam, że łzy nachodzą mi do oczu. Wbiłam
wzrok w niebieską kostkę brukową. Trwałam tak chwilę po czym poczułam, że Hubert
łapie mnie za podbródek zmuszając do patrzenia w jego oczy.
– Ej Angela co się
stało? Nie chciałem sprawić Ci przykrości tak się tylko zgrywam.
– A może się
odpierdol i wróć do domu pewnie Ci już żona obiadek zrobiła – wykrzyczałam i
uciekłam na ławkę. Chwilę później siedział już obok mnie.
– Dzieciaku no
proszę Cię. Zjemy i Cię odwiozę. Będę cały czas milczał.
Miałam ochotę
jedynie pobyć sama, ale to chyba było nie możliwe. Postanowiłam jednak
spróbować go spławić.
– Czego w słowach
odpierdol się nie rozumiesz? Jesteś jakiś głupi czy tylko udajesz? – zapytałam
przez zaciśnięte zęby.
– Udaję. A mam
przestać udawać i zrobić scenę na środku ulicy z Tobą w roli głównej?
– Rób sobie co
chcesz – stwierdziłam licząc na to, że w końcu odpuści i sobie pójdzie.
– Nie zostawię Cię
tutaj to za daleko od twojego domu. Wsiadaj do samohodu odwiozę Cię.
– Musisz być taki
upierdliwy? Nie mam ochoty nigdzie jechać nigdzie się stąd ruszać więc może
wsiądź sam do tego swojego cacka i odjedź, a ja sobie poradzę.
– Wsiadaj –
powiedział wstając z ławki – Wsiadaj, bo wyglądam jak ojciec, który sobie z
własną córką nie radzi. Ludzie zaczynają się na nas oglądać.
– Nikt Cię tutaj
nie trzyma i nie każe stać nade mną. Robisz z siebie debila na własne życzenie.
Przez moment na
mnie patrzył, a po chwili zrobił coś czego się nie spodziewałam. Siłą
przerzucił mnie przez ramię i wpakowała do samochodu zatrzaskując drzwi na tyle
mocno, że nie byłam pewna czy szyba nie wyleci.
– Wypuść mnie! –
zaczęłam się drzeć jednocześnie uderzając ręką w zagłówek fotela.
– Nie drzyj się, to
już zaczyna być irytujące – powiedział jednocześnie wkładając kluczyk do
stacyjki.
– Bo co? Otwórz
kurwa te drzwi! – darłam się jak nienormalna.
– Bo i tak już
przestaje Cię słyszeć.
Po tych słowach
włączył radio na cały regulator, a w głośnikach usłyszałam początek rapowego
kawałka w wykonaniu Słonia. Drażniła mnie tak głośna muzyka. Nachyliłam się
przyciszając tak, że dało się słyszeć jak Hubert nuci kawałek zwrotki.
Siny ochłap skóry z
kośćmi wrzucił do pieca
Wyciął tylko
jeszcze kruki, które nosiła na plecach
Spłonęły jak świeca
resztki ich romansu
Obserwował ogień w
swoim destrukcyjnym tańcu
Na końcu opowieści
przyniósł stary aparat
Trzymając głowę w
słoju włączył samowyzwalacz
Zakochana para,
której nikt nie widział więcej
Został tylko napis
"love forever" pod ich zdjęciem...
(Słoń - Love Forever)
Po tych słowach
muzyka ucichła, a my nadal staliśmy w tym samym miejscu.
– Może być Cola –
oznajmiłam.
– Coż za zmiana
decyzji – powiedział z uśmiechem.
– Wolę to niż
siedzieć z Tobą w samochodzie – wyznałam szczerze.
– Mogłaś się
odezwać, gdy miałaś problem z matematyką pomógłbym Ci.
– Nie wiedziałam,
że się na tym znasz, a po drugie to nie jest do końca tak, że ja mam z tym
problem.
– A jak? Nie uczysz
się regularnie? Nie odrabiasz zadań domowych?
– Nie po drodze mi
było na te zajęcia – wyznałam zgodnie z prawdą.
– A co było po
drodze? – zapytał.
Wszystko musiał
wiedzieć, a mnie to denerwowało, ale nie miałam siły się z nim po raz kolejny
kłócić.
– Takie tam...
różnie – wymigiwałam się od odpowiedzi.
– Po prostu po drodze
nie było ojca, co by przez kolano przełożył.
