piątek, 17 stycznia 2014

Część 246 - Gniew (część trzecia)




Aleksander (Samuel)

Wstawiłem walizkę na tylnie siedzenie. Następnie obszedłem maskę i otworzyłem przed Amandą drzwi. Wyczekiwałem w milczeniu aż wsiądzie. Chyba pierwszy raz nastąpiła taka sytuacja, że rozumieliśmy się bez słów. Zasiadłem za kierownicą, policzyłem do dziesięciu, potem od dziesięciu do jednego.
– Dlaczego stoimy? – zapytała.
Ruszyłem.
– Nie będziesz się odzywał? – padło kolejne pytanie z ust mojej żony. Było ledwie zrozumiałe, bo ona nadal płakała i pociągała nosem.
– W schowku są chusteczki.
– Nie takie było…
– Milcz. – Nie krzyknąłem po prostu powiedziałem. – Zamilcz, bo nie mam ochoty cię słuchać.
Nie wiem czy mój głos był aż tak zimny, że ją zamienił w bryłę lodu, no ale milczała. Czyli efekt był osiągnięty. Po pięciu minutach sięgnęła po chusteczki, otarła łzy i wydmuchała nos. Po kolejnym pięciu minutach chyba z nudów zajęła się mazaniem paluchami po szybie.
– Będziesz go myć – zakomunikowałem.
– Była brudna i tak.
– To, że coś jest trochę brudne nie daje nam powodów do brudzenia tego do cna. To, że nasze małżeństwo wisi na ostatnim włosku, nie daje nam powodów do chwytania za nożyczki. Chociaż co ty możesz o tym wiedzieć, dla ciebie nie ważne jest małżeństwo, ani ja, ani dzieci, ważna jesteś tylko ty sama. A teraz proszę cię weź gąbkę z kokpitu i zmaż te paluchy, które przed chwilą narobiłaś.
Nie odezwała się słowem. Chwilę trwała bez ruchu, ale potem wykonała polecenie. Odłożyła żółtą gąbkę z powrotem na kokpit.
Wyjechaliśmy poza miasto, czyli byliśmy już niedaleko naszego domu. Dopiero wtedy Amandzie zebrało się na rozmowę. Dopiero wtedy byłem w stanie jej słuchać i nie hamować. Liczyłem chociażby na coś bardziej twórczego niż przepraszam. Niestety słowo „przepraszam” było pierwsze jakie padło z jej ust. Dopiero moje milczenie pchnęło ją do dalszej rozmowy.
– Zatłuczesz mnie w domu, prawda?
– Nie jestem kanibalem – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem.
– Nie rozumiem. – Spojrzała na mnie tymi zaczerwionymi, smutnymi oczami.
– Mam schabowe w zamrażalce, mam co tłuc.
– Dobrze wiesz, o co mi chodziło gdy zadałam to pytanie – powiedziała z wyrzutem.
– Tak, wiem. Boisz się batów – skwitowałem. – I słusznie – dodałem już znacznie ciszej wjeżdżając za bramę.
Zaparkowałem pod samymi schodami prowadzącymi do głównego wejścia, chociaż nigdy nie miałem tego w zwyczaju. Nieśpiesznie wysiadłem z samochodu. Wziąłem walizkę. Wniosłem ją do domu. Klara z Kamilem na rękach stanęła w przedpokoju.
– Coś się stało? – zapytała z przejęciem. Nie wiem czy wyczytała coś niepokojącego z mojej miny, czy postawy, ale zdawała się wiedzieć, że coś nie gra.
– Amanda wraca do domu – odpowiedziałem nie chcąc robić zamieszania.
Moja żona po raz kolejny udowodniła, że jest królewną na ziarnku grochu, czy kimś równie ustawionym. Musiałem się więc pofatygować i otworzyć jej drzwi od samochodu by wysiadła. Siedziała patrząc w przednią szybę.
– Chcesz spędzić noc w samochodzie? – zapytałem.
Poskutkowało. Nie odpowiedziała, ale wysiadła i przekroczyła próg domu. Wkroczyłem za nią.
– Mój Boże, co ci się stało? – niemal wykrzyknęła moja teściowa.
– Nie jestem pewien, ale pewnie upadek z jakieś wysokości. Może to miało miejsce w jej dzieciństwie, może kołyska, wózek, łóżeczko? Kto tam to może wiedzieć, ale na główce ślad pozostawiło – odpowiedziałem. Amanda milczała. Teściowa się w nas wpatrywała jakbyśmy oboje mieli co najmniej kilka mordów na sumieniu. W jej spojrzeniu był strach, dużo pytań i setki wątpliwości.
Nachyliłem się do Amandy i wyszeptałem jej do ucha:
– Idź na górę.
Poszła. Po prostu odwróciła się i przemierzyła schody. Zniknęła za zakrętem. Usłyszałem jak zasuwa drzwi od sypialni. Zamknąłem oczy i poczułem niewyobrażalne zmęczenie. Zresztą ostatnimi czasy zmęczenie było czymś co mnie nie opuszczało. Oparłem się o ścianę plecami i uderzyłem o nią kilka razy tyłem głowy.
– Olek, nie rób tak, jeszcze ci zaszkodzi – rzekła zmartwiona Klara.
– Mnie już nic nie jest w stanie bardziej zaszkodzić – odparłem. Wyminąłem ją i usiadłem na kanapie. Zająłem się przeglądaniem przychodów i rozchodów agencji towarzyskiej, bo Fabian nie miał na to czasu.
– To wy się nie pogodziliście? – dopytywała. Usiadła naprzeciwko mnie z Kamilem na rękach i wyczekiwała.
Nie odpowiedziałem. Ponownie wystukiwałem cyfry na kalkulatorze i liczyłem. Starałem się odkryć niezgodność, bo, że coś się nie zgadzało to miałem pewność.
– Olek, powiedz, że coś! – warknęła.
Zerknąłem nad nią znad kalkulatora, tabel rozliczeniowych i innych papierzysk.
– Pracuje. Wybacz, ale nie mam czasu na pogaduszki.
Ze złością wcisnąłem czerwony przycisk i zacząłem przeliczenie od nowa. Musiałem tak zrobić bo nie pamiętałem na jakiej kwocie skończyłem.
– Może zrobić ci coś do jedzenia. Kanapkę może, co?
– Nie, dziękuje.
– A kawę? – dopytywała.
– Też nie. Możesz jakiś ziół na uspokojenie. Tylko nie wiem czy takie posiadamy.
– Macie herbatę Roibos, niby uspokaja.
– Nieskuteczna, ale dobra w smaku.
– W takim razie zrobię. – Przynajmniej dała mi spokój.
Kamil się do mnie przyczłapał i zaczął wspinać na moje uda. Wziąłem go na kolana i nie przerywałem liczenia. Nie przeszkadzał mi. Bawił się ołówkiem. Co jakiś czas tylko zabierałem mu go od buzi. W końcu mały się znudził i zaczął pukać ołówkiem o brzeg szklanej ławy. Ja odnalazłem błąd. Zaznaczyłem go czerwoną kredką by później do tego wrócić i pomyśleć o jakimś sensownym rozwiązaniu. Przytrzymałem rączkę mojego syna.
