Hubert (Iwan)
Czerwony
kolor paznokci - wiedziałem, że całe życie go nie zapomnę. Amanda najczęściej
miała lakiery w odcieniach czerwonego, kilka sam kupowałem, aż tu nagle zjawił
się cwaniak, który postanowił to zniszczyć.
– Wysiadaj stary – powiedział Aleks i otworzył
mi drzwi od taksówki. – Ja zapłacę – dodał.
Potem
prowadził mnie wąskim korytarzem, później była sala dyskotekowa – pusta.
– Remanent mamy – wyjaśnił i prowadził
schodami na górę.
Znaleźliśmy
się w małym pokoju, łóżko ze świetnie wyprofilowanym materacem. Na stoliku
nocnym stał laptop, na drugim ze stolików karafka i dwie szklanki.
– Jesteś gejem? – zapytałem z przerażeniem, a
on na mnie spojrzał pytająco. – No bo kurwa zrozum, ja dla syna wszystko jakby
co, ale wiedz, że nie jesteś w moim typie. No i klaty nie ogoliłem – dodałem
odchylając swoją koszulkę i patrząc pod nią.
– To w tobie lubię – rzekł i roześmiał się. – A
twój syn z tego co wiem jest w przedszkolu, przesłodki malec.
– Tak, wiem. Po co miałem tu przyjechać i co
to w ogóle za miejsce?
– To jest pokój Tamary, jednej z prostytutek.
Chwilowo biuro jest zajęte, ja tu czasem nocuje. Tak więc, łóżka nie odczytuj
jako propozycji seksualnej z mojej strony. Nie schlebiaj sobie aż tak.
– Mogę? – zapytałem wyjmując paczkę papierosów
i zapalniczkę.
– Pewnie, nie krępuj się. A może coś
mocniejszego? – zapytał i wyjął z kieszeni marynarki samarkę z zielonym,
ziołowym wnętrzem.
– To już chyba nie te czasy – stwierdziłem
pewnie, ale mimo wszystko nie spuszczałem wzroku z towaru. Wolałem już patrzeć
tam niżeli jemu w te szmaragdy.
– Skręcę, a ty odpal na kompie jakąś muzykę.
Pogadamy jak brat z bratem.
– Ja znam swoich braci. Nigdy nie miałem w
rodzinie blondyna.
– Twoi synowie są blondynami – powiedział z
uśmiechem, kiedy ja zapodałem jakiś stary utwór Molesty.
– Pożycz papierosa, tytoń by mi się przydał. –
Rzuciłem więc jednym na stolik, obok jego rąk.
– Z Amandą coraz lepiej, z tobą widzę już też –
stwierdził patrząc na mój zagipsowany nadgarstek. – Kto tym razem cię obił? – zapytał.
– Taka małolata. Uczyła mnie jeździć na desce.
Cudowna dziewczyna. Naprawdę z Amandą już dobrze? – dopytywałem zmartwionym
głosem.
– Tak. Ma trochę uraz, nie powiem, za wygodne
to to nie jest, ale cóż począć. Otrzymała to na co zasłużyła.
– Sam tego chciałeś. Wiesz dobrze, że ja bym nigdy…
– Odpowiednia motywacja i człowiek jest zdolny
do wszystkiego – powiedział zlepiając jointa śliną i opalając go. – Ale syna
masz naprawdę fajnego. Mówił mi przez cały czas „Wujek nowy jesteś, to mnie nie
znasz”. Swoją drogą to dziwne, że dziecko aż tyle je.
– Tak, on jest inny. Dzięki, że nic mu nie
zrobiłeś.
– Dzięki, że ty coś zrobiłeś mojej przyszłej
żonie. Należała jej się nauczka. A Szymek się świetnie ze mną bawił. Nauczyłem
go grać w kosza. Co z ciebie za ojciec, że dziecko nie potrafi piłką do kosza
rzucić, ani piłki do bramki kopnąć?
– Nie dawaj mi rad rodzicielskich, nie jesteś
od tego. Swoich się raczej nigdy nie doczekasz, bo Amanda zawsze chciała pierw
karierę, a potem dzieci. Jak ona będzie miała trzydzieści pięć lat, to ty
będziesz już przed pięćdziesiątką. Za późno będzie na bachorki. No chyba, że
masz już jakieś? – dopytywałem.
– Nie, nie mam. Chyba nawet nie nadaje się na
ojca. Jednak jakby było to trudno, jakoś by się wychowało.
Wow aż dziw,że po tym wszystkim potrafią normalnie rozmawiać.Gdyby spotkali się w innych okolicznościach to kto wie może rzeczywiście by się zaprzyjaźnili.Który gorszy?Trudno powiedzieć żaden z nich nie jest święty.
OdpowiedzUsuń