Aleksander (Samuel)
Tego ranka wszystko działo się
szybko, za szybko. Pierw telefon od Amandy czy pójdę na jej wywiadówkę.
Zgodziłem się, uprzedzając, że jeśli tym razem się dowiem, że coś odwaliła, to
ściągnę pasek i przyrżnę jak smarkuli. Przy okazji przeprosiłem ją za to, że te
dwa tygodnie nasz kontakt był znikomy. Teraz jednak nie miałem czasu o niej
myśleć. Znajdowałem się w szpitalu i miałem przed sobą zdjęcia, wisiały na
lampie i światło sprawiało, że widziałem wszystko dokładnie. Nie wiedziałem czyje to fotki, czyjej
czaszki. Dano mi je tak na szybko, śpieszyli się, jakaś kobieta umierała. Miałem
na sobie kitel lekarski, zwano mnie lekarzem, a tego nie umiałem wyleczyć.
Usiadłem na chwilę przy biurku, ukryłem twarz w dłoniach, by po chwili
pohamować łzy i zrobić łyk wody.
– To obca kobieta, miej ją w
dupie. Co sekundę ktoś umiera i co sekundę nie płaczesz – zganiłem sam siebie w
myślach.
Wyszedłem na korytarz szpitalny,
wcześniej zszarpując te zdjęcia rentgenowskie z lampy. Podszedłem do znajomego
lekarza, który mi je wcisnął, bym obejrzał.
– Ona oddycha? – zapytałem ze
smutkiem w głosie.
– Przy pomocy aparatury – padła
odpowiedź.
– Jej serce bije? – zadałem
kolejne pytanie, które właściwie nie było już istotne.
– Tak, a czy coś jest nie tak? –
zainteresował się, widząc moją zamyśloną minę.
– Jej mózg, był za długo
niedotleniony, jest martwy w większości procent. Nie wybudzi się, umrze, serce
też w końcu przestanie bić. Mózg obumiera dalej – odpowiedziałem i udałem się
do swojego gabinetu.
Żałowałem, że nie na moich
barkach znajduje się los narządów tej pacjentki. Jej serce mogłoby bić w innej
piersi. Mogłaby uratować komuś życie, nawet po swojej śmierci. Kiedy tak
rozmyślałem do gabinetu wpadł rozdygotany Kamil.
– Musisz coś zrobić! – krzyknął
i chwycił mnie za koszulę, podnosząc z krzesła. Przyparł mną do ściany, a ja
przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, nie rozumiałem nic z tego.
– Ona ma dzieci! Kurwa, mówią,
że nie ma szans! Zrób coś, do cholery, bo to moja wina! Moja! Ja do niej
dzwoniłem! Zrób coś! – wrzeszczał dalej i miał taką furię w oczach, pomimo, że
też smutek i łzy za razem.
– Kamil, o czym ty mówisz? –
zapytałem.
– O twojej pacjentce, idioto!
Powiedziałeś, że mózg jest martwy. Mówią, że mogę się tylko z nią pożegnać –
wypalił Kamil jednym tchem, puszczając moją koszulę. Przez chwile nadziwiłem
się tym, ile on ma siły w furii, co w stanie jest wykrzesać z siebie człowiek
podczas gniewu, kiedy jest kierowany emocjami. Widziałem kiedyś w szpitalu małą
dziewczynkę, której umarła matka. Lekarze nie chcieli jej do niej wpuścić,
sądzili, że jest za mała, by narażać jej oczy na taki widok. Mała tak się rzucała,
że nie dało jej rady utrzymać dwóch dorosłych facetów – ojciec i wujek.
Jeszcze raz spojrzałem na
Kamila, siedział na kozetce lekarskiej i jawnie płakał. Nigdy nie widziałem go
takiego słabego i szczerze, to nie chciałbym już nigdy nikogo widzieć w takim
stanie, w jakim on się teraz znajdował.
– Kamil, nie zmienię nic, nie
naprawię tego, bo tego nie da się naprawić – powiedziałem spokojnie, siadając
przy nim.
– Nie mów o matce moich dzieci
bez osobowo! – wydarł się na mnie i strącił moją dłoń ze swojego ramienia.
– Przygotuję ci papiery. Ona
może uratować życie jeszcze co najmniej kilku osobom. Nie myśl teraz o sobie,
ani o dzieciach, pomyśl o niej. Co ona by wolała? Jaką decyzje podjęłaby twoja
żona? – starałem się być profesjonalistą, patrzyłem mu w oczy, które miały mnie
teraz za obcego sobie człowieka. Kompletnie nie docierało do niego to, co teraz
mówię. – Jej organy są w dobrym stanie, przynajmniej większość…
– Zamknij się! – krzyknął i
wstał z miejsca, kierując się do drzwi.