– Nie rób tak – powiedziałem ostrzej niż zamierzałem.
Kamil pukał dalej, a ja musiałem jeszcze pracować. Łeb mi pękał. W końcu zabrałem mu z dłoni przyrząd biurowy i postawiłem na ziemi. Mały chodził między ławą a narożnikiem, aż w końcu znalazł dziurkacz i zamierzył się z nim na ławę. W ostatniej chwili zatrzymałem jego rękę i wyrwałem „niezabawkę”.
– Przestań – warknąłem przez zęby.
Chłopiec na mnie spojrzał spojrzeniem swojej matki znaczącym tyle co „a niby dlaczego?”. Amanda też tak patrzyła, ściągała brwi z sobą, patrzyła pod nogi, za moment w oczy, a przy tym tak złowieszczo wykrzywiała usta. Chwyciłem Kamila pod ramionka i postawiłem na dywanie bliżej części jadalnej niżeli salonu, aby mi nie przeszkadzał. Zdjąłem krawat, przewiesiłem go przez krzesło. Rozpiąłem guziki swojej koszuli aż do połowy klatki piersiowej.
– Twoja herbata – oznajmiła Klara i postawiła kubek przy kalkulatorze.
– Dzięki. Patryk śpi?
– Tak, ten też zaraz padnie – odpowiedziała.
– To dobrze. To nie godzina dla niego.
– Wiem, ale się rozbudził.
Pokiwałem głową, że rozumiem i zasiadłem z powrotem do pracy. Robiłem następne wyliczenia. Patrzyłem co można wrzucić w koszty, a Kamil znów znalazł się przy ławie i wszystko ruszał. Pierw zabierał mi kartki i chciał je brać do buzi. Następnie zabrał się za ołówki i długopisy, a kiedy już wszystko leżało na środku i nie był w stanie niczego dosięgnąć rozpoczął uderzanie rączkami w szklany blat ławy i to z coraz większą siłą.
– Kamilku przestań – powiedziała moja teściowa i dalej zajmowała się oganianiem mieszkania. Czyli zbieraniem zabawek, które chłopcy porozrzucali do plastikowych pudełek.
Kamil spojrzał się na nią, na mnie, a potem znów zaczął uderzać rączkami na przemian, potem obiema na raz.
– Eja! – wykrzykiwał.
Chwyciłem go za rączki, potem odstawiłem na bok. Nie minęło dziesięć sekund, a powrócił do poprzedniej czynności.
– Przestań! – krzyknąłem.
Potem wejrzałem na Klarę. Nasz wzrok się na moment zbiegł z sobą. Nie odezwała się jednak. Nie wiem czy nie chciał się wtrącać, czy nie chciała mnie bardziej wkurwić. Chyba to drugie, bo we wtrącaniu się była perfekt wyćwiczona. Przez tą chwilę kiedy patrzyliśmy na siebie była cisza. Potem powróciłem do papierów, robiłem kreskę przy linijce. Kamil usiłował mi ją zabrać. Akurat kończyłem, więc mu ją oddałem. Chwilę ją pooglądał. Oddał.
– Dziękuje – odpowiedziałem maluchowi i położyłem linijkę przed sobą. Znów chwyciłem za kalkulator.
Mały odszedł. Zaczął pomagać babci w zbieraniu zabawek. Nawet nie zauważyłem kiedy pojawił się znowu przy mnie, ale przypieprzył w ławę czymś z taką siłą, że aż się zatrzęsła. Spojrzałem na niego, trzymał w dłoni metalowy model samochodu, dość ciężki. Złapałem go za rękę zanim przypieprzył w ławę po raz kolejny. Zabrałem samochodzik.
– Wrzuć – poleciła Klara i stanęła przede mną z pudełkiem. Wrzuciłem zabawkę, zamknęła opakowanie i wyniosła pudło do pokoju chłopaków.
Mały się zdenerwował i to bardzo. Zaczął coś wykrzykiwać i znów uderzył rączką w stół dając jasno do zrozumienia, że jest niezadowolony.
– Kamil, przestań. – Odstawiłem go na bok, ale znów doczłapał się do ławy i zaczął na niej dosłownie grać jakby to był bębenek, na dodatek niezniszczalny.
– Przestań, co cholery! – krzyknąłem.
Zacząłem oddychać głębiej, jakby chcąc pohamować chwilowy gniew. Kamilowi łezki pokazały się w oczach, ale po chwili ich już tam nie było, a on sam z uśmiechem powrócił do zabawy w uderzanie mebla. Chwyciłem za linijkę i zdzieliłem go po łapach, bardziej odruchowo niż przemyślanie, ale siłę wywarzyłem na tyle by mu nie przetrącić palców. Mały momentalnie zakwilił, zabrał dłonie ze stołu w dość szybkim tempie, następnie zachwiał się i upadł na pupę.
– Jak mówię, że masz przestać, to masz przestać – oznajmiłem, a za moment poczułem jak linijka wysuwa mi się z rąk.
– Oddaj to zanim komuś krzywdę zrobisz – powiedziała Klara. – Pomyśl czasem zanim coś zrobisz, to ponoć nie boli. – Rzuciła plastikiem na ławę i wzięła płaczącego Kamila.
Nie przejąłem się jej słowami. Właściwie nie miałem sobie tego za złe. Nigdy nie byłem za bezstresowym wychowaniem, Amanda zresztą tak samo. Może jakby częściej dostał po łapach, to by zrozumiał słowo „nie”. Przecież nie będę rzucał nagle wszystkiego i się nim zajmował jak na jakiś rozkaz, przecież to dziecko, nie zamierzałem być na każde jego żądanie i tupnięcie nóżką, bo potem z niego wyrośnie taka mamusia i sobie rady nie dam.
Zrobiłem kilka łyków herbatki, dokończyłem pracę, wstałem od stołu w celu zrobienia sobie drinka. Z barku wybrałem whisky i 7up. Dobrałem odpowiednie proporcje, następnie z pełną szklanką skierowałem się do lodówki i podłożyłem ją pod kostkarkę. Kiedy już do mojego drinka wpadły trzy kostki lodu wyłączyłem urządzenie. Zrobiłem parę łyków, pierw przez moje gardło przeszła zima ciecz, by za moment rozpalić zmrożone miejsce. Uwielbiałem to uczucie. Rzadko piłem i piłem naprawdę niewiele, ale jak już mi się zdarzało, to najczęściej było to coś dobrego, stare wino, droga wódka, dobry drink, rzadziej piwo, ale już to butelkowe i na imprezach, czy przy grillu.
– Zrobić ci też? – zapytałem się Klary gdy tylko pojawiła się na horyzoncie mojego wzroku.
– Przecież wiesz, że nie pija. – Dopiero wtedy uświadomiłem sobie jaką gafę puściłem.
Wykrzywiłem twarz, skierowałem się do stołu w jadalni.
– Przepraszam, zapomniałem – wyjaśniłem i usiadłem na krześle.
– Olek, co się dzieje? – zapytała siadając naprzeciw mnie.
– Nic – odpowiedziałem, czemu towarzyszyło wzruszenie ramionami.