– Ta – burknęłam
patrząc przez szybę.
– Może jednak lody?
– zaproponował po chwili.
– Uparłeś się, ale
niech Ci będzie.
Po chwili
siedzieliśmy już w kawiarni. Ja przeglądałam kartę deserów, która chroniła mnie
przed wzrokiem Huberta, którego dziś już nie mogłam znieść.
– Jakie lubisz? Ja
najbardziej śmietankowe lub waniliowe, ale za młoda jesteś na taki podtekst.
– Zrozumiałam. Więc
ja lodów nie lubię może być dla mnie Cola?
– Nie ma sprawy.
Palisz? – tym pytaniem mnie zaskoczył.
– Em... nie –
skłamałam.
– To dobrze, bo i
tak bym Cię nie poczęstował. Poczekaj chwilę, na zewnątrz pójdę zapalić –
oznajmił wstając od stolika. Po chwili oglądałam przez szybę jak odpala L&M
Forwarda.
I tak to się zaczęło. Zaproponował pomoc z matmy... Później przychodziłam do niego niemal regularnie na korepetycje. Do niego, czyli do jego biura i pewnego razu stało się coś dziwnego... Poznał mnie ze swoimi dziećmi i spędziliśmy całkiem miło czas. Jednak najbardziej zaskoczył mnie prezent jaki od niego dostałam.
Tamtego dnia siedziałam u
Huberta na kolejnych korepetycjach i rozwiązywałam jakieś równanie, w sumie
zadania o tej treści robiłam już machinalnie więc pogrążyłam się w rozmyślaniach,
z których wyrwał mnie dźwięk szkła uderzającego o blat.
– Kurwa –
mruknął Hubert i podniósł jakieś papierzyska, z których ściekał sok pomidorowy,
zawsze mnie zastanawiało jak on może pić to paskudztwo.
Jednak napój rozlał się
nie tylko na te kartki, a i na jego fioletową koszulę, która w sumie delikatnie
przechodziła w różowy, taki męski, ale jednak róż. To też było okropne,
błagałam tego tam na górze, by już mu ta plama nigdy nie zeszła. Odłożył tą
swoją biurokrację na kaloryfer i złapał za guziki koszuli. Rozpinał je dość
szybko, ale w połowie przerwał i zwrócił wzrok na mnie:
– Co tak patrzysz, pisz
– polecił i zdjął koszulę, którą ułożył obok na kaloryferze.
Zobaczyłam na jego
ramieniu tatuaż „MAG”. Nie znałam tego
skrótu, ale nie zdążyłam się nawet głębiej zastanowić co może oznaczać, gdy
Hubert położył ręce na biurku. Choć nie, on ich nie położył, tak po prostu nimi
pieprznął i już potem nie oderwał. Nachylił się w moją stronę.
– Ty nie rozumiesz
jak się do ciebie mówi? Pisz, powiedziałem – warknął, a ja na chwilę udałam, że
cokolwiek robię.
– Co to
znaczy? – zapytałam kiedy już się uspokoił i usiadł.
– Co? –
Zaglądał mi w zeszyt.
– Nie mówię
o zadaniu, a o tym co masz na ręku. O tym tatuażu.
– Przyszłaś
na korepetycje, a nie na wywiad z panem Witanowem więc rób co do ciebie należy
i mnie nie denerwuj.
– Jak
następnym razem wstaniesz lewą nogą to daj znać, nie przyjdę jak masz się tak
zachowywać – burknęłam, bo zaczął mnie wnerwiać, nie miał humoru to nawet
odpowiedzieć nie raczył.
– Rób
zadanie.
– Dopóki mi
nie powiesz nie będę robić, to skrót od magistra? – zapytałam, bo było to
pierwsze co mi przyszło na myśl, ale on się tylko roześmiał.
– Nie, aż
taki zawierzony nauce nie jestem.
– A więc co
to znaczy? No Hubert, to mi nie da spokoju.
– Jak ci
pomogę, to ci da w mgnieniu oka – zagroził i zaczął ścierać resztki soku
jakimiś chusteczkami, które wytrzasnął nie wiadomo skąd.
– Wiem! –
wykrzyknęłam po chwili.
– Jezu,
dziewczyno nie strasz mnie tak. Stoję niecały metr od ciebie, a ty mi tu
wrzaskolisz.
– Sorry, ale
już wiem. To coś związane z żoną, Mag od Magdalena tak?
