Część 68 - Chcę inną bajkę
Amanda (Magdalena)
…jest inna bajka
a w bajce on i ona
tak niepodobni do nas…
…to inny sad, to inny las, inna rzeka
to inny świat, to inny czas, inna mgła
to z innych dróg na inny próg
ktoś z daleka powrócić chce
dlaczego nie ja…
inna bajka
wciąż nam się snij
inną bajkę
opowiedz mi
(Michał Bajor –
Inna bajka)
Leżałam w łóżku, nakryta kocem
po samą szyje. Było zimno, bardzo zimno, a to wszystko winą Majki, bo nie
narzuciła do pieców kaflowych. Maja nawet nie wiedziała jak, czym i gdzie się
ten węgiel wrzuca. Aleks więc rozpalił na nowo, ale zanim się rozgrzało to
chwila trwała.
– Tu są fatalne mury. Jest
ciepło, gdy się pali, ale jak zgaśnie to te kafle trzymają maksymalnie dwie
godziny – wyjaśnił.
– Majce to mów, nie mnie, ja tu
nie mieszkam – rzekłam pewnie, a on zamknął drzwi za sobą i położył się obok
mnie do łóżka.
– Teraz bajka – postawiłam
twardo swoje żądanie i czekałam. Olek wziął laptopa, położył go na swoich
kolanach, googlował, googlował i wciąż i wciąż, a ja się już zanudzałam. – No
szybciej, bo zaraz zasnę.
– Wtedy nie musiałbym ci czytać
tej przeklętej bajki – powiedział nieprzyjemnym tonem.
– No wiesz co? To powinien być
dla ciebie zaszczyt, a nie…
– Dobra, dobra, już się nie
złość. Znalazłem coś. Tylko się skup i nie przerywaj. – Wreszcie znalazł coś co
niby miało być godne mojej uwagi. Wsłuchałam się więc w jego słowa. – O żonie,
co długi język miała – zaczął.
W małej wiosce, wśród zielonych lasów i granatowych jezior, żyli sobie
mąż i żona. Męża zwali Aleksiej, a żonę – Marina.
– Nie wierzę, że miał tak na
imię – przerwałam.
– To sama zobacz. Pisze tak? –
zapytał i wskazał palcem fragment tekstu.
– No – rzekłam zrezygnowana. – Czytaj
dalej – wydałam polecenie.
Oboje uprawiali ziemię, która należała do kniazia, bogatego pana. Choć
pieniędzy za dużo nie mieli, to żyło im się prawie beztrosko.
– Niemożliwe, by bez pieniędzy
żyć beztrosko. Głupia ta bajka, jakaś niedzisiejsza. – Olek nie przejął się
jednak moimi słowami i czytał dalej.
Aleksiej był brodaty, smukły i wysoki, a uczciwy przy tym jak mało kto.
I przed żoną żadnych tajemnic nigdy nie miał. Każdą nowinkę jej zaraz
powiedział, każdą wątpliwością się z nią podzielił.
– Ideał z niego, no może gdyby
nie ten wygląd – rzuciłam, ale znów Aleks nie odpowiedział, tylko po chwili
czytał dalej.
Mariana zaś była niczego sobie. Gruba, jak trzeba, mocna, jak się
należy, rumiana, jak to rosyjskim babom wypada. Włosy w długi warkocz plotła.
Ale warkocz pleciony to pół biedy. Mariana najbardziej i najchętniej plotła
swym długim jęzorem. Co jej mąż zdradził, zaraz przy studni sąsiadom wygadała.
Z czego jej się zwierzył, natychmiast po okolicy roznosiła.
– Jezu, ale problem, bo sobie
kobietka trochę pogadała.
– To straszny problem, gdy mówi
coś co powinno w zaciszu domowego ogniska zostać. Jej gadulstwo to puenta tej
bajki – odrzekł.
Biedny Aleksiej prosił swoją żonę, tłumaczył jej i upominał:
– Trzymaj, babo, język za zębami, po co wszystko rozgadujesz po wsi?
– Zbyt sympatyczny dla niej, to
on nie był – stwierdziłam i słuchałam dalej.
Na próżno. Żona pleciuga ani pół słóweczka nie umiała w rumianej gębie
uchować.
Wreszcie, gdy kolejną tajemnicę rozgadała babom przy studni, Aleksiej
nie zdzierżył, żonę za warkocz złapał i prask! – wymierzył jej mocny policzek,
aż od tego pokraśniała jeszcze bardziej.