– Pojechałeś napić się z nią wina i spędzić z nią noc, a wracanie jakieś półtora godziny po twoim wyjeździe. Ona zaryczana i z bandażem na ręce, ty wkurwiony tak, że bez kija nie podchodź. Może idź do niej, załatwcie to raz na zawsze i miejsce…
– Nie mów mi co mam robić – warknąłem.
– Nie podnoś na mnie głosu, bo ja nie mam dziewiętnastu lat jak moja córka i sobie nie pozwolę. Chyba się trochę zagalopowałeś. – Wstała, wyminęła mnie. Odwróciłem się w jej kierunku.
– Klara, przepraszam. Nie chciałem. Po prostu to nasz problem, nasza sprawa i bardzo nie lubię jak mi się ktoś wtrąca do małżeństwa. Już jeden taki był i nie wyszło nam to na zdrowie.
– Nie wtrącam się, nie staje między wami, nie hamuje cię, ani jej nie nakłaniam do rozwodu – wyliczała i powróciła na miejsce przede mną. – Powiesz mi chociaż co jej się stało w tą rękę, czy mam się jej zapytać?
– Nie ma powodów do dumy, więc raczej się nie pochwali. Postanowiła postawić na swoim jak zawsze, bo przecież… – szukałem odpowiedniego słowa – właśnie do tego nawykła przez lata – dokończyłem.
– Możesz jaśniej, bo naprawdę nie czytam w twoich myślach, ani między wierszami i nie pojmuje twoich skrótów myślowych.
– Twoja córka odpieprzyła teatrzyk, a ze mnie chciała zrobić marionetkę w swoich rękach i obsadzić w głównej roli.
Klara westchnęła.
– Nie mów o niej „twoja córka”, bo przypominam ci, że to „twoja żona”.
– Dziękuje za zepsucie humoru owym przypomnieniem.
– Nie wyładowuj się na mnie. Jeśli żałujesz tego małżeństwa to się rozwiedź. Jaki ma sens życie w taki sposób, co?
– Jest bezsensu, ale odejście nie wchodzi w grę. Ja nawet chyba nie umiałbym jej zostawić, w końcu próbowałem i mi się to nie udało – przyznałem przed nią i sam przed sobą.
– A co jej się stało w tą rękę?
– Pocięła się – odpowiedziałem. – Ale nie panikuj – dodałem pośpiesznie. – Tak tylko na niby to było, bym ja… nie wiem co właściwie miałem zrobić zlitować się, albo… kurwa sam nie wiem.
– Chciała byś poczuł się winny. Sprowadził ją do domu i jeszcze wokół niej skakał.
– Skąd wiesz? – zapytałem mrużąc oczy.
– Bo to nie pierwszy raz gdy wpadła na taki pomysł, chociaż łykanie tabletek było mniej drastyczne niż cięcie się.
– O czym ty mówisz?
– Amanda kiedyś próbowała… chciała by Bartosz się od nas wyprowadził. To była jej manipulacja.
– I wyprowadził się? – dopytywałem.
– Nie, ja go wywaliłam. Potem on się jej podlizywał, a ona z łaski swojej pozwoliła mu wrócić.
Zaśmiałem się, choć to co usłyszałem ani trochę nie było śmieszne. To był raczej śmiech niedowierzania.
– Ile ona miała lat?
– Jedenaście, może dwanaście. Nie pamiętam dokładanie.
– I ona decydowała o tym jak ty masz żyć i z kim? No naprawdę wiesz nie przesadzajmy.
– To moje pierwsze dziecko, była dla mnie wszystkim. Była najważniejsza.
– Uważam, że po twoim odejściu od Michała ona powinna zostać z nim. Wybacz, że to mówię, ale taka prawda. To wariat, ale mniej by jej zaszkodził.
– Nie wiesz co mówisz. Nie znasz go. On by ją zniszczył.
– Czym? Tym, że by jej przyłożył kilka razy w roku? Nie sądzę. Może jakby od ojca oberwała gdy była taka – pokazałam dłonią mniej więcej wzrost sięgający stołu – to nie musiałaby teraz obrywać ode mnie.
– Wiesz, że nie powinieneś mi tego mówić. Ja nie powinnam była tego słyszeć.
– Dlaczego? – zapytałem dopijając drinka. – Przecież i tak wiesz. – Odłożyłem szklankę na stół z trzaskiem. I stałem od stołu.
– Wściekanie się ci pomaga?
– Nie, jest jeszcze gorzej, ale obecnie nie zostało mi nic innego, jak tylko się wściekać. – Wziąłem szklankę i włożyłem do zmywarki.
– To dlatego płakała? Uderzyłeś ją?
Odwróciłem się do Klary, oparłem o blat.
– A co chcesz na mnie donieść?
– Gdybym chciała, to zrobiłabym to znacznie wcześniej. Tylko pomyśl czasem o tym ile ona waży, a potem spójrz w lustro i zobacz…
– Klara, przecież ja się z nią nie mierzę na pięści – przerwałem mojej teściowej tymi słowami. – I nie wyrządzę jej żadnej krzywdy, bez obaw. Gwarantuje ci, że zdaje sobie sprawę, że ona to pół mnie, a może i jeszcze mniej. Gdybym sobie nie zdawał to już dawno odbyłby się jej pogrzeb.
– Wiesz, że bicie żony w Polsce jest karalne? Nie żyjemy w Islamie.
– Wyobraź sobie, że wiem. Dlatego mówię, donieś na mnie. – Uśmiechnąłem się do niej.
– Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała, ale nie mogę.
– A czy mógłbym wiedzieć, co stoi na przeszkodzie?
– Nie uwierzysz, ale cię lubię. Znaczy nie tak w pełni, ale nie wadzisz mi jakoś szczególnie.
– Fajne określenie, lubię, ale nie w pełni. – Zaśmiałem się, w czy nie było chyba nic dziwnego. Wydaje mi się, że każdy na moim miejscu by się zaśmiał.
– Poza tym moja córka mnie nie lubi, a jakbym posłała jej męża choćby do aresztu, to by mnie znienawidziła do reszty. Ona cię mimo wszystko kocha. Nie jesteś najgorszym ojcem, przynajmniej się dziećmi zajmujesz. Jesteś zaradny, pracowity, dbasz o dom i rodzinę… źle się czuje prawiąc ci komplementy, możemy już przestać. Wystarcza ci tyle powodów, które powstrzymują mnie przed donosem?
– Wystarczy. Mogę cię prosić byś mi po nią poszła. Nogi mnie bolą jak skurwysyn, nie chcę mi się chodzić po schodach po raz setny tego dnia.
– A co? W szpitalu się windy zepsuły? – docięła mi.
– Dobra, sam…
– Nie, zaczekaj… – poczułem jej dłoń na mojej klatce piersiowej. – Pójdę, ale jesteś już spokojny.
– Jakbym nie był to bym ją chyba rozszarpał, więc jestem spokojny. Poza tym ja chce jej tylko ten bandaż zamienić na jakiś przyzwoitszy. Bez obaw, nie huknę jej przy tobie.