– Powiedzmy.
Magdalena, Amanda, Gabriela – wyrecytował, ale jakoś dziwnie mnie to nie
przekonywało.
– Kłamiesz –
stwierdziłam krzyżując ręce i opierając nogi o biurko.
– Buty ze
stołu – warknął. – Skąd wiesz, że kłamię? Ja mam ten tatuaż, chyba lepiej wiem co oznacza, nieprawdaż?
– Ale widzę,
że kłamiesz. Ty jej nawet nie kochasz – przypomniałam mu ten oczywisty fakt i
postawiłam nogi na powrót na ziemię.
– Może wtedy
kochałem?
– Nie sądzę.
Co to tak na prawdę znaczy? – postanowiłam dociekać aż mi w końcu powie.
– A co cię
to tak bardzo interesuje – dopytywał poirytowany co można było odczytać po
minie i tonie głosu jakim do mnie mówił.
– Jestem po
prostu ciekawa.
– Kolejny
powód, abym ci nie powiedział – to mówił już z tym swoim uśmieszkiem, który
sugerował, że ma zamiar się droczyć.
– Kolejny
powód, abym gadała, aż do usrania, w końcu ci się znudzi i mi powiesz.
Nie
odpowiedział, pisał coś dalej. Ja też się nie odzywałam wymyślając co to mogłoby znaczyć. Przez chwilę stukałam palcami w blat, ale jego wzrok kazał mi
przestać. Zdążyłam napisać trzy sms'y, skończyć zadanie i rozwalić długopis, aż
w końcu się odezwał.
– Maszeruj albo giń.
– Co? –
zapytałam, bo nie usłyszałam całości, próba złożenia długopisu mnie zbytnio
pochłonęła.
– Maszeruj,
albo giń – powtórzył spokojnie.
– Aha, kiedy
go zrobiłeś?
– Angela,
skończ.
– Kiedy?
– Skończ! –
uniósł się, ale nie krzyknął. Wzbudził tym jeszcze bardziej moją ciekawość.
– Za czasów
policji?
– Nie.
– To kiedy?
Czy to takie straszne, że miałbyś mi nie powiedzieć?
– Za czasów
legii i, ani jednego pytania więcej – dodał tak pewnym tonem, że aż prowokował
by dalej to robić.
– Ale... –
nie dane mi było dokończyć.
– Żadnego,
ale – warknął czemu towarzyszył trzask jego dłoni sklejającej się z blatem co
mnie uciszyło. Zajęłam się kolejnym zadaniem, a on jakimiś papierzyskami co to
nie wiadomo czemu służyły i pewnie wiązały się z matematyką więc nigdy nie
myślałam, aby się nimi zainteresować. Ciekawiło mnie czy ma jeszcze jakieś inne
tatuaże. Sklejałam w głowie wersje jak go o to zapytać, by znów nie rozgniewać.
– Hubert –
zaczęłam delikatnie, wręcz pytająco.
– Słucham?
– Ale nie
będziesz się denerwował.
– To zależy
– odpowiedział po czym odłożył długopis i splótł palce, podniósł wzrok.
– O tatuaż,
ale nie ten co masz na ramieniu.
– A to ja
mam jakieś jeszcze inne? – zapytał z takim jakimś zdziwieniem.
– No o to
chciałam zapytać – zwiesił głowę i westchnął jednak już po chwili patrzył mi w
oczy.
– Tak mam.
Na żebrach. Marcel i Szymon.
– Ale super!
– wykrzyknęłam entuzjastycznie, a on znów zrobił zdziwioną minę.
– Co w tym
takiego super?
– To, że
zawsze podobało mi się jak sobie robiono tatuaże z imionami dzieci.
– Dlaczego?
– teraz wydał mi się wyraźnie zaciekawiony, oparł brodę o splecione ze sobą
dłonie i wyczekiwał.
– Bo tacy
ludzie zasłużyli na szacunek. Upamiętnili to, że zostali ojcem czy matką w ten
sposób i to zostanie już na zawsze. Jakby mój ojciec tak zrobił to bym była z
niego dumna, że mu na mnie tak zależy – wyznałam zgodnie z prawdą.
– Nigdy nie
sądziłem, że zasłużyłem na szacunek z racji tego, że mam Marcela i Szymona.
– Czemu?
– Żadnego z
nich nie planowałem – przyznał i jakoś tak posmutniał.