– Głupia ta bajka, zmień –
poleciłam.
– Nie interesuje cię co jest
dalej? – dopytywał Olek.
– Nie, bo tyś ją z jakieś strony
sadomasochistycznej wygrzebał pewnie. – Mój chłopak na te słowa zaśmiał się
głupkowato i pokręcił po woli na boki głową.
– Nie. Zobacz – polecił, a ja
zerknęłam na ekran laptopa, który dał mi po oczach, bo podczas czytania miałam
oczka zamknięte. Olek mówił prawdę, blog był o bajkach właśnie.
– Czytaj dalej, może to
średniowieczna bajka i go za karę ukamieniują – poleciłam, ale Olek się tylko
roześmiał. – Znasz tą bajkę! – krzyknęłam.
– Tak, odrobinkę. Jak chcesz
znać zakończenie to sieć cicho.
– Czytaj – poleciłam.
– Będziesz, babo, teraz pamiętać? Co w domu mówię, tobie tylko mówię.
Tobie, a nie tuzinowi obcych bab, co się pod studnia na ploty schodzą! – huknął
Aleksiej.
Mariana zabrał się i pobiegła w te pędy z płaczem do kniazia, o
posłuchanie i ukaranie męża prosić. a oprócz tego, że była plotkarą, wychodził
z niej nie licha kłamczucha, zaraz też zmyśliła sobie wszystko:
– Kniaziu, mądry kniaziu! Mąż mój Aleksiej, zbił mnie kijami po
grzbiecie! Traktuje gorzej niż krowę, co w oborze stoi. Obroń mnie,
nieszczęsną, bo mnie całkiem życia pobawi! – kłamała jak najęta i czepiała się
kolan kniazia.
Kniaź kazał natychmiast sprowadzić Aleksieja i wlepić mu na grzbiet
dziesięć kijów, niech popamięta, jak to smakuje!
– I dobrze tak skurwielowi! –
krzyknęłam uradowana i aż zaklaskałam w dłonie.
– Normalnie jak dziecko. Nie
dość, że się tak teraz zachowujesz, to jak niedobry bachor przerywasz –
stwierdził Olek, ale potem nie pocałował, tak namiętnie, mocno. Kiedy ja już
zaczynałam się rozkręcać on przestał. – Uwaga, czytam dalej – zakomenderował.
Aleksiej próbował się tłumaczyć, ale kniaź słuchać go nie chciał. I
dostał, nieszczęśnik, dziesięć kijów na grzbiet. A Marina jeszcze tego samego
dnia wypaplał sąsiadkom, że męża ma prawdziwego zbója i gdyby nie kniaź, to kto
wie, czyby w ogóle nie została z mężowskiej ręki zabita.
Kilka dni później Aleksiej szedł przez las. Rozmyślał o swojej żonie,
która mu takich kłopotów narobiła. Aż tu nagle... szurrr!
Przy tym „szurrr” Olek zrobił
tak fajnie, ten dźwięk był taki seksi, jakby warczał. Przerwał na moment,
spojrzał na mnie kontem oka. Nie powiedział nic. Czytał dalej.
Ziemia mu spad nóg uciekła, Aleksiej wpadł w głęboką jamę pomiędzy
korzeniami drzew.
– Zostanie tam na wieki i
postawią mu grobowiec damskiego boksera gdy już zdechnie? – zapytałam.
– Nie przerywaj do cholery! –
warknął Aleks, ale to warknięcie mi się mniej podobało niż to poprzednie.
"Ki czort?" – pomyślał. Dobył łopatki i dalej jamę
rozkopywać. Kopali kopał, aż nagle łopatka stuknęła w coś twardego.
Zabrzęczało. Aleksiej ostrożnie odgrzebał gliniany garnek. "Ki
czort?" – powtórzył. Zajrzał do środka garnka.
Aleksiej ze zdziwieniem podrapał się po głowie. Garnek był pełen
szczerozłotych, brzęczących rubli.
– To ci skarb! To ci skarb! – ucieszył się Aleksiej.