Klara bez słowa poszła na górę, a ja poszedłem do łazienki po różowe pudełko, były tam waciki kosmetyczne, woda utleniona i niedawno zakupione przeze mnie bandaże. Położyłem to pudełko otwarte na kanapie. W teczce odnalazłem nożyczki. Długi czas nie przychodziły. W końcu Amanda przemierzyła schody jako pierwsza.
– Wołałeś mnie – padło z jej ust ni pytanie ni stwierdzenie. Uśmiechnąłem się.
– Zabrzmiało prawie jak „wzywałeś mnie, mężu?” i poczułem się przez moment jakby mnie przeniesiono w czasie do innej epoki, takiej, w której kobiety jeszcze słuchały się mężów. Siadaj. – Wskazałem Amandzie miejsce przy mnie. Zajęła je.
Dzieliło nas tylko pudełko. Wejrzała na jego zawartość. Klara w tym czasie poszła do mojego gabinetu. To tam nocowała, gdy zostawała na noce by zająć się chłopakami. Tego dnia też nie miała już autobusu. Nawykłem do jej obecności, tak właściwie to mi nie przeszkadzała, a nawet pomagała. Nie bym mógł mieszkać z teściową tak na co dzień, ale od czasu do czasu… chyba tak, bo dobrze piekła, czasami coś dobrego ugotowała, ogarnęła mi dom. Od momentu kiedy wyrzuciłem Amandę, to tylko dzięki niej miałem możliwość pełnego, nieprzerywalnego snu przez cztery-osiem godzin.
Bez słowa chwyciłem Amandę za dłoń. Wyszarpnęła nią.
– Nie urządzaj dziecinady – warknąłem. Swoją dłoń skierowałem stroną wewnętrzną ku górze i wyczekiwałem. W końcu sama położyła rękę na mojej dłoni.
Rozwiązałem opaskę elastyczną i przyjrzałem się raną na jej nadgarstku. Trzy krechy, kolejna grubsza i głębsza od poprzedniej. Żadna nawet nie sięgnęła żyły, ale ta ostatnia już ładnie rozdzieliła skórę na ręce dzieląc ją na dwa kawałki mięsa. Ta rana była najbardziej zakrwawiona, choć krew już zaschła.
– Będziesz miała bliznę – rzuciłem sucho.
Chwyciłem za wodę utlenioną. Odkręciłem i polałem na jej ciało, dmuchałem przy tym by nie sprawić jej za dużego bólu. Następnie przetarłem gazą i powtórzyłem zabieg jeszcze kilkakrotnie. Amanda na początku się trochę krzywiła, potem już nie, jakby nawykła.
– Bolało? – zapytałem sięgając po opakowanie wąskiego bandażu.
– Tylko szczypało, tak trochę, ale znośnie – odpowiedziała.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem i wysmarowałem te trzy rany tribiotyckiem, następnie obwiązałem jej dłoń bandażem, upewniając się co jakiś czas czy oby nie za ciasno. Nieco go skróciłem. Zawiązałem.
– Gotowe.
– Dziękuje.
– Nie ma za co – oznajmiłem chowając wszystko i zamykając pudełko.
– Nie wiedziałam, że mamy w domu bandaże – powiedziała chyba dla podtrzymania rozmowy.
Ja wstałem, zgniotłem puste opakowanie po bandażu i po gazie. Wziąłem też opaskę uciskową, którą Amanda miała wcześniej na ręce. Skierowałem się z tym wszystkim do kuchni, do kosza na śmieci.
– Skaleczyłem się w dłoń ostatnio. Byłem zmuszony zakupić. Pomyślałem, że mogą się przydać, nie sądziłem tylko, że w takich okolicznościach przyjdzie mi ich użyć.
Powróciłem do niej. Tylko, że nie usiadłem na poprzednio zajętym przeze mnie miejscu, a oparłem się o komodę naprzeciw mojej żony.
– Chciałam cię… – zaczęła.
– Nie, tylko znowu nie przepraszaj, bo nie lubię pustych słów. I tym razem ja chcę ci coś powiedzieć. Dotarłem tak szybko na miejsce, bo byłem już w połowie drogi, gdy Dominika do mnie zadzwoniła. Chciałem się z tobą napić lemoniady, bo wino jest niewskazane. Napić się, iść do łóżka, ostro się pokochać na zgodę i dać tą cholerną szanse. Ostatnią szanse. Miałem przestać być oschły i lakoniczny, ale… ale Amanda jak zwykle nie mogła poczekać, bo po co czekać, nie? Amanda przecież musi…
– Aleks…
– Nie przerywaj mi, bo ja jeszcze nie skończyłem. I radzę ci naprawdę nie wchodzić mi w słowo, bo cię zwyczajnie zdzielę, bo sobie nie pozwolę na taki brak szacunku. Na za dużo już ci pozwoliłem. – Starałem się być opanowany. Nie gestykulować, nie podnosić głosu. Póki co mi się to udawało. – Jesteś nauczona, że wszystko przychodzi łatwo, bo masz ładny tyłek i jędrny biust, trochę oleju w głowie i nieprzeciętną inteligencje. Przez dziewiętnaście lat opanowałaś sztukę manipulowania ludźmi… umiesz manipulować mężczyznami do perfekcji. Ty manipulowałaś nawet własną matką – powiedziałem ostatnie zdanie głośniej. – Ale…
– Powie…
– Wstań – poleciłem.
– Dlacze…
– Ty ze mną Amanda nie dyskutuj, bo to nie czas i miejsce, i jesteś w nienajlepszym położeniu by ze mną dyskutować – powiedziałem ostro i odkleiłem się od komody. Podszedłem do mojej żony. Wstała.
– Klara! Zamknij drzwi, proszę! – krzyknąłem w kierunku gabinetu, w którym znajdowała się moja teściowa.
– Ale skąd wiedziałeś? – zapytała na odległość.
– Zamknij, bo nie chcesz tego słyszeć! – odkrzyknąłem.
Usłyszałem jak drzwi się zamykają. Spojrzałem na Amandę, wydawała się zaskoczona, trochę zszokowana. Bez zbytecznej ceremonii pochwyciłem ją lewą dłonią za lewe ramie, obróciłem bokiem do siebie i przyrżnąłem jednego porządnego klapsa na pupę.
– Jak mówię nie przerywaj... – zamierzyłem się do kolejnego uderzenia – to znaczy nie przerywaj – dokończyłem szybko i przy każdym wypowiedzianym słowie na jej lewy pośladek spadł jeden siarczysty raz.
Puściłem jej ramie. Nie odezwała się ani słowem, wydawała się zszokowana. Pomyślałem, że to dobrze, bo być może odrobina szoku postawi ją do pionu. Nie mogę powiedzieć, że dobrze się czułem widząc łzy płynące po jej twarzy, ale zdusiłem w sobie poczucie winy, tłumacząc się sam przed sobą w myślach, że postępuje słusznie, że to jest ostatnie, być może jedyne wyjście z zaistniałego problemu, bo dalej to jest już tylko rozwód.
