Przeglądałam zdjęcia w telefonie komórkowym i te najważniejsze i najlepsze przerzucałam na kartę pamięci. Miałam zamiar sprzedać komórkę, bo matka właśnie przysłała mi zza granicy nową. Biedna, sądziła, że tymi prezentami i prezencikami kupi moją miłość. Nagle natrafiłam na zdjęcie Szymona w przebraniu króla. Było to zdjęcie ze szkolnego przedstawienia. Hubert wysłał mi je kilka miesięcy temu z treścią "Na dowód że byłem na tym głupim przedszkolnym przedstawieniu. Serio to nie było takie złe". Śmiałam się wtedy, że jak zwykle nie użył przecinków. Teraz sobie przypomniałam jak te kilka miesięcy temu, to ja nakłaniałam go by udał się na to cholerne przedstawienie własnego syna.
Tamtego dnia Hubert zamknął drzwi, bo ten młody wyszedł dość
pospiesznie. Wyjrzał za nim, ale chyba zdążył już zbiec na dół. Wrócił obok
mnie i oparł się tak jak wcześniej. Był znacznie wyższy, bo parapet był na
wysokości jego ud kiedy ja dotykałam go plecami.
– Jesteśmy sami, to jak z tym całusem? – zapytał i zwrócił
głowę w moją stronę.
– Nie zasłużyłeś.
– On zasłużył na porządne lanie – rzucił jakby od
niechcenia kiedy krzyżował ręce na klatce.
– On zasłużył żeby wyjść gdzieś z kumplem – oznajmiłam, bo
wydało mi się głupie to, że Hubert mu nie pozwala.
– On nie będzie się szlajał po ulicy – powiedział jakoś
tak wrogo.
– Bo?
– Od tego jest weekend. Tydzień szkolny jest od
poświęcenia się szkole, nauce, i dodatkowym zajęcia edukacyjnym. Tak
ustaliliśmy z żoną, zawczasu, kiedy to ustalaliśmy on ledwie chodził – prawił,
a ja dosłownie nie wierzyłam w to co słyszę. Nie potrafiłam zrozumieć jego
myślenia, przecież każdy zasłużył na chwilę rozrywki, a nie non stop książki i książki.
– Ale kicha, jesteś ostro pochrzaniony, ale ona bardziej –
stwierdziłam, bo żona Huberta to była na prawdę nienormalna kobieta.
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo też nie potrafi pukać.
– To jej gabinet – na tabliczce jest i moje i jej nazwisko
– powiedział i lekko uniósł brwi po czym wskazał palcem na wejście do pokoju.
– To zamaluj sobie markerem, bo ci psuje wizerunek –
rzuciłam swoją złotą radę, a on się uśmiechnął, w sumie to zaśmiał i musnął
wargami mój policzek. Jakoś tak machinalnie przewróciłam oczami, ale on tego
nie widział, się rozczulił dzisiaj...
– A na czym skończyliśmy? – zapytał po chwili ciszy –
Wątpiłaś, że jestem facetem tak?
– Na Pitagorasie, ale niech ci będzie, że na tym –
odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem na ustach.
– Nie będę robił pokazu, nie chcę cię zawstydzić, ale
czemu tak uważasz?
– Bo jako facet powinieneś pójść jak cię syn prosi, a tak
to zimna pizda z ciebie. – Może nie było to zbyt miłe, ale tym właśnie był w
moich oczach ignorując swojego syna.
– Zimna pizda...fajne określenie – powiedział i pochwycił
swoją brodę między kciuk, a wskazujący i skierował ją lekko na dół tak jakby
się zastanawiał. – Wyjmij ten patyczek jak ze mną rozmawiasz, z pełną buzią się
nie mówi, jak kiedyś będziesz facetowi obciągać, to pamiętaj by tez nic w tym
czasie nie mówić bo go ugryźniesz. – Tym razem to on rzucił złotą radą, a wręcz
złotym pouczeniem.
– Nie mam pełnej buzi przeżuwam sobie, bo lubię i nie
ugryznę jak już to ugryzę – poprawiłam go, bo on z polskim miał czasami nie
lada problem.
