Część 57 - Kradzież
Amanda (Magdalena)
Bo nieważne co w twym życiu się dzieje,
wiem że człowiek jest lepszym gdy się śmieje
i nieważne co w twym życiu się stanie
musisz odnaleźć swoją drogę w Babilonie,
w tym bałaganie
(NDK – Budzisz
się rano)
– Amanda! – zawołał za mną głos
Łukasza.
– Słucham ja ciebie. –
Odwróciłam się w jego kierunku i czekałam aż do mnie dobiegnie. Nie będę się,
przecież fatygowała i wracała przez to, że jakiś frajer z mojej klasy mnie
woła.
– Wywiadówka jest z powodu końca
semestru. Rodziców poinformowano listownie, ale na wszelki wypadek każą…
– Rozumiem – przerwałam temu
pryszczatemu chłopakowi, choć posturą to był fajny, taki jak Aleks.
– Może byś… – jąkał się idąc
obok mnie. Idiota. Co on sobie myślał?
– Co mogłabym?
– Do kawiarni ze mną pójść, albo
na piwo? – zapytał.
– Nie. – Mój głos był stanowczy,
ale gdy zobaczyłam jego minę to aż się mnie szkoda chłopaka zrobiło. – Lubię
cię, możemy po kumpelsku kiedyś iść na bilard, czy kręgle, ale ty to nie moja
bajka, nie chcę byś robił sobie nadzieje, więc stawiam sprawę już od początku
tak jak jest.
– Ale dlaczego?
– Bo ja wolę mężczyzn, a nie
chłopców. Mam kogoś, jestem szczęśliwa i nie chcę tego niszczyć. Mogę z tobą
pogadać, iść potańczyć, ale ty i ja nigdy nie będzie my.
– A ten pocałunek. – Przypomniał
mi frajer jeden najgorszą czynność w moim życiu.
– To była wycieczka, gra w
butelkę, tylko zabawa.
– Mnie się wydawało…
– Źle ci się wydawało, a teraz
wybacz, ale koleżanka już na mnie czeka. – Dziękowałam w duchu Majce, że już
stała przed bramą mojej szkoły. Szybko więc wpakowałam dupsko do jej peugeota i
rozpięłam guziczki mojego sweterka.
– Zawsze mi się on u ciebie
podobał. Jest taki zimowy, ale luzacki. Natomiast w tym elitarnym płaszczu cię
nienawidzę, jakbyś się wywyższała – oceniała Maja mój wygląd, bez
jakiegokolwiek przywitania. Ona zawsze była taka… taka inna.
– Mam w domu jeszcze taki
granatowy. Dokąd jedziemy? – zapytałam.
– Do nas chyba, tylko pierw do
hurtowni wstąpię zakupie akryl, dałam ogłoszenie i zarobiłam pierwsze w swoim
życiu, własne pieniądze – wyjaśniła.
– Jak?
– Robiłam paznokcie trzem
typkom. Nie śpieszysz się do Aleksa?
– Nie, będzie później, mają
jakiś nagły przypadek, znajomy też o coś prosił i jakaś budowa. Mam na niego
poczekać jeśli mogę.
– To w takim razie może centrum
handlowe? – zapytała.
– A ty wiesz, że ja ostatnio
opowiadałam Olkowi jak się poznałyśmy?
– Nie wiem, skąd niby mam to
wiedzieć, ale ciekawie było.
– No było, było. Ciekawe czy ten
sklep jeszcze jest?
– Jest, przenieśli go do tej
nowiutkiej galerii, wstąpimy po hurtowni?
– Nie ma problemu, a podwieziesz
mnie jeszcze gdzieś potem? – zapytałam z taką pewnością siebie w głosie, że
bardziej brzmiało to jak rozkaz, a nie jak pytanie.
– Podwiozę.
I tak zajechałyśmy pierw pod
wielką halę, niczym magazyn wyglądała. Majki wkurw był zajebisty, tupnęła
nóżką, gdy pocałowała klamkę.
– Przepraszamy, ale do sylwestra
hurtownia jest nieczynna, z powodu wyjazdu. – Przy każdym słowie jej
zdenerwowanie szło o kilka poziomów wyżej.