– Siadaj – poleciłem, a sam powróciłem do miejsca, w którym stałem wcześniej. Znowu oparłem się o wysoką komodę i starałem się przypomnieć sobie na czym skończyłem.
– Już koniec twoich manipulacji, bo zwyczajnie cię przejrzałem. Od teraz robisz to co do ciebie należy bez kapryszenia, bez tupania nóżkami i rzucania przedmiotami, o rękoczynach nawet nie wspomnę, choć oboje wiemy, że ci się zdarzały. A tak na marginesie zapytam, matkę też biłaś? – Spojrzałem na nią z zaciekawieniem. Podniosła na mnie wzrok. Ruchem brwi zachęciłem ją do odpowiedzi.
– Zdarzyło się.
– Aha, dziękuje, za zaspokojenie mojej ciekawości. Jeśli zobaczę, że toczysz kolejną gierkę, strzelasz fochy lub odpierdalasz parodie, to gwarantuje ci, że utnę to w zarodku. Ledwo zaczniesz, a już skończysz, czy to jest jasne? – zapytałem ostrym tonem, ale bez podnoszenia głosu.
– Tak – odpowiedziała po chwili. Poprawiła się na kanapie.
– Wiesz ponadto co zaobserwowałem przez okres trwania naszego małżeństwa?
– Co takiego? – zapytała z wyczuwalną nutką strachu w głosie.
– To, że w momencie kiedy ledwie siedzisz, bo masz obity tyłek, to używasz mózgu. Dziwna zależność, bardzo tobie nie na rękę, ale wypada mi się do niej dostosować. Skoro sama taką zależność przedstawiłaś swoimi poczynaniami. Tak więc każdy dzień zaczniemy od lania, przynajmniej dopóki…
– Nie możesz! – krzyknęła na znak protestu. Dziwiłem się, że tak późno. Spodziewałem się, że znacznie wcześniej zaprotestuje.
Zamknąłem oczy, policzyłem w myślach do siedmiu. Tyle wystarczyło bym się opanował i do niej nie doskoczył. Nic by nie dały wrzaski. Chciałem by ona ponosiła konsekwencje, musiałem więc sam stać się konsekwentny w swoich postanowieniach. Przede wszystkim spokój, opanowanie i dyscyplina, taka bez odpuszczania choćby nie wiadomo co się działo, choćby klękała i błagała. Musiała się nauczyć, że za błędy zwyczajnie się płaci, że za złe czyny jest kara i że w naszym związku są zasady, których należy przestrzegać.
– Wstań – poleciłem i zacząłem iść w jej stronę. Patrzyła na mnie pytająco. – Przerwałaś mi – udzieliłem odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie.
Amanda dalej siedziała na miejscu. Nie miała zamiaru wstać, bynajmniej nie wyglądała jakby miała taki zamiar.
– Amando, nie jesteś głucha i doskonale słyszałaś czego teraz od ciebie oczekuje, bo jasno to zakomunikowałem. Masz wybór, albo wstajesz i wyłapiesz cztery klapsy. – Tutaj zacząłem pokazywać na paluszkach niczym małemu dziecku: – Nie przerywaj gdy mówię. – Opuściłem ręce. – Albo sam cię podniosę i podwoję liczbę. Dobrze wiesz, że mam wystarczająco dużo siły by cię postawić na równe nogi nie raz, a nawet i pięćset razy dziennie, więc dobrze się zastanów nad wyborem.
Amanda dalej siedziała, to znaczyło, że przyszedł bunt podczas moich rządów. Nie przejąłem się tym zbytnio, nawet nie zdenerwowałem, to było do przewidzenia. Chwyciłem ją za ramie, szarpnąłem by stanęła, ale zgięła nogi w kolanach i za cholerę nie chciała na nich stanąć. Dałem więc jej z powrotem usiąść.
– Amanda urządzasz dziecinadę, wiesz o tym? – zapytałem spokojnie. – Wiesz o tym, tylko głupi by nie wiedział, a ciebie zawsze miałem za mądrą. Wstawaj.
Siedziała dalej. Milczała. Mogłem stracić cierpliwość, za włosy ją postawić, sprać… ale nie chciałem się na niej wyładowywać. Wyżyć to się mogłem w piwnicy, na worku treningowym, czy spalić złą energie podnosząc stukilową sztagę. Tam znajdowały się odpowiednie przyrządy do wyładowywania, Amanda nie należała do jednych z nich. Upewniłem się czy jestem spokojny. Sam sobie zadałem w myślach to pytanie kilka razy. Następnie ponownie podniosłem Amandę za ramię tym razem moją prawą dłonią, lewą stopę położyłem na kanapie i przerzuciłem moją żonę przez moje udo. Puściłem jej ramie, bo już drugą ręką trzymałem ją w okolicy bioder przyciskając do siebie, by nie spadła lub nie mogła się wyślizgnąć. Przyłożyłem cztery solidne klapsy na zmianę raz w jeden, raz w drugi pośladek. Krzyknęła przy ostatnim. Nie przejąłem się zbytnio. Postawiłem ją na podłodze, a stopę zdjąłem z kanapy.
Zdusiłem w sobie poczucie… nie, to nie była wina, to była empatia. Czułem empatie, gdy patrzyłem na płaczącą z bólu osobę, którą kochałem. Przez chwilę wyłączyłem w sobie podzielność odczuwania.
– Gdybyś sama wstała, to już, właśnie teraz byłby koniec, a tak to jeszcze cztery – powiedziałem głosem, którego sam u siebie nie rozpoznawałem, jakbym pierwszy raz go słyszał.
Szybko chwyciłem Amandę za ramię lewą dłonią i przyłożyłem. Zaczęła się wyrywać i wrzasnęła. Przyłożyłem drugi raz starając się ją trzymać na tyle mocno by nawet gdy podkurczy kolana nie runęła na ziemię.
– Ała, przestań! – Nie zwracałem na to uwagi, przyłożyłem trzeci z czterech obiecanych.
– Już nie! N…o prze..praprasam – padło niewyraźnie przez łzy. – Puść mnie! – wykrzyknęła.
Miałem przyłożyć czwarty raz. Czekałem tylko aż choć odrobinkę się uspokoi i wciąż czując moją dłoń na ramieniu upewni, że nic swoim zachowaniem nie wskóra. Jednak w tym momencie Klara pojawiła się przez moimi oczami.
– Zostaw ją! Robisz jej krzywdę!
– Proszę byś nie wcinała mi się w kompetencje – oznajmiłem. Wciąż byłem opanowany i spokojny. Normalnie aż sam byłem z siebie dumny.
– Nie masz prawa. Ty wiesz w ogóle co robisz?
– Wiem, robię to na co ty miałaś za miękkie serce. Wyjdź.
– Nie wychodź – usłyszałem głos mojej żony przez łzy.
– Aleks puść ją, albo wezwę policje – powiedziała z zakłopotaniem moja teściowa.