Tyle pieniędzy! Do końca życia razem z żoną nie będziemy musieli
pracować ani troszczyć się o nic! No właśnie... razem z żoną. Żona, która
wszystko wypaple. "Las należy do kniazia, a więc wszystko, co z lasu
pochodzi, też jest jego. Garnka do domu nie zabiorę, bo żona wypaple i kniaź
złoto zabierze. Tu go nie zostawię, bo jeszcze ktoś znajdzie i weźmie sobie. Ot
i masz babo placek! Miała być radość, a jest kłopot" – martwił się
Aleksiej.
Nagle posłyszał czyjeś kroki. Szybko zagrzebał garnek w ziemi i
rozejrzał się dookoła. Oto szurając nogami, szeleszcząc po spadłych liściach,
kolebał się po lesie Dziad–Samojad. Mały, skulony leśny mieszkaniec, przyjaciel
uczciwych i ubogich, a wróg próżnych i okrutnych ludzi.
– Co masz, co chowasz, czym się podzielisz z Dziadem–Samojadem? – pytał
ciekawie.
Aleksiej postanowił poprosić go o radę.
– Ale idiota, przecież mu złoto
zabierze.
– Nie czytam dalej – oburzył się
Aleks.
– Dobra, już nie będę
przerywała, czytaj. Nich go w końcu okradną i zbiją i mu ten nagrobek postawią
– powiedziałam proszącym głosem i zadziałało, bo już po chwili usłyszałam
męskim głosem:
– Dziadzie–Samojadzie. Znalazłem ja skarb złoty, ale ani go tu zostawić
nie mogę, ani do domu zabrać. Żonę mam taką, co zaraz wypaple, a jak wypaple,
to skarb mi kniaź zbierze. Ot i nie wiem, co mam robić – wyznał Aleksiej.
– A rubla złotego mi dasz? – zagadnął go Dziad–Samojad.
Aleksiej dał mu nie jednego, a pięć złotych rubli.
– Weź ile chcesz, ale wspomóż radą w potrzebie – poprosił.
Dziad–Samojad poradził Aleksiejowi, by zaraz kupił zająca i szczupaki.
Szczupaki ma powiesić na drzewie, a zająca wsadzić do sieciowego saka, w którym
ryby się łapią.
– Po co? – zapytałam i
otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
– A po to – szepnął Aleks
odkładając laptopa na stolik obok.
– Nie przestawaj, czytaj,
właśnie się zaczęło robić ciekawie – mówiłam szybko, by się nie zdążył tak do
końca rozmyślić. Olek miał jednak inne plany i poczułam jego dłoń i pięć palców
na jednym z moich pośladków. – Oszalałeś! – oburzyłam się. – Co ty robisz? –
zapytałam, a on oparł się o ścianę jak wcześniej i wziął laptopa na kolana.
– Udzieliłem ci odpowiedzi na
pytanie „po co” – wyjaśnił.
– Nie, nie może ta bajka do tego
zmierzać. Nie wierzę.
– To posłuchaj – polecił.
– No to czytaj.
– Zawsze musisz mieć ostatnie
słowo? – zapytał Olek.
– Czytaj! – krzyknęłam i
trąciłam go w ramie.
– Ale po co to wszystko? – zapytał Aleksiej, całkiem skołowany, tymi
dziwnymi radami.
– Pomyśl, posłuchaj, nie będziesz żałować – zaśmiał się cicho Dziad–Samojad
i ruszył w swoją drogę.
Aleksiej siedział jeszcze dłuższą chwilę, nim zrozumiał pomysł
Dziada–Samojada. A gdy zrozumiał, natychmiast poszedł do rybaka i kupił od
niego piękne, żywe szczupaki. Potem odwiedził leśniczego i odkupił od niego
żywego zająca. Szczupaki zawiesił na gałęzi dębu, a zająca wsadził w sieć, do
której ryby w jeziorze napływają. Potem, bardzo z siebie zadowolony, wrócił do
domu. A żona, Marina, już tam na niego czekała.
Czyli jakiś tam bajkowy
Aleksiej, rolnik zwykły zrozumiał p co to wszystko, a ja nie? Jeśli ta bajka miała
sprawić, by człowiek poczuł się głupio, to myślę, że przy większości
czytelników by jej się to udało. Kto z ludzi by się domyślił po co szczupaki na
drzewach i zając w sieci?
Aleksiej żonę ucałował, baranią czapkę zdjął, przy stole siadł, chleba
kawałek z bochna ułamał, a potem powiedział:
– Marino, żono ukochana! Szczęście miałem dziś niebywałe. Muszę ci
opowiedzieć, co mnie w lesie spotkało, ale lękam się trochę, byś sąsiadom nie
wygadała, bo to jest wielka tajemnica!