– Wyjmij – powiedział nieco ostrzej.
– Nie, bo smaczny jest.
– Uśmiechnęłam się do niego tak niby czule, ale w rzeczywistości było to
złośliwie.
– Dobrze, że mnie Pan Bóg taką córką nie skarał bo bym lał
co dwa dni – rzucił kolejną pierdołą i przeszedł do biurka, z którego wziął do
ręki telefon komórkowy.
– Ta historia mnie wewnętrznie poruszyła – rzuciłam
sarkastycznie, a on odłożył komórkę i przeniósł wzrok na mnie.
– To jak z tym przedstawieniem, mam iść tak? – zapytał, a
we mnie na nowo obudziła się nadzieja, że jednak uszczęśliwi Szymona i pojawi
się na tych nieszczęsnych jasełkach
– Tak – powiedziałam jak najbardziej stanowczo i wbiłam w
niego wzrok.
– Przecież to nic nie znaczy.
– Dla niego znaczy i to dużo.
– Skąd to możesz wiedzieć?
– Bo mi też zależało – wyznałam, bo przypomniało mi się
jak zawsze czekałam czy któreś z nich się zjawi. Na dzień matki, dzień ojca...
zawsze była tylko babcia. Odgoniłam od siebie wspomnienia rozanielonych
dzieciaków siedzących na kolanach swoich rodzicieli po udanym lub nie udanym
występie. Jedni gratulowali, inni pocieszali, a mi odpowiadała cisza, no
ewentualnie babcia.
– I co rodzice przychodzili? – zapytał, a we mnie się, aż
gotowało ze złości, że drąży temat, ale przecież on nie wiedział, to nie była
jego wina.
– Nie, zawsze była tylko babcia.
– Czyli u niego też może być zawsze matka i przeżyje –
powiedział tak rozradowany, że autentycznie miałam ochotę strzelić mu w pysk.
– Ta... – burknęła,
– Dobra, skoro ci tak zależy to pójdę, a teraz siadaj do
zeszytu, przeczytaj ostatnie zagadnienia, zaraz cię przepytam, ale pierw
zadzwonię do pani Beatki – wydukał jednym tchem, a mi aż uśmiech wskoczył na
twarz. Zasiadłam przed zeszytem i pochwyciłam go w dłonie.
– Kim jest pani Beatka? – zapytałam po chwili kiedy on już
miał telefon w ręce i chyba szukał numeru.
–Pracuje u nas, zajmuje się dziećmi gdy nas nie ma i domem
– mówił nawet na mnie nie patrząc
– Ja nie widzę powodu, by do niej dzwonić choć mi pomóż,
bo nie umiem. – Starałam się odwieść go od tego pomysłu, bo zrobiło mi się
szkoda Marcela, przecież on chciał tylko trochę rozrywki, a Hubert zachowywał
się jak jakiś strażnik więzienny co tylko wypuszcza na spacerniak.
– Muszę zadzwonić, sprawdzić czy Marcelino dotarł –
powiedział i przyłożył telefon do ucha.
– Jest duży poradzi sobie. – Nadal próbowałam.
– Wolę się upewnić.
– E tam – rzuciłam przeciągle i wbiłam wzrok w zeszyt.
Widziałam jak Hubert przechadza się od okna do biurka. Dało się zauważyć, że
jest zdenerwowany, ale jak zwykle starał się tego nie pokazywać. Rozłączył się
i położył, a raczej lekko rzucił komórką na biurko – Co się stało? – zapytałam,
ale wiedziałam, że odpowiedź będzie twierdząca.
– Nie dotarł gówniarz jeden – warknął, ale zaraz się
opamiętał po czym dodał –Skończymy na dziś matmę, dobra? Odwiozę cię, zajrzę do
jednego kina, jak tam go nie będzie to będę miał drugie po drodze do domu – przedstawił mi swój plan, a mnie zrobiło
się szkoda tego chłopaczka, ale dalsze protesty i próba zatrzymania go tutaj
były i tak bezsensowne, bo on jak się uprze to nie da się go przekonać.