Wystraszyłem się. Bałem się, że naprawdę jest w stanie to zrobić. Wtedy przyszło mi coś do głowy; Amanda robiła wszystko by móc wrócić, zastanawiałem się więc czy chęć ulżenia sobie w bólu nagle stanie się ważniejsza od pierworodnego celu, którym się kierując sama zadała sobie ból tnąc po nadgarstku.
– Wzywaj – powiedziałem pewnie.
– Nie dzwoń – wtrąciła się moja żona. Chyba pierwszy raz mnie nie zawiodła. Klara już miała telefon w dłoni. – Nie wzywaj nikogo – potwierdziła swoje stanowisko Amanda. Wciąż trzymałem ja za ramie, ale teraz jej twarz była zwrócona do matki.
Klara wsunęła swoją komórkę ponownie do kieszeni dżinsów. Spojrzała na mnie nienawistnym spojrzeniem. Pewnie miała nadzieje, że być może raz spełni się życzenie człowieka i wzrok będzie mógł zabić. Nie padłem trupem, więc widocznie życzenie się nie spełniło.
– Nie wierzę, że taki jesteś – powiedziała do mnie teściowa, a ja nie zwracając uwagi na jej obecność wymierzyłem mojej osobistej żonie ostatniego z obiecanych klapsów, jednak swojego wzroku nie spuściłem z Klary. Huk głośni jak nigdy dotąd rozszedł się po pomieszczeniu. Amanda nie krzyknęła, zapłakała tylko jakby odrobinę głośniej.
– Skoro już widziałaś, że nie maltretuje jej pięściami i nie bije po twarzy, to chyba możesz już zostawić mnie i moją żonę samych, prawda? – zapytałem, a teściowa była w takim szoku, że bez słowa skierowała się w stronę korytarza prowadzącego do mojego gabinetu. – A ty siadaj! – poleciłem ostro Amandzie.
Mój ton był za ostry jak na sytuacje, co znaczyło, że zaczynam się denerwować. Amanda usiadła, ja podszedłem do komody, ponownie się o nią oparłem. Podczas pokonywania tej trasy odliczyłem do szesnastu w wolnym tempie. Będąc pewnym, że się uspokoiłem i schowałem głęboko w sobie wszystkie nerwy i negatywne emocje, mogłem kontynuować.
– Rozumiem twój ból, uczucie porażki, a nawet to, że ciężko ci się odnaleźć w obecnej sytuacji i właściwie tylko to mnie jeszcze powstrzymuje i hamuje. Tylko dlatego i tak masz taryfę ulgową, bo uwierz mógłbym być surowszy i użyć paska. Tak właściwie to twoje zachowanie do tej pory to nawet na kabel zasługuje, ale nie jestem sadystą, karanie ciebie w ten sposób nie sprawia mi żadnej przyjemności, za to jest mi przyjemnie gdy zachowujesz się jak należy. Dlatego jakoś zacisnę zęby i dam radę. Jutro wyjaśnimy sobie tą chęć manipulowania mną w sposób tak durny. Jeśli nie wiesz o czym mówię, to cię oświecę, chodzi o sznyty na twoim nadgarstku. A teraz dla sprawdzenia czy mi się nie wyłączyłaś, zadam ci pytanie co zrobimy jutro? – cały czas mówiłem jedną intonacją, w równym tempie. Byłem już po prostu zmęczony i znudzony, ale nie mogłem zwyczajnie pójść spać. Tą sprawę trzeba było załatwić raz na zawsze, od początku do końca.
– O tym co dziś… o tym, że się… pocięłam – odpowiedziała z wielkim trudem, po przez łzy i usmarkanie.
Odsunąłem się od komody, o którą się opierałem, ale tylko na krok. Wyjąłem z szuflady paczkę chusteczek i przemierzyłem dystans dzielący mnie i moją żonę.
– Proszę. – Położyłem paczkę higienicznych na jej kolanach. Otworzyła opakowanie, ogarnęła się z grubsza, a ja w tym czasie ponownie powróciłem na swoje miejsce.
– Pojutrze mamy środę. Więc od środy tego tygodnia, do środy następnego tygodnia co rano, jeszcze przed śniadaniem spodnie w dół, ewentualnie koszula w górę i pięć pasów leci na goły tyłek. Mam nadzieję, że to ci się pomoże wyzbyć gówniarskich zachowań i tych wszystkich parodii, bo ja na nie już nie mam siły. A jeśli jeszcze kiedyś powrócą ci do głowy nie najmądrzejsze i niepożądane przeze mnie pomysły to przypomnij sobie ten „maraton”, bo ci daje gwarancje, że wtedy go powtórzymy. Jasne? Amanda, czy to jest jasne? – powtórzyłem pytanie, gdy dłuższy czas milczała.
– Jasne – odpowiedziała płacząc, następnie przygryzła obie wargi i starała się pohamować płacz. Nie udało jej się to. Otarła więc łzy zmiętą chusteczką trzymaną w dłoni.
– Dobrze, że się rozumiemy. Na dziś już z tobą skończyłem, tak się pójdę spać. Koc czy kołdra? – zapytałem mijając ją.
– Co? – Amanda spojrzała na mnie załzawionym, nieobecnym spojrzeniem.
– Wolisz koc czy kołdrę, bo mnie obojętne. Wybierz, przyniosę ci, twoją poduszkę również. Ty śpisz na kanapie – wyjaśniłem.
– Kołdra – odpowiedziała niewyraźnie. Była wyczerpana dzisiejszym dniem, tymi wrażeniami jakie z sobą przyniósł i w jej głosie było to wyczuwalne.
Udałem się na górę do naszej sypialni. Wziąłem kołdrę i poduszkę Amandy z łóżka, nie zapomniałem nawet o jej ulubionym jaśku. Udałem się z całym ekwipunkiem na dół. Zastałem ją siedzącą na kanapie z podkulonymi pod brodę kolanami. Zanosiła się płaczem. Czuła ból, tego nie kwestionuje. Czuła ból fizyczny i pewnie ból porażki, ale żaden nie był na tyle silny by aż tak rozczulała się nad sobą. Postanowiłem nie zwracać uwagi na kolejną próbę manipulacji. Poduszki i kołdrę położyłem obok niej.
– Myślę, że dalej sama sobie poradzisz. – Wyciągnąłem dłoń, by dodać jej otuchy kładąc na ramieniu, ale wyzbyłem się tego gestu zanim na dobre się zaczął. Zabrałem wyciągniętą dłoń nim je dotknęła. – Dobranoc – powiedziałem zwyczajnym, bardzo uprzejmym, a nawet ciepłym tonem i wróciłem na górę.
Wyjąłem koc z garderoby, rozłożyłem go na łóżku. Rozpiąłem moją koszule, zdjąłem dżinsy i skarpetki. Nawet nie miałem siły wrzucać tego do kosza na pranie, ani przebierać się. Położyłem się w bokserkach, czułem się padnięty, myślałem, że sen przyjdzie od razu, ale długi czas nie przychodził. Nie mogłem znieść myśli, że ona jest tam na dole, zapłakana, że ją boli, że jej ciężko. Ledwie powstrzymywałem sam siebie by do niej nie zejść.