– Nie przejmuj się, kupimy buty.
Tak na poprawę nastroju – powiedziałam delikatnie i położyłam swoją dłoń na jej
ramieniu.
– Nie kupuje butów w miejscu, z
którego mnie wywalono – warknęła.
– No to kupimy w innym.
– Albo ukradniemy – powiedziała
uradowana Majeczka.
– Oj, nie. Jesteś dziewczyną
policjanta – przypominałam koleżance.
– Chodź, wsiadaj, jedziemy
ukraść. – Majka nie odpuszczała od swojego pomysłu. Odblokowała drzwi, wsiadłyśmy
i pojechałyśmy do tej nowej galerii.
Sklep, o który nam chodziło
odnalazłyśmy bez problemu. Nigdy nie zapomnę tego logo, był nawet ten sam
ochroniarz, a przynajmniej tak mi się wydawało.
– To chyba on, nie sądzisz? –
Czyli Majka także widziała w nim tamtego osiłka, który nas tak brutalnie i bez
klasy śmiał potraktować.
Szwendałyśmy się między
regałami, udawałyśmy zainteresowanie, a potem… Później to Majka wymieniła parę
najtańszych tenisówek na nowiutkie, markowe, od Lasockiego. Ja nie mogłam
jednak uczynić podobnego manewru, gdyż moje buciki, które miałam na stópce były
prawie nowiutkie. Wrzuciłam więc je do torby, między książki, a nowo wyjęte z
pudełka założyłam. Oczywiście przymierzałam z kilkadziesiąt par, potem po
prostu jedno pudełko odłożyłam puste na jego miejsce. Wyszłyśmy jak gdyby nigdy
nic, śmiejąc się z jakiegoś dowcipu, który w rzeczywistości nigdy nie padł.
– Przepraszam panie – powiedział
ochroniarz kiedy minęłyśmy barierki, ale nie pikały. Czyżby coś zauważył? –
Zostawiła pani klucze na pufie – wyjaśnił, a mnie przysłowiowy kamień spadł z
serca.
– Dziękuje, a czy mógłby pan mi
je podać. Wie pan, wracanie się przynosi pecha – rzekłam prosząco.
– Ależ pani przesądna. Ja tam
mam w domu czarnego kota, setki razy przebiega mi drogę, ale pecha to ja nie
mam – mówił jakby do siebie idąc po moje klucze. Wrócił się z nimi, podał mi je
do ręki, uśmiechnął się sympatycznie, a potem chciał wcisnąć mi swój numer
telefonu, ale Majka wybawiła mnie z opresji udając, że rozmawia przez telefon i
wrzeszcząc:
– Twoja mama dzwoniła, że
Krzysio tęskni za mamą.
– Przepraszam, ale muszę, do
synka – wyjaśniłam i pośpiesznie udałyśmy się do ruchomych schodów. Piętro
niżej była kawiarnia, ale dla wszelkiego bezpieczeństwa obie sobie ją
darowałyśmy.
– Wypijemy kawę w domu. – Mówiła
Maja kierując się na parking podziemny.
– Ale my jesteśmy głupie –
stwierdziłam zapinając pasy, a Majka parsknęła śmiechem. Właściwie to mnie też
było wesoło.
Na ulicy nie było korków, na
szczęście. Dlatego szybko znalazłyśmy się na miejscu. Majka udała się do
kuchni, by zrobić nam po kawie, a ja w tym czasie rozmawiałam przez telefon z
moim braciszkiem z wyboru – Kamilem.
– Wpadaj do nas jeśli
zakończyłeś już pracę – zachęcałam.
– Powinienem do chłopców –
wyjaśniał. Nie zachęcałam go by uczynił inaczej, rozumiałam, przecież był
samotnym rodzicem. On jednak sam postanowił uczynić nieprzyzwoicie. – Powiem
teściowej, że musiałem dłużej zostać w pracy, zrozumie, musi.
– Kamil wpadnie! – krzyknęłam do
Majki, jednocześnie rozłączając się z rozmówcą.
– To zajebiście. Wygodne są te
buciki, wiesz?
– Domyślam się, kocham
Lasockiego. Moje co prawda są z Jennifer, ale też całkiem, całkiem.