Marini policzki jeszcze bardziej pokraśniały z przejęcia.
– Aleksieju, najdroższy mężu, nie zdradzę ja nikomu, żadnej sąsiadce
nie wspomnę ni słóweczkiem. Ale powiedz, co ci się przydarzyło? – pytała z
babskiej ciekawości, wprost ze skóry wychodząc.
– W lesie skarb znalazłem. Rubli złotych z tysiąc będzie, a może i
więcej. – powiedział Aleksiej.
– No i... gdzie go masz?! – krzyknęła Marina.
– Ano został tam, gdzie go znalazłem – odpowiedział mąż.
Marina wpadł we wściekłość.
– Nie dziwie jej się, przecież
co za idiota tak czyni – wtrąciłam swoje trzy grosze, a potem zamilkłam, bo
Aleks spojrzał się tak dziwnie i źle. Postanowiłam dać mu spokój, nie wtrącać
swoich zdań miedzy tą bajkę. Nie wiedziałam tylko czy mi się to uda, ja nigdy
nie potrafiłam siedzieć cicho podczas gdy ktoś mi czytał, już od dziecka tak
miałam.
– Ty głupcze! Jeszcze ktoś go znajdzie i zabierze! Biegnijmy do lasu i
przynieśmy skarb do nas, do domu!
Ale, kochana żono, jeśli słówkiem piśniesz, skarb nam kniaź odbierze.
Ale Marina już wcale go nie słuchała. Myślała tylko o skarbie i o tym,
co będzie mogła sobie teraz kupić.
Biegli przez las, gdy nagle Aleksiej zawołał;
– Zobacz, żono droga, oto na dębię szczupaki wyrosły! Zabierzmy je do
domu na rybią zupę – i pokazał jej żywe, szamoczące się, lśniące zielenią i
srebrną łuską drapieżne ryby, wiszące na gałęzi dębu.
Marina, pochłonięta myślami o złocie, nawet się za bardzo nie zdziwiła,
machnęła tylko ręką i burknęła:
– No, to zbieraj je szybko, no kolację zrobię ci rybią zupę.
Aleksiej pozbierał z gałęzi szczupaki i pobiegli dalej.
Gdy truchtali obok rzeki, Aleksiej zatrzymał się nagle i wskazał na
sieciowy sak:
– Otóż i spójrz, marino! W nasz sak złapał się zając zamiast ryb. Same
dziwne rzeczy dziś mi się przytrafiają!
– Wyłów zająca, to ci zrobię z niego pasztet – mruknęła zona, ledwo
spojrzawszy na nową niezwykłą zdobycz. Myślała już bowiem tylko o złocie i
zakupach.
– Jak typowa kobieta, nie
sądzisz? – wtrącił tym razem Olek.
– Ona przynajmniej jest
normalna, a on to taki wieśniak i idiota – odpowiedziałam, a potem zamilkłam i
słuchałam dalej.
Wreszcie dobiegli do jamy, którą Aleksiej zagrzebał ziemią i gałęziami.
Aleksiej garnek odkrył, a marina zanurzyła ręce w złotych monetach i
zakrzyknęła:
– Jesteśmy bogaci! Jesteśmy bogaci!
–Pamiętaj tylko; ani pary z gęby! Nie możemy za dużo wydać, żeby nas
ludzie na języki nie wzięli – ostrzegł ją mąż. – Zawsze byliśmy biedni, więc
nie możemy zachowywać się jak ludzie bogaci – dodał.
Ale Marina nawet tego nie słuchała. W wyobraźni szykowała już sobie
nowe stroje i klejnoty. I właśnie to miało się stać przyczyną ich następnych
kłopotów.
W tajemnicy przenieśli garnek do domu i ukryli w piwnicy. Aleksiej
wziął tylko jednego złotego rubla, żeby na piwo mieć w gospodzie. Za to Marina
– całkiem do bogactwa. Zaraz nakupiła sukien i ozdobnych płaszczy, korali
czerwonych, a nawet pierścień z rubinem. Cała wieś plotkowała, jak to być może,
że Marina stała się taką bogatą gospodynią.
Kiedy Marina chciała wyprawić dla sąsiadów trzydniową ucztę, Aleksiej
uznał, że dość głupstw i kuszenia losu.