– Musisz. Nie możesz inaczej – powtarzałem sobie w głowie jak mantrę i to poskutkowało, tylko dzięki temu pozostałem w łóżku.

14 komentarzy:

  1. Mnie trochę ta częśc postawiła pod scianą. Popieram Olka w jego działaniach,ale jednocześnie trochę robi mi się Amandy szkoda,kiedy Olek jest w stosunku do niej taki obojętny.
    Przekonałam się też,że największą krzywdę Amandzie wyrządziła Klara.Jak jedenastoletnia dziewczynka może decydować co może jej mama.Rozpuściła ją i takie są teraz konsekwencje. Oby Amanda zrozumiała błędy

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż sobie sprawdziłam jaki jest następny z grzechów głównych, bo przyznam się szczerze, że wyleciało mi to całkiem z głowy.
    Teraz to mi szkoda i Olka i Amandy. Olka dlatego, że zmusza się, żeby tak postępować wobec ukochanej kobiety, a Amandy ogólnie mi szkoda już od kilu części. Mam nadzieję, że sobie przemyśli swoje zachowanie i postara się zmienić. Może w końcu metody Aleksa jej pomogą, chociaż z tym maratonem to dopiero wymyślił. Ciekawe czy teraz już zawsze będzie taki konsekwentny jak to zapowiadał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatnio nie wiedziałem jakie jest 6 przykazanie z tych 10 :)
      Zapytany nie wiedziałem jak się wymigać od odpowiedzi. A aby było zabawniej to mnie 4 latrk zapytał i ten 4 latek wiedział i mie wyśmiał. Więc się nie przejmuj nie jesteś jedyna.

