wtorek, 19 listopada 2013

Część 102 - W imię ojca i syna...



Narracja (Samuel)

Prawdziwi mężczyźni – takie stworzenia, co żyją szybko, walecznie, a kochają się namiętnie. Są odważni, jak nikt inny, na pozór pewni siebie, ale w duszy, to bywają takimi chłopcami. Ci faceci są nieustannymi dziećmi, którym nieustannie towarzyszy lęk, lęk przed upadkiem. Jak to możliwe? Jak upadły może myśleć, że kiedyś upadnie jeszcze niżej, skoro niżej już się nie da? A może on wcale nie dostrzega, że upadł, że już jest na dnie? Ci mężczyźni mają rodziny i dzieci, ale są w tym wszystkim egoistami, choć zasłaniają się innymi pobudkami. Jak ktoś może trzymać broń, twardo i pewnie w dłoni. Wycelować w kogoś, oddać strzał, a potem strzelać z pistoletu na wodę we własnego syna, śmiać się i radować? Co z jego sumieniem, z jego moralnością, z jego zasadami?
Hubert usypiał, niemal spał, ale jednak myślał o przeszłości. Był dziesięć lat młodszy. Trzymał w dłoniach maleństwo, chłopczyka, który ważył niepełne trzy kilogramy. Pamiętał to pytanie:
– Co teraz poczniesz? – pytał jego teść.
– To, co teraz – odrzekł pewnie Hubert.
– Chciałeś być policjantem, nie? A kim zostałeś? – zapytał.
– Muszę zarabiać, tak? Mam rodzinę, sam mówiłeś, że to najważniejsze.
– Wyciągnę cię z dna. Przyjmą cię do Legii.
– To taka  drużyna piłkarska? – zapytał z niedowierzaniem wtedy tylko osiemnastoletni chłopak.
– Nie, idioto. Nauczysz się, jak być mężczyzną, jak walczyć. Magdzie powiem, że przyjęto cię na staż do drogówki na takiej wiosce, z której pochodzisz.
– To miasto, pochodzę z małego miasta.
– My z Warszawy, musisz dorosnąć do moich i jej ambicji – zażądał mężczyzna. – Dla niego – dodał i pogłaskał po główce małego blond chłopczyka, który właśnie zamykał oczy.
– Mam ich opuścić?
– Tylko na trzy lata. Legia cudzoziemska, szansa dla ciebie. Załatwię ci przepustki, co jakiś czas. Przeżyjesz tamten trening, przeżyjesz wszystko. Po wszystkim bez problemu dostaniesz się do kryminalnych i akcji, a mój syn zajmie się firmą rodzinną, by Magdalena mogła się poświęcić wychowywaniu…
– Marcela – dopowiedział imię Hubert.
– Co teraz możesz? Chcesz wracać ze szkoły, zmieniać pampersy, czy jak facet chwycić za broń i zabijać. Spełnij swoje marzenia z dzieciństwa, każdy chciałby choć raz oddać strzał, każdy mały chłopiec. On też kiedyś tego zapragnie – mówił mężczyzna koło pięćdziesiątki i patrzył z dumą na wnuka.
– Kiedy wyjazd? – zapytał Hubert.
– Za tydzień. Spakuj się już. Poinformuj ją o tym. Pamiętaj praca w drogówce i technikum policyjne w twojej rodzinnej miejscowości.
– Pamiętam.
– Załatwię ci maturę, czwórki cię zadowalają? – zapytał mężczyzna.
– Z matematyki chciałbym pięć, jeśli można? – odrzekł młody chłopiec i…
Tutaj urwało się myślenie mężczyzny. Znów znajdował się w swojej sypialni, miał dwadzieścia osiem lat, a nie osiemnaście i usłyszał huk. 
Mężczyzna wybiegł do ogrodu w samych dresach, bez butów. Zobaczył Marcela z jego blokiem w dziecięcych dłoniach. Potem wzrok padł na czerwień, krew, piszczącego kota i wijącego się z bólu.
– Gdzie masz tłumik!? – zapytał, warcząc na syna.
– Nie mam – rzekł Marcel z przestrachem, siedział na ziemi i płakał. – Ja myślałem, że nie jest naładowany, że jest nienaładowany, że jest… – powtarzał w kółko.
– Odsuń się i nie becz – rzekł mężczyzna, wyrywając chłopcu broń z dłoni.
Wycelował bez zbędnego „zamknij oczy” skierowanego do synka. Nie chciał, by zwierzę się męczyło, było już stare, zasługiwało na odpoczynek. Oddał strzał bez mrugnięcie okiem. Złapał chłopca za bluzę i podniósł do góry jednym szarpnięciem.
– Idź do garażu po jakiś karton i łopatę. Ja sprawdzę, czy twoja mama śpi. Jakby się pytała, co się stało z Mruczkiem, to my nic nie wiemy, pewnie znowu uciekł. Zrozumiałeś? Marcel, pytam czy zrozumiałeś? – warknął mężczyzna na chłopca, a ten pokiwał tylko twierdząco głową i pognał do garażu. Usiłował przestać płakać, ale mu to nie wychodziło.

– Cholera – warknął Hubert sam do siebie i spojrzał na swoje gołe stopy, a potem na zwłoki kotka, którego sam dał Magdalenie, jeszcze przed pojawieniem się Marcela na świecie. –W imię ojca i syna i ducha świętego… – dodał, żegnając się, a był przy tym śmiertelnie poważny…

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno przeszłość zostawiła w nim piętno nie da się tak po prostu o wszystkim zapomnieć.Przyszłość Huberta wyobrażam sobie u boku Angeli a Marcel pewnie będzie robił coś nielegalnego.Swoją drogą gdzie ten Hubert trzyma broń,że Marcel mógł ją sobie tak po prostu wziąć?!?!

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie z tą bronią to straszne nie odpowiedzialne. Małżeństwo Huberta i Magdaleny chyba po części zniszczył też jego teść. Od samego początku budowane na kłamstwie. I pewnie dlatego przy Angeli jest inny,beztroski bo nie czuję się w żaden sposób nie fair. Ona przecież wie o żonie i dzieciach,nie ukrywał tego

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że teść Huberta miał duży udział w tym , że małżeństwo Magdaleny i Huberta nie wyszło. Tak bardzo chciał, żeby jego córka miała dobre i wygodne życie, że zmusił zięcia do kłamstwa już na samym początku ich małżeńskiej drogi. To wszystko odcisnęło piętno na Hubercie i z czasem zaczął gardzić nie tylko teściem , także żoną.
    Żaden odpowiedzialny ojciec nie trzyma w domu broni, w zasięgu rąk własnego dziecka. Nie popisał się Hubert w tym przypadku.

    OdpowiedzUsuń