Złapał zonę za warkocz, przyciągnął ją, wymierzył jej policzek i huknął
na nią:
– Nie wierze. Co za idiota tą
bajkę napisał? – spytałam Olka.
– To bajka rosyjska. Mnie ją
kiedyś wujek przeczytał.
– W życiu moim dzieciom czegoś
takiego nie przeczytam. Potem będą skrzywione jak ty.
– Jestem skrzywiony? – zapytał i
wykrzywił przy tym usta.
– A nie? Uderzyłeś mnie! –
rzuciłam oskarżeniem.
– Sama przyznałaś, że słusznie.
– Ale wtedy, a nie teraz.
– Ty tego klapsa uderzeniem
nazywasz? Nie wierzę, przecież to żartem było – wytłumaczył.
– To lepiej uwierz i czytaj
dalej tą swoją szowinistyczną bajkę – poleciłam.
– Ach, ty próżna babo! Dosyć tego! Powinnaś żyć skromnie!
Marina, kipiąc gniewem, pobiegła do kniazi, by się znów na męża
poskarżyć.
– Kniaziu miłościwy, ratuj mnie, mąż mi sprawił lanie, mało i nie zabił
– wołała, padając kniaziowi u stóp.
– A niby za cóż to? – spytał surowo kniaź.
– Wszystko powiem! Mąż mój znalazł w lesie garniec złota. od tej pory
tylko w gospodzie przesiaduje, a mnie, biedną bije i poniewiera. Ani kopiejki
ze skarbu nie daje. Każ go, panie, uwięzić, a skarb przy mnie zostaw –
zawodziła Marina.
– Racje miała, lepiej nie mieć
pieniędzy i nie mieć damskiego boksera przy sobie – rzuciłam.
– Ja tam go za damskiego boksera
nie uważam, choć mógł jej po twarzy nie bić, ale jak mówiłem to rosyjska bajka,
u nich to pewnie normalne.
– Polskie bajki w takim razie
powinny być o chlaniu i złodziejstwie.
– Robin Hood – powiedział
uradowany Olek.
– To nie polska bajka –
wyjaśniłam.
– Naprawdę?
– Po pisowni byś się mógł
domyślić – zadrwiłam.
– Nie jestem humanistą –
powiedział i wzruszył ramionami, jakby to miało być jakiekolwiek
usprawiedliwienie tej totalnej gafy.
Kniaź słuchał zaciekawiony. Skarb? Ostatnio przegrał w kości dwie
wioski, pieniądze bardzo by mu się przydały. A jeśli skarb znaleziono w jego
lesie, to on, kniaź jest jego prawowitym właścicielem. Kazał konia osiodłać i
zaraz ruszył do chałupy Aleksieja. Zastał go przy rąbaniu drewna na opał.
– Ty łobuzie, chuliganie! Znalazłeś skarby w moim lesie i milczysz o
tym? Oddawaj skarb, bo cię każę powiesić – krzyknął kniaź do Aleksieja.
– Jaki skarb, panie? – zdziwił się Aleksiej.
Marianna pomknęła do piwnicy: nie ma skarbu. Na strych zajrzała: nie ma
i na strychu. Przetrząsnęła całą chałupę, nawet jednego złotego rubla nie
znalazła. Aleksiej, który zdążył skarb ukryć, stał przed kniaziem i mówił:
– Wasza dostojność, cóż za głupstw tym razem naopowiadał ci moja żona?
– Jaki kłamca, jaki aktorzyna
marny – powiedziałam oburzona.
– Walczy jej bronią, to ona zaczęła.
– Nie Olek, ona tylko
wyolbrzymiła prawdę, on ją naprawdę uderzył, a on skarb schował, a z niej
wariatkę robi.
– Czasami tak trzeba.
– Nieprawda – oburzyłam się i
obróciłam na drugi bok. Aleks czytał dalej, a ja słuchałam z zaciekawieniem, bo
nie mogłam się doczekać jak tego męża tej Mariny pojmą i dadzą do lochu.
Wcześniej oczywiście powinni go jeszcze bić, frajera jebanego. Palant rękę na
kobietę podnosił.
Tu się kniaź zasępił. Bo Aleksieja znał jako prawdomównego człowieka, a
o jego żonie ludziska opowiadali, że kłamczucha i plotkara.
– Gadajże, babo, jak było z tym skarbem? – zapytał.