      Ale Aleks tutaj chyba nie jest aż taki straszny, prawda?

      No i jest jeszcze zawzięty Kamilek i wtrącająca się Klara - o nich masz jakieś zdanie?

      Usuń
  3. Myślałam,że inaczej to rozegra. Jednak postanowił trzymać się tego co sobie postanowił, choć przychodzi mu to z trudem. Może Amanda nie taki powrót do domu sobie zaplanowała, ale jednak po części swój cel osiągnęła, ale nie przewidziała , ze Aleks nadal będzie starał się być konsekwentny. Może Amanda przemyśli sobie co robi i jak się zachowuje. Ten tydzień będzie dla niej ciężki. Maggie

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie się wydaję, że do niej wszystko dociera. Na pewno będą jeszcze jakieś akcje w roli głównej z nią ale mam nadzieje że od razu się nie rozwiodą.
    Aleks trzyma sie swojego planu by byc konsekwentnym dla Amandy. Ciekawe czy mu sie uda przez ten tydzień bic ją.
    Ania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ma ją bić przez ten tydzień czy wolelibyście by nie? - chyba ułożę kilka ankiet :)

      Usuń
    2. Według mnie mogla raz dostać a konkretnie. I tak w końcu cos zrozumiala bo wyrzucil ja z domu i byl dla niej zimny.
      Ania :)

      Usuń
    3. A co to znaczy raz a konkretnie? Ile takich pasów, bo ja przyznam, że się nie znam?

      Usuń
    4. Tak żeby nie przegiął, czyli nie satukl itp.
      Ania :)

      Usuń
    5. A w ogóle ile jest części gniewu ? ;)
      Ania :)

      Usuń
  5. Czyli Amanda już raz wykreciła podobny numer tylko,że z tabletkami wtedy się udało to czemu by nie spróbować jeszcze raz.Aleks teraz jest mega konsekwentny jestem ciekawa jak długo da radę tą konsekwencję utrzymać bo widać,że jest mu jej żal.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja myślałam, że mocniejszą karę jej wlepi. Bardziej... intensywną. Jednak podoba mi się, jak to rozegrał. Nie wiem tylko, czy takie lanie prewencyjnie będzie skuteczne. Jakoś tego nie widzę;)

    OdpowiedzUsuń
  7. On ją kocha, jest mu źle z tym jak się wobec niej zachowuje, ale nie widzi już innego wyjścia i uważa, że dla jej dobra powinien być dla niej surowy i konsekwentny, tylko, że jak dla mnie to dlaczego ta miłość musi tak boleć.

    OdpowiedzUsuń
  8. Amanda doskonale manipulowała ludźmi,którzy ją otaczali.I stało się tak jak chciała wróciła do domu.Olek jednak postanowił być konsekwentny choć nie jest mu łatwo.Może do Amandy coś dotrze tylko ciekawe na jak długo.Znając jej charakterek wywinie Aleksowi jeszcze nie jeden numer.

    OdpowiedzUsuń