Nie był złym
ojcem, opiekował się nimi, dbał. Z Szymonem nawet sporo czasu spędzał, a
przecież byli niechciani, jednak ich kochał. Zastanawiało mnie czy tak samo
było ze mną. Czy moje istnienie to wypadek, a może matka ojca chciała w ten
sposób usidlić, a on się nie dał. A może, może on nie wie? Odgoniłam od siebie
tę myśl. Jak można nie wiedzieć, że ma się dziecko to niedorzeczne i
niemożliwe. Matka nie była na tyle głupia żeby nie sępić od niego kasy,
przecież to materialistka co myśli, że za kasę można wszystko, nawet kupić moją
miłość do niej. Było mi jej żal, że nawet nie wie w jak dużym błędzie się
znajduje.
– Ale kocham
ich – dodał Hubert.
– Wiem,
przecież to widać – próbowałam dodać mu otuchy. Uśmiechnęłam się do niego i
podałam zeszyt – Skończyłam.
Przez chwilę
patrzył na zadania. Wyglądał na zaskoczonego.
– Nie
wierzę.
– Ale co?
– Nie
wierzę, to jest dobrze zrobione – stwierdził, a oczy miał niczym
pięciozłotówki.
– No
wiadomo.
– Nie,
Angela, właśnie nie wiadomo. Ja się nie spodziewałem, że ty to rozwiążesz w
ogóle, a żeby jeszcze dobrze to zrobić... co się stało? Ktoś cię pobił, ktoś
zaszantażował? – zaczął sobie żartować, co mnie wnerwiało, ale z pewnością było
lepsze niż to, że siedział taki jakiś smętny, zdenerwowany i smutny.
– Weź się
odczep. Ja tak z siebie mam czasami.
– Ale
dlaczego?
– Dzień
dobroci dla zwierząt – rzuciłam kąśliwą uwagę.
– Dla
zwierząt?
– No dobra
byłych też, przecież byłeś pieskiem, no nie? – czyżby zapomniał o swoim
zawodzie, a może chciał go wyprzeć z pamięci?
– A no tak,
tak. W takim razie ja chcę taki wyjątkowy dzień za każdym razem jak będziesz
tutaj przychodzić. I ja nie proszę ja żądam.
– Och, ależ
oczywiście.
– O tak ma
być za każdym razem.
– To może ja
stanę jeszcze na baczność żeby nie było – zażartowałam i wstałam wrzucając
zeszyt do torby – Sorki, Hubert, ale ja już muszę lecieć.
– Czy ja cię
zatrzymuję? Zrobiłaś swoje to cię wypuszczę bez zbędnych gadek. Więc jak
widzisz warto czasem na spokojnie popracować – stwierdził z uśmiechem, a ja
zdążyłam już nacisnąć klamkę.
– Pa –
rzuciłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi, widziałam jak pomachał na co
zareagowałam śmiechem. Pani z recepcji dziwnie na mnie popatrzyła, ale jakoś mi
to nie przeszkadzało.
W ten sam dzień do moich drwi zapukał kurier z kartonem na rękach...
Nagle zadzwonił dzwonek na przerwę. Zamierzałam kupić sobie batona więc porzuciłam wspominanie o Hubercie, ale przypomniał się smsem o treści "Co porabia moja mam nadzieję pilna uczennica?"
"Jaka twoja? Czyżbym o czymś zapomniała? Uczę się i przy okazji wspominam ten niecodzienny prezent od ciebie. Dzięki niemu już nie niszczę twoich długopisów, panie Hubercie Witanow" - odpisałam.
Mi się wydaje,że rodzina Huberta już jest rozwalona a Angelika tylko trochę przyspieszy odejście Huberta.Magdalena chyba go trochę kocha chociaż trudno powiedzieć.Dziwi mnie,że pozwala na takie traktowanie z jego strony.
OdpowiedzUsuńDokładnie ta rodzina to formalność,a Magdalena moim zdaniem też nie kocha już Huberta ,ona po prostu żyje w tym małżeństwie dla pozoru,może też trochę wydaję jej się,że tak jest lepiej ze względu na dzieci
OdpowiedzUsuńLubie punkt widzenia Angeli jest świetny, ale to jeszcze zupełne dziecko nie wiem czy to dobry pomysł żeby coś ją zaczęło z Hubertem łączyć.
OdpowiedzUsuń