Angela tym smsem przypomniała mi tamten dzień. była u mnie na korepetycjach, po nich zjechała windą na parter i opuściła biurowiec. Dostałem taka informacje od
strażnika stojącego przy wejściu. Podszedłem do jej biurka dostrzegając, że jak
zwykle jadła podczas rozwiązywania zadań – świadczyły o tym złotka po
cukierkach pozostawione na samym środku.
– Kiedy ty
się nauczysz sprzątać po sobie? – zapytałem sam siebie, ale pytanie było
skierowane do tej, która wcześniej dręczyła mnie pytaniami.
Pozbierałem
za nią te papierki i wrzuciłem do kosza i wtedy wzrok padł na mój długopis –
prezent od żony. Chyba firmowy, chyba nawet Parker. Tak czy inaczej teraz był…
miazgą.
– Trudno i
tak go nie lubiłem – pomyślałem. Długopis miał okropny kolor miedzi,
przypominał mi włosy mojej żony i jakoś tak pałałem do niego niechęcią przez
to.
Zasiadłem
przy biurku, przeliczałem dochody z kolejnej faktury i zastanawiałem się nad
prywatyzacją pewnego banku, a później nad przejęciem upadającej firmy.
Obliczałem jakie jest prawdopodobieństwo, że kiedyś znów zacznie przynosić
zyski, a nie tylko straty.
– Dość! –
wrzasnąłem sam do siebie, tak w duszy. Miałem szczerze dość pracy, kolejny taki
tydzień, gdy spałem i pracowałem, z przewagą pracowania. Miałem przecież
dzieci, to synowie, potrzebowali mnie.
Wykonałem
telefon do Marcela… nie odebrał. Wykonałem więc telefon do Magdy informujący,
że mam ochotę się zabawić, poruszać, oderwać, ale odmówiła. Nie chciała mnie w
tym towarzyszyć. Powiedziałem więc, że sam odbiorę Szymka z przedszkola i on
będzie moim towarzyszem na dzisiejszy dzień. Później udałem się do sklepu
papierniczego i zakupiłem kolorowy, składany karton. Od razu w sklepie go
złożyłem i poprosiłem by zapełnili go po brzegi długopisami, różnymi,
kolorowymi, kolorowo piszącymi, jakie im tylko wpadną w ręce. W między czasie
napisałem jednym z nich – pech chciał, że na różowo… Jednak liczyło się zdanie,
a nie kolor. „Abyś wreszcie przychodziła przygotowana na korepetycje i miała
czym piśmiennić w szkole. Teraz się odwdzięcz swojemu korepetytorowi i… będę po
ciebie za godzinę.”.
– Proszę to
doliczyć do rachunku – powiedziałem i włożyłem tą kartkę do kartonu z
długopisami. Taka kolorowa była, z psem w butach.
– Szkoda, że
nie w czapce policyjnej – powiedziałem sam do siebie, a pani ekspedientka się
pytająco na mnie spojrzała, ale pokiwałem głową przecząco i nie odezwała się
ani słowem.
Wezwałem
telefonicznie jednego z kurierów zatrudnionych w firmie. Taki młody gówniarz na
posyłki. Wręczyłem mu karton niespodziankę, owinięty czerwoną kokardą niczym
prezent i podałem adres Angeliki.
– Zanieść to
do rąk własnych, takiej czarnej dziewczynie, będzie ubrana raczej po męsku –
powiedziałem z uśmiechem na ustach, a potem wysłuchałem oczywistości, że o
świąt jeszcze daleko, poza tym to takie ciężkie. No w sumie metr na metr musiał
ważyć…
Odwiedziłem
na szybko sklep sportowy, zakupiłem sprzęt do wspinaczki dla czterech osób.
Wszystko co niezbędne: liny, haki, zabezpieczenia, karabińczyki. Problem
pojawił się przy zakupie rękawiczek. Swój rozmiar znałem, Szymona mniej więcej
też, ale jaki rozmiar miała Angela i Marcel nie miałem najmniejszego pojęcia.
Zdałem się więc na pana z obsługi i on oszacował na podstawie wieku „moich
dzieci”. Sam tak ich mianował. Co do Marcela się nie pomylił, ale co do Angeli…
– Młodo pan
wygląda, jak na posiadanie czternastoletniej córki – powiedział, gdy już
znalazłem się przy kasie.