– Mąż go w lesie znalazł. To było tego, gdy na dębię wyrosły żywe
szczupaki – zaczęłam Mariana, zachłystując się z przejęcia.
– Żono, co ty wygadujesz? – załamał ręce Aleksiej, a kniaź groźnie
zmarszczył brwi.
– A potem zając złapał się nam w sieci, gdybyśmy po garniec ze skarbem
szli – wołała Marina.
– Wybacz, panie, mojej babie, bo widzi mi się, całkiem jej rozum
odebrało – rozłożył ręce Aleksiej.
– Tak było, panie! Mąż zająca z wody wyjmował, szczupaki z gałęzi
odcinał... – wołała Marina, ale kniaź już konia zawracał.
– Kazałbym sługom wlepić jej za dwadzieścia kijów za kłamstwo, ale to
twoja baba, wiec po co sługi mają się męczyć – powiedział kniaź do Aleksieja. I
pojechał do domu
– Nie wierze. To się nie może
tak skończyć – powiedziałam.
– Końcówka już została,
przeczytam ci, to będziesz wiedziała jak się kończy.
Aleksiej złapał kij, wlepił żonie pięć razy poniżej pleców i spytał:
– Pójdziesz na skargę?
– Nie – zapłakał Marina.
Aleksiej znowu wlepił jej pięć kijów w to samo miejsce i zapytał:
– Będziesz plotkować babom?
– Nie! – zapłakała Marina.
Aleksiej znowu się zamierzył, ale żal mu się zrobiło żony.
– A będziesz jeszcze kłamać? – spytał.
– Nie! – chlipnęła Marina.
I od tamtej pory Marina ani nie kłamała, ani nie plotkowała, ani na
skargę nie chodziła. A złote ruble zostawili sobie na starość i dobrze zrobili,
bo mieli za co żyć i jeszcze swym dzieciom mogli pomagać. I jeśli do tej pory
nie pomarli, to żyją do dziś.
– To dobranoc kochanie –
powiedział Aleks po odłożeniu laptopa, dając mi buziaka w czółko, tak po
ojcowsku. Mnie to mowę odebrało, kompletnie nie wiedziałam co na tą bajkę
powiedzieć. Nie zaczęłam więc jej tematu.
– Jutro opowiesz mi inną bajkę,
przyjemniejszą – zażądałam.
– A co to, koncert życzeń?
– Plose.
– No dobra, ale teraz już śpij,
bo ja rano do pracy idę.
– Sobota jest.
– Wiem – odrzekł.
– No więc? – dopytywałam.
– Muszę zajrzeć do szpitala, mam
umówione trzy wizyty. Rano to będzie, jak się obudzisz to ja już wrócę, a
przynajmniej się postaram.
– No dobra. To dobranoc.
–
Dobranoc – odpowiedział i zgasił lampkę, która stała po jego stronie. Nie była
to nocna lampka, a taka biurowa, stojąca na ziemi.
Bądź co bądź ta bajka była doskonała! Ale chyba też nie chciałabym takiej usłyszeć na dobranoc. ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym wyłapałam 2 literówki
" – Normalnie jak dziecko. Nie dość, że się tak teraz zachowujesz, to jak niedobry bachor przerywasz – stwierdził Olek, ale potem nie pocałował, tak namiętnie, mocno. Kiedy ja już zaczynałam się rozkręcać on przestał. – Uwaga, czytam dalej – zakomenderował." - tam powinno byc "mnie" a jest nie :)
"Czyli jakiś tam bajkowy Aleksiej, rolnik zwykły zrozumiał p co to wszystko, a ja nie? " - "po co", a jest samo p
Hahaha no niezłą tą bajkę Aleks wybrał i jakoś niezwykle cierpliwy był jak mu tak ciągle przerywała.
OdpowiedzUsuńBajka to mnie samą wciągnęła:) a Amanda to gorzej jak dziecko z tym przerywaniem:)
OdpowiedzUsuńTak myślałam ze po w spokoju bajki nie wysłucha :)
OdpowiedzUsuńAmandzie to ta bajka chyba nie bardzo się spodobała ;)
OdpowiedzUsuńPewnie, że nie spodobała się bajka, bo pokazała, że za głupotę i pazerność jest kara. A Amanda nie lubi jak ktoś jej takie rzeczy wykłada. Przyznaję, że ja też niekoniecznie chciałabym usłyszeć taką bajkę na dobranoc.
Usuń