niedziela, 24 listopada 2013

Część 109 - Jak brat z bratem




Hubert (Iwan)

Czerwony kolor paznokci - wiedziałem, że całe życie go nie zapomnę. Amanda najczęściej miała lakiery w odcieniach czerwonego, kilka sam kupowałem, aż tu nagle zjawił się cwaniak, który postanowił to zniszczyć.
 – Wysiadaj stary – powiedział Aleks i otworzył mi drzwi od taksówki. – Ja zapłacę – dodał.
Potem prowadził mnie wąskim korytarzem, później była sala dyskotekowa – pusta.
 – Remanent mamy – wyjaśnił i prowadził schodami na górę.
Znaleźliśmy się w małym pokoju, łóżko ze świetnie wyprofilowanym materacem. Na stoliku nocnym stał laptop, na drugim ze stolików karafka i dwie szklanki.
 – Jesteś gejem? – zapytałem z przerażeniem, a on na mnie spojrzał pytająco. – No bo kurwa zrozum, ja dla syna wszystko jakby co, ale wiedz, że nie jesteś w moim typie. No i klaty nie ogoliłem – dodałem odchylając swoją koszulkę i patrząc pod nią.
 – To w tobie lubię – rzekł i roześmiał się. – A twój syn z tego co wiem jest w przedszkolu, przesłodki malec.
 – Tak, wiem. Po co miałem tu przyjechać i co to w ogóle za miejsce?
 – To jest pokój Tamary, jednej z prostytutek. Chwilowo biuro jest zajęte, ja tu czasem nocuje. Tak więc, łóżka nie odczytuj jako propozycji seksualnej z mojej strony. Nie schlebiaj sobie aż tak.
 – Mogę? – zapytałem wyjmując paczkę papierosów i zapalniczkę.
 – Pewnie, nie krępuj się. A może coś mocniejszego? – zapytał i wyjął z kieszeni marynarki samarkę z zielonym, ziołowym wnętrzem.
 – To już chyba nie te czasy – stwierdziłem pewnie, ale mimo wszystko nie spuszczałem wzroku z towaru. Wolałem już patrzeć tam niżeli jemu w te szmaragdy.
 – Skręcę, a ty odpal na kompie jakąś muzykę. Pogadamy jak brat z bratem.
 – Ja znam swoich braci. Nigdy nie miałem w rodzinie blondyna.
 – Twoi synowie są blondynami – powiedział z uśmiechem, kiedy ja zapodałem jakiś stary utwór Molesty.
 – Pożycz papierosa, tytoń by mi się przydał. – Rzuciłem więc jednym na stolik, obok jego rąk.
 – Z Amandą coraz lepiej, z tobą widzę już też – stwierdził patrząc na mój zagipsowany nadgarstek. – Kto tym razem cię obił? – zapytał.
 – Taka małolata. Uczyła mnie jeździć na desce. Cudowna dziewczyna. Naprawdę z Amandą już dobrze? – dopytywałem zmartwionym głosem.
 – Tak. Ma trochę uraz, nie powiem, za wygodne to to nie jest, ale cóż począć. Otrzymała to na co zasłużyła.
 – Sam tego chciałeś. Wiesz dobrze, że ja bym nigdy…
 – Odpowiednia motywacja i człowiek jest zdolny do wszystkiego – powiedział zlepiając jointa śliną i opalając go. – Ale syna masz naprawdę fajnego. Mówił mi przez cały czas „Wujek nowy jesteś, to mnie nie znasz”. Swoją drogą to dziwne, że dziecko aż tyle je.
 – Tak, on jest inny. Dzięki, że nic mu nie zrobiłeś.
 – Dzięki, że ty coś zrobiłeś mojej przyszłej żonie. Należała jej się nauczka. A Szymek się świetnie ze mną bawił. Nauczyłem go grać w kosza. Co z ciebie za ojciec, że dziecko nie potrafi piłką do kosza rzucić, ani piłki do bramki kopnąć?
 – Nie dawaj mi rad rodzicielskich, nie jesteś od tego. Swoich się raczej nigdy nie doczekasz, bo Amanda zawsze chciała pierw karierę, a potem dzieci. Jak ona będzie miała trzydzieści pięć lat, to ty będziesz już przed pięćdziesiątką. Za późno będzie na bachorki. No chyba, że masz już jakieś? – dopytywałem.
 – Nie, nie mam. Chyba nawet nie nadaje się na ojca. Jednak jakby było to trudno, jakoś by się wychowało. 

1 komentarz:

  1. Wow aż dziw,że po tym wszystkim potrafią normalnie rozmawiać.Gdyby spotkali się w innych okolicznościach to kto wie może rzeczywiście by się zaprzyjaźnili.Który gorszy?Trudno powiedzieć żaden z nich nie jest święty.

    OdpowiedzUsuń