– Byłem
młodym ojcem – odrzekłem i ruszyłem po Szymona. Kiedy mały już zasiadł w
foteliku samochodowym z tyłu i zaczął popijać soczek wyjęty ze swojego
plecaczka samochód skierowałem w stronę zamieszkania Angeli.
– W czym mam
ci pomóc? – zapytała. – Zająć się nim? – wysuwała błędne wnioski spoglądając na
Szymona.
– Ceść –
powiedział Szymek i wyciągnął do niej lewą dłoń, bo w prawej trzymał wciąż
kartonik z soczkiem. Kiedy mówił nawet nie pofatygował się by wyjąć słomkę z
ust.
– Cześć mały
– odpowiedziała i wciąż patrzyła na mnie pytająco.
– Jedziesz z
nami. Zmień dżinsy na coś wygodniejszego – poleciłem.
– Ale dokąd?
– Popisujesz
się na tej swojej desce, teraz zobaczymy jak się sprawdzisz w innym sporcie.
Poza tym przy tobie Marcel nie będzie miał śmiałości mi odmówić. Pomóż, proszę,
plis, plis – mówiłem patrząc jej w oczka.
– Plose cie
ja – wydukał Szymon tym razem gryząc już wafelka, którego wytrzasnął nie
wiadomo skąd.
– No dobra,
zmienię spodnie, poczekacie? – zapytała, a ja kiwnąłem twierdząco głową.
– On tak
chyba po tobie ma, że ciągle je – stwierdziła zanim zamknęła drzwi.
Potem
wszystko toczyło się szybko, odbiór Marcela ze szkoły, który się cieszył, że
nie będzie go na religii, no bo na co komu religia. Ja też uważałem, że to
chory wymysł, przecież można być moralnym dobrym człowiekiem bez wyznania.
Jednak moralny i dobry nigdy nie szło w parze z moim najstarszym synem.
– Dokąd
jedziemy? – zapytał Marcel.
– Twój
ojciec wymyślił sobie wspinaczkę – odpowiedziała mu Angela.
– Super, a
ty to kto? – zapytał.
– Moja
koleżanka – odpowiedziałem z przekonaniem, ale i chwilą zawahania.
– Miewasz
coraz młodsze koleżanki tatusiu.
– To tes
moja kolezanka – wtrącił się Szymon który właśnie otwierał paczkę żelków.
– Ty za to
miewasz coraz starsze koleżanki braciszku. Macie podobny gust z ojcem, czy jak?
– zadał kolejne niewygodne pytanie Marcel, a ja postanowiłem go zawstydzić.
– A co
synku, czyżbym o czymś nie wiedział. Wolisz chłopców?
– Nie no,
coś ty – rzekł i spojrzał w boczną szybę.
– No to nie
mów, że tobie się nie podoba. Powinna, piękna jest – mówiąc to puściłem oczko
do Angeliki i zobaczyłem jej uśmiech, był to uśmiech zmieszania, ale i tak
fajny.
– Podoba –
odezwał się Marcel.
– Możecie
już skończyć? – zapytała Angelika i przewróciła tak zabawnie oczami. Uznałem,
że u niej to już jest mimowolny gest, taki wpisany w jej osobowość od zawsze.
Zaparkowałem i już miałem wysiąść, gdy:
– Zlobie wam
zdjęcie na pamiotke – postanowił Szymek, a my odwróciliśmy się do tyłu niemal
jednocześnie. Czoło Angeliki zderzyło się z moją wargą, potem mrugnął flesz.
–
Przepraszam – powiedziała Angela.
– Nie, nic
nie szkodzi. Zęby mam całe – odpowiedziałem upewniając się czy oby na pewno mam
wszystkie z tych całych zębów. Było trochę krwi, ale to przez to, że
przygryzłem wargę.
– Teraz nie
żałuje, że z wami pojechałem – powiedział Marcel z uśmiechem i wysiadł z
samochodu. – Proszę Madam – zwrócił się tym razem do Angeli i otworzył przed
nią drzwi, podczas gdy ja odpinałem Szymona z foteliku.
– Wiecie, że
to najlepsze zdjęcie jakie zrobiłem? – zapytał uradowany i pognał z aparatem do
Angeli i brata by się im pochwalić swoim dziełem…
Haha niezły ten Szymek :).Fajny miał Hubert pomysł z tym wyjazdem :). Wydaje mi się,że on widzi w niej coś więcej niż tylko laske do łóżka.
OdpowiedzUsuń