– Zastanów się jeszcze! –
zawołałem za nim, ale drzwi już strzasnęły z takim impetem, jakby miały zostać
wyrwane z futryny. Nie wybiegłem za nim, choć był moim przyjacielem. W tej
chwili byłem tylko lekarzem w jego oczach, i to na dodatek tym, co podpisał
wyrok śmierci na matkę jego dzieci. Uznałem, że potrzebuje on teraz samotności.
Minęło niespełna pół godziny,
zdziwiło mnie gdy znów zobaczyłem go w drzwiach. Był z dwójką małych dzieci,
także zapłakanych.
– Chcą pożegnać matkę. Zabronisz
im? – zapytał i puścił na chwilę dłoń tego starszego z synów by przetrzeć swoje
łzawiące oczy. Tego młodszego miał cały czas na rękach.
– Nie wydaje mi się to dobrym
pomysłem – odpowiedziałem szczerze, ale widząc jego zbolałą minę dodałem: – to
twój wybór, ty jesteś ojcem. Idź z nimi do niej.
Po chwili zawołałem jedną z
pielęgniarek, by ich zaprowadziła, nie chciałem, by ktokolwiek robił im
utrudnienia po drodze.
– Przygotuj te papierzyska,
podpiszę je – powiedział Kamil spokojnie, z rezygnacją, wychodząc z mojego
gabinetu kolejny raz tego dnia.
Po jego wyjściu zacząłem zbierać
jego rzeczy, dopiero teraz zauważyłem to, co musiał upuścić, gdy wtargnął tu za
pierwszym razem. Byłem zmęczony po wielogodzinnym dniu pracy, ale nie chciałem,
by Kamil był sam. Nie zawsze popierałem jego postępowanie, ale mimo wszystko
był moim przyjacielem. On by mnie nie opuścił w takim momencie – byłem tego
pewny. Zostałem z nim do samego końca. Potem odwiozłem jego i chłopaków do
domu, nie chciałem, by sam prowadził. Nie chciał jednak, bym z nimi został,
uznałem, że chce cierpieć w samotności z najbliższą rodziną, ale o tym akurat
niewiele wiedziałem. Ja jak cierpiałem to piłem z kumplami w barze – to była
moja jedyna rodzina. Wyszedłem od Kamila i przydepnąłem gaz jak tylko się dało.
Nagle jakieś dziecko wjechało rowerem na drogę, wyhamowałem w ostatniej chwili.
Spojrzałem na obrazek świętego Krzysztofa na mahoniowym wykończeniu mojego
auta. To co łączy ich fury i trumny, to
wykończenie z drewna – przypomniałem sobie fragment utworu Pyskatego,
takiego polskiego rapera i odjechałem spod domu Kamila. Postanowiłem się
wyspać, bo na drugi dzień były widzenia we więzieniu, a ja obiecałem odwiedzić
Fabiana. Coś jednak zepsuło moje plany. Była to Amanda, stała przed moimi
drzwiami i płakała.
– Co się stało? – zapytałem.
– Kamil, jego żona…
– Wiem, chodź tu do mnie –
przygarnąłem ją do siebie, przytuliłem. Zamknąłem drzwi nie wypuszczając z
objęć. – Chcesz zostać na noc?
Nie odpowiedziała, ale jej
pomruk wskazywał na „aha”.
No to się porobiło...
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Kamila. Ale podziwiam go, i popieram w tym, że podpisał papiery.
Ogólnie smutna ta cześć.
A Aleks jest tutaj przedstawiony na takiego.. no sama nie wiem, ale bardzo pozytywnie go odebrałam w tej części. Jest tutaj taki ludzki.
:)
No to życie Kamila teraz zmieni się o 180 stopni
OdpowiedzUsuńAleks mnie zaskoczył tu na plus, nie wiedział, że to żona Kamila, a bardzo go to poruszyło. Pokazał, że ma ludzkie uczucia, że pomimo tego, że pewnie już nie raz był w takiej sytuacji jako lekarz, to pomimo tego nie jest obojętny na ludzkie nieszczęście.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Kamila.Wykazał się dużą odwagą pozwalając dzieciom pożegnać się z matką sama bym nie miała tyle siły na taką decyzję.Również popieram,że podpisał papiery.Marta
OdpowiedzUsuń