Część 29 - Dystans
Amanda (Magdalena)
Wracając ze szkoły zawsze szłam
parkiem. Liście szeleściły pod podeszwami moich czerwonych trampków, a wiatr
ślicznie gwizdał i pobudzał do duetu gałęzie drzew. Tego dnia śpieszyłam się,
jak nigdy wcześniej. Hubert miał się zjawić punktualnie szesnasta i to z jakąś
niezwykłą niespodzianką. Wiele razy pragnęłam, by ten mężczyzna stał się moim
własnym, ale niestety, nie można mieć wszystkiego. Pocieszałam się więc tym, że
spędza ze mną niektóre noce, jak i tym, że wydaje na mnie więcej, niżeli na
własną żonę. No i był jeszcze Olek, którego za radą Dominiki od jakiegoś czasu
starałam się trzymać na dystans.
Kiedy skręcałam w węższą alejkę,
o mało się nie wywaliłam, spojrzałam na swoje buty i okazało się, że mam
rozwiązane sznurowadło. Położyłam stopę na siedzeniu ławki i przystąpiłam do
wiązania, gdy nagle mój wzrok padł na motocykl… Motocykl ten nie stał, ani nie
jeździł, nawet nie istniał, a był po prostu na sztywnej okładce jakiegoś
zeszytu. Otworzyłam pierwsza stronę, nie było podpisu, tylko jakieś bazgroły w
stylu „Mamy prawo do szczęścia, nie mamy szczęścia do prawa”, dalej było pusto.
Spóźnię się. Mała. Będę dopiero w nocy. Korki na trasie –
Przeczytałam takiego SMSa i zastanawiałam się, dlaczego Hubert nie wie, że
istnieje coś takiego jak przecinki. W mig sobie przypomniałam, że to przecież
ja jestem humanistką, a on to jednak umysł ścisły, ale jednak podstawowych
zasad interpunkcji mógłby się nauczyć. Dla zabicia czasu zabrałam się do
pisania referatu, który był dopiero do oddania po świętach. Myślałam także o
tym co ja najlepszego zrobiłam – zgodziłam się być Huberta, tylko i wyłącznie
jego przez rok. To znaczyło, że powinnam zakończyć sypiać z innymi. I
zakończyłam. Porzuciłam klientów zarobkowych, pozostał tylko Aleks, ale
przecież o nim Hubert nie musiał wiedzieć.
Po około godzinie byłam zmuszona
porzucić swoje zajęcie i otworzyć drzwi. Przed nimi stał… nie wiem kto, przez
judasza nie byłam w stanie tego dostrzec, bo postać zasłaniał bukiet czerwonych
róż.
– Cześć Amando – powiedział z
szerokim uśmiechem Hubert, wchodząc do niewielkiego przedpokoju.
– Witam – odrzekłam i musnęłam
jego policzek w taki sam sposób, jak zazwyczaj.
No w jakimś sensie Hubert jest Amandy...
OdpowiedzUsuń