– Ale to takie botki, radziłabym
rozchodzić.
– Ja radziłabym ci nie chodzić w
tenisówkach zimą – rzuciłam kąśliwą uwagę.
– Dwie pary kozaków mam u
szewca, Patryka nie poproszę o kupno butów, bo wiesz jak to mówią. Jak facet
kupi kobiecie buty, to ta od niego ucieknie.
– A to nie tyczy się tylko
ślubnych? – dopytywałam udając się do zlewu w celu napuszczenia wody do miski i
dodania do niej płynu do mycia podłóg.
– Nie wiem, ale wiesz jak to
jest? Ostrożnego Pan Bóg strzeże. Co ty tak właściwie robisz?
– Daj mi jakąś ścierkę, umyję u
Aleksa podłogę, bo aż się lepi, aha i okna też by się przydało – wyjaśniałam
zdejmując buty jednocześnie. Miskę w tym czasie położyłam na szafce na buty.
– Chcesz sprzątać?
– Tak, chcę.
– Nie poznaję cię – stwierdziła.
– Uznam to za pochwałę. Masz
może piwo? Napiłabym się.
– Patryk ma, przyniosę ci. Tylko
on pije Kasztelana, pasuje.
– Niepasteryzowane? – zapytałam.
– A zresztą, jak się nie ma co się lubi, to się lubi to co jest. Kasztelana
nigdy nie piłam, mogę więc spróbować.
– Pewnie, zawsze to nowe
doświadczenie. Coś jak ta nasza kradzież.
– Dla mnie to nie takie całkiem
nowe doświadczenie. Kiedyś zdarzało mi się od czasu do czasu coś ukradnąć –
powiedziałam naumyślnie używając wyrazu, który w słowniku polskim nie widnieje.
– O czym wy rozmawiacie
gówniary, co? – zapytał blondyn stojący w drzwiach. – Na dodatek nawet nie
zamknęłyście drzwi, jeszcze coś ukradną – dodał.
– Przecież tutaj nie ma niczego
aż tak cennego – wtrąciła Majka podając mi Kasztelana w butelce.
– Jak to nie? My przecież
jesteśmy cenne – powiedziałam z uśmieszkiem na ustach, kierując swoją wypowiedź
w stronę Kamila. Widziałam jak zbiera myśli by mi dogryźć. Zrobiłam więc spory
łyk piwa w oczekiwaniu.
– Jeśli jakiś włamywacz, który
nawet nie musiałby się włamywać, bo wy obie ułatwiłyście mu sprawę… tak czy
inaczej jeśli jakiś włamywacz ukradłby, którąś z was to nie ma się co martwić –
powiedział pewnie i przykucnął by rozwiązać sznurowadła swoich zimowych
adidasów, które miały taki żółtopomarańczowy odcień.
– Dlaczego? Nie szukałbyś nas?
Nie martwiłbyś się o nas? – zasypywałam go pytaniami i znów piłam w oczekiwaniu
na odpowiedź.
– W tym przypadku należałoby się
chyba bardziej martwić o tego porywacza. – Kamil zaśmiał się głupkowato, potem
ukradł mi piwo z dłoni, ale nie wyrwał, delikatnie to uczynił. Wychlał mi pół i
oddał. – Mogę też takie, bo dobre jest?
– Już ci przynoszę. – Majka
wyjątkowo dzisiaj wszystkim usługiwała i albo miała dzień dobroci, albo
podmienili ją kosmici. Innego wyjaśnienia nie było.
– Jeśli włamywacz by was obydwie
porwał wystarczyłoby poczekać aż zaczniecie się kłócić, od razu by wtedy
zwrócił pod adres, z którego was zabrał. Jeszcze sam by zapewne zapłacił byleby
ktoś obydwie przyjął z powrotem. – Tą wypowiedź to już Kamil mógł sobie
darować, ale nie… on musiał dokończyć coś co według niego było wyjątkowo
zabawne.
Ciekawa jestem co Aleks powie jak się dowie o tej kradzieży ...jeśli się dowie.
OdpowiedzUsuńMajka i Amanda razem to mieszanka wybuchowa. Jedna drugą nakręca i tak ciągnie ich do złego.
OdpowiedzUsuń