–No to skończymy, ale nie wiem po co robisz takie
zamieszanie skończy mu się film to wróci – powiedziałam i zabrałam zeszyt z
blatu.
– Chodź – warknął po raz kolejny dziś.
–No idę przecież – rzuciłam, gdy wstawałam z krzesła,
zaciągnęłam kaptur na głowę, a on podszedł i mi go pociągnął od tyłu, a ja
uparcie po raz kolejny zaciągnęłam go na siebie.
– Dziewczynką jesteś, noś się jak kobieta – powiedział po
kolejnej próbie.
– Sorry nie wzięłam dziś ze sobą spódniczki i szpilek,
będziesz musiał jakoś przeżyć – stwierdziłam sarkastycznie i minęłam go w
drzwiach.
– Kaptura sobie daruj.
– Dobra, dobra.
Wyszliśmy i zjechaliśmy windą na dół. Hubert pożegnał się
z panią z recepcji, która jak zwykle ubrana na galowo uśmiechała się do każdego,
ale do mojego korepetytora robiła to tak serio, tak szczerze. Zastanawiało mnie
co on takiego ma w sobie, że przyciąga te wszystkie kobiety. Jak zwykle
otworzył przede mną drzwi, ale zamyśliłam się na tyle, by walnąć barkiem w
futrynę. Popatrzył tylko na mnie karcąco i poszedł chyba dlatego, że nie
zwróciłam na niego najmniejszej uwagi. Drzwi od samochodu też mi otworzył, tym
razem jednak trafiłam przez nie bez problemów. Usiadłam na miejscu pasażera, po
małym upomnieniu zapięłam pas i ruszyliśmy. Hubert był niespokojny i to dało
się zauważyć, bo pykał palcami po kierownicy, co chwila coś robił, przełączał,
lusterko poprawiał...
– Weź tam mi ze schowka gumę daj – rzucił i kiwnął na ten
taki miejscownik przed pasażerem. Wyjęłam winterfresch i wyciągnęłam w jego
stronę – A mogłabyś tak... – poprosił i zrobił takie błagalne oczka.
– No, a proszę cię
bardzo – mówiłam i jednocześnie rozpakowywałam gumę, a kiedy mi się to udało
wyciągnęłam rękę z tym białym paseczkiem w jego stronę.
– Fuj, Hubert jesteś obleśny – powiedziałam z taką krzywą
miną.
– Czemu? – zapytał zdezorientowany.
– Obśliniłeś mi palca! A nawet trzy... – warknęłam i
wytarłam kciuka, wskazującego i środkowego w chusteczkę, którą miałam przy
sobie.
– No, oj... przepraszam – wydukał i zaparkował samochód
przed jednym z kin. – Ja za chwilkę wracam – oznajmił i zatrzasnął drzwi. No i
wrócił za chwilę prowadząc Marcela za ubranie tak nad ramieniem go chwycił.
Wepchnął młodego do samochodu, a ten obrażony wlepił wzrok w boczną szybę zaś
jego ojciec zasiadł za kierownicą i pierdolnął drzwiami, bo on ich nie zamknął,
gdyby to zrobił to huk byłby mniejszy – Ani kurwa słowa – warknął jeszcze zanim
odpalił silnik.
Żadne z nas się nie odzywało, Marcel patrzył na bok,
Hubert na drogę, a ja w komórkę, bo postanowiłam popisać z Karoliną.
Dojechaliśmy do mojego domu. Starszy z Witanowów pożegnał mnie tylko
suchym „Na razie”, młodszy zaś nie
powiedział nic.
Zgadzam się z Angelą,że Hubert przesadza.Angela nie jest już dzieckiem a Hubert powinien się wreszcie zdecydować,z którą z tych kobiet chcę być.Według mnie on nie jest dla niej tylko kumplem.
OdpowiedzUsuńHubert przesadził i to ostro ... Zgadzam się w 100 % z Angelą .
OdpowiedzUsuńMam sporo zaległości w komentarzach,
OdpowiedzUsuńpostaram się to nadrobić, ale nie wiem kiedy.
Pozdrawiam
Przesadził. Zgadzam sie z Angelą
OdpowiedzUsuń