Majka (Hathor)
Rozłączyłam się próbując zebrać
myśli. Ułożyć sobie w głowie ten mętlik, który stworzył jeden głupi telefon. Od
dawna domyślałam się ,że to się wszystko tak skończy. Cholera. „Spokojnie,
tylko spokojnie” – powtarzałam sobie, próbując zebrać myśli. W głowie ciągle
huczały mi słowa Tylera. Mój przyrodni brat nigdy nie prosił mnie o pomoc, a
kiedy już poprosił, musiało to być coś takiego. Poczułam się jak w filmie
gangsterskim. Tylko szkoda, że tutaj, tak naprawdę ja sama pisałam scenariusz.
Musiałam ułożyć jakiś plan działania. Dostałam od Tylera adres, na który miałam
pojechać. „Dalej będę cię informował na bieżąco” – usłyszałam tylko i do moich
uszu dobiegł przerywany sygnał. Pojechać. Tylko ciekawe czym, skoro Patryk
swoim samochodem pojechał do pracy, a mój od tygodnia czekał na swoją kolej u
wulkanizatora. Ale musiałam jakoś pomóc własnemu bratu. Przecież nie zostawię
go samego. Przeglądałam nerwowo książkę telefoniczną, szukając kogokolwiek kto
mógłby mi pomóc. To imię niemal od razu
wpadło mi w oczy. Amanda. Tylko czy będzie mogła.. nie zastanawiając się długo
zadzwoniłam, modląc się w duchu żeby się udało.
– no hej Ruda – Amanda odebrała
po pierwszym sygnale. Nie zwróciłam nawet uwagi na irytujący pseudonim, jaki mi
nadała i jakoś nie chciała od niego odstąpić.
– Amanda, mogłabyś do mnie
przyjechać? Samochodem? – starałam się mówić zwięźle i na temat.
– Teraz nie bardzo. Chłopaki
usnęli, a nie bardzo mam ich z kim zostawić. Stało się coś?
– Jeszcze nie.. ale może się
stać – chcąc nie chcąc musiałam powiedzieć jej prawdę. – proszę, wymyśl coś i przyjedź.
– Ok. postaram się. Ale nic nie
obiecuje. Czekaj na mnie. – rozłączyła się, a ja usiadłam przy stole. Szybko
jednak wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju. Nasłuchiwałam dźwięków telefonu. W
końcu doczekałam się. Amanda miała dobre wiadomości. Kamil zgodził się
przypilnować maluchów, a ona już jechała do naszego mieszkania. Minuty dłużyły
mi się nieznośnie. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Chodziłam od okna
do drzwi zastanawiając się czy uda mi się pomóc Tylerowi i czy przy okazji sama
nie wpakuje się w jakieś kłopoty. Siebie i Amandy.
– No mów, co sie dzieje? Przez
telefon miałaś tak roztrzęsiony głos, że naprawdę zaczęłam się bać – w drzwiach
stanęła Amanda. Przez głowę przemknęło mi, że znowu nie zamknęłam drzwi. Ale
tym razem nie czas był na rozmyślania na temat. Na ten, ani w sumie na żaden
inny. Ważniejsze było zadanie, które musiałam wykonać. „Jak to wszystko się
skończy to rozszarpię Tylera na strzępy” – zarzekałam się w duchu. Krótko
streściłam Amandzie o co mi chodzi. Nie zwracałam uwagi na jej oczy, które w
połowie mojej opowieści przypominały już pięciozłotówki, a pod jej koniec
talerze obiadowe niemałych rozmiarów.
– No powiedz coś. – ponagliłam
ją gdy skończyłam, a ona nadal nie wyartykułowała żadnego dźwięku.
– jedziemy. – rzuciła i wstała z
miejsca. – No, czemu mi się tak przyglądasz? – niecierpliwiła się.
Tym razem nie trzeba mi było
powtarzać dwa razy. Jechałyśmy w milczeniu. Nie wiem o czym myślała Amanda i
tak szczerze powiedziawszy niewiele mnie to interesowało. Z mojej głowy jak na
złość nie chciał zniknąć obraz Patryka. Przecież obiecałam mu że będę grzeczna,
że nie dam mu powodu do złości, nawet tej najmniejszej. I co? „Pięknie” –
powiedziałam w duchu sama do siebie. Starałam się odrzucić myśli na inny tor.
Inny niż Patryk, Tyler, to co robię i konsekwencje jakie tym razem raczej mnie
nie ominą. Patryk miał wręcz uczulenie na mojego braciszka. A on..
– Twój telefon dzwoni – głos
Amandy wyrwał mnie w zamyślenia tak gwałtownie, jakby oblała mnie lodowatą
wodą.
– Tyler?! – krzyknęłam do
słuchawki z trudem opanowując drżenie rąk .
– nie krzycz tylko posłuchaj.
Mam mało czasu – głos dochodził jakby zza ściany, Tyler mówił bardzo cicho. –
Zrobisz dokładnie to co ci teraz powiem.
Spojrzałam na Amandę i skupiłam
całą uwagę na słowach Tylera.
Zadanie jakie postawił przede
mną mój przyrodni nie wydawało się szczególnie skomplikowane, ale w
rzeczywistości było cholernie trudne. Udawałam że nie widzę, że Amandzie także
drżą dłonie gdy zaciskała je na kierownicy jadąc po asfaltowej drodze. Po obu
stronach miałyśmy jakieś pola, teraz pokryte jedynie brudną, najprawdopodobniej
zamarzniętą gliną. Ranne i wieczorne przymrozki musiały już zrobić swoje.
– Może jednak użyjemy nawigacji?
– zapytała po raz drugi, nie bardzo wierząc że się zgodzę.
– Nie. Słyszałaś, ma nie być
żadnego znaku że mamy z tym cokolwiek wspólnego. – byłam nieustępliwa, jak
rzadko gdy dochodziło do konfrontacji z Amandą.
Zaczynałam się wręcz zastanawiać czy dobrze zrobiłam prosząc ją o pomoc.
Mogłam zadzwonić do Kamila. Do kogokolwiek.
– To chyba już niedaleko. –
odezwała się po jakimś czasie moja towarzyszka przystając przed jakimś lasem. –
Pamiętasz? Mówił żebyśmy zostawiły samochód przy wyjeździe z lasu i dalej
poszły już pieszo.
– Słyszałam i doskonale pamiętam
co mówił. – warknęłam ale szybko się zreflektowałam .Nie był to czas na
kłótnie. Gdybyśmy zaczęły walczyć ze sobą teraz, na bank skończyło by się to
jedną wielką katastrofą. Dojechałyśmy do niewielkiej polanki zaraz obok drogi
którą tu dojechałyśmy. Miejsce idealne żeby zostawić samochód. Pozostawało
pytanie, czy nie wpadnie na to ktoś inny, kto będzie grał do przeciwnej bramki.
Poczułam wibracje telefonu.
– Patryk – szepnęłam patrząc na
wyświetlacz.
– Nie odbieraj – w głosie Amandy
dało się dostrzec nutkę rozdrażnienia. A może była to po prostu panika.
– Jak nie odbiorę teraz to
będzie dzwonił co 5 minut. – odparłam przystawiając telefon do ucha. – Cześć
skarbie, nie mogę rozmawiać, jestem u klientki.– wymyśliłam na poczekaniu.
– U klientki? – zdziwił się –
nie mówiłaś nic.
– Bo sama nie wiedziałam.
Przepraszam, ale naprawdę muszę kończyć. Zadzwonię jak to ogarnę. Buziaki. –
nie czekając na odpowiedź ukochanego rozłączyłam się.
– No no, zgrabnie to wymyśliłaś
– pochwaliłam mnie moja niegdyś blond przyjaciółka i wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Jej zęby wydawały się bielsze niż śnieg w kontraście z czernią jej włosów.
Czyli jednak ta zmiana nie była takim złym pomysłem.
– W innej sytuacji bym
podziękowała, ale teraz szkoda czasu. – otworzyłam drzwi samochodu i zamknęłam
je najciszej jak się dało. – nie zamykaj – rzuciłam do Amandy widząc jak zbliża
się do zamka z zamiarem włączenia blokady. – Swoją drogą szkoda że ten peugeot
jest taki intensywnie biały. Mógłby być brązowy, no zielony też by uszedł. – skwitowałam.
Pomyślałam, że w tym roku zima mogłaby potrwać trochę dłużej .Na polanie
pokrytej białym puchem autko odznaczało by się dużo mniej niż na tle brudno brązowych
pni i ciemnozielonych sosen.
– W najbliższym czasie
przemaluję go w moro, pasuje? – odgryzła się. – Idziesz czy stoimy? I czego my
tak właściwie będziemy tam szukać?
– Granatowego land rovera. Mamy
go wypatrzeć i dać znać Tylerowi kiedy odjedzie z posesji. Nic trudnego. Banał.
On potem coś temu samochodowi zrobi, strażnicy pobiegną za samochodem, a domu
pilnować będzie mniej ludzi. Dziecinnie łatwe.
– No pewnie. Może dla MacGyvera,
który nawet ze spinki do włosów umiał zrobić śmigłowiec. Uważaj! – krzyknęła
cicho kiedy potknęłam się o jakąś gałązkę. – Cicho – złapała mnie za rękę. –
Słyszysz?
Niestety słyszałam. Po kilku
minutach marszu zbliżałyśmy się do posesji otoczonej, jak się okazało,
ogrodzeniem z jakiejś metalowej siatki czy innego materiału, po której kręcili
się ludzie. Podkradłyśmy się najbliżej jak się dało i położyłyśmy za dwiema
niskimi sosnami. Przed murowanymi budynkami
kręcili się sami mężczyźni. Byłyśmy tak blisko, że mogłyśmy usłyszeć rozmowę
jednego z nich z kolesiem pilnującym bramy wjazdowej, która znajdowała się na
wprost nas. Chłopak miał na oko jakieś siedemnaście lat, może trochę mniej .
– W porządku? – mężczyzna stał
plecami do nas, ale musiał być sporo starszy od nastolatka. Był wysoki, szeroki
w barach i miał niższy głos, niż ten, który mu odpowiedział.
– Na razie czysto szefie.
Wszystko gra.
– Pamiętaj, jak coś to strzelaj
nie patrz na nic. Nieproszeni goście mają trafiać do nas, obojętnie żywi czy
martwi.
Poklepał go po ramieniu i
odszedł. Młodzik czujnym wzrokiem obserwował otoczenie co jakiś czas
prześlizgując wzrokiem także po krzakach w których leżałyśmy z Amandą.
Słyszałam bicie naszych serc, ale starałam się na nią nie patrzeć. Udawałam
sama przed sobą, że nie chcę robić niepotrzebnego hałasu, ale tak naprawdę nie
chciałam zobaczyć w oczach koleżanki tego, co najpewniej malowało się w moich.
Przerażenia.
Wróciłam do obserwowania terenu.
Zaczynało mi być niewygodnie, ale nie miałam zamiaru się poruszyć. Wtedy
usłyszałam warkot silnika. Jakieś pięć metrów od nas, drogą, którą
przyjechałyśmy podążał błękitny ford focus. Zatrzymał się przed bramą i wysiadł
z niego wysoki mężczyzna w granatowych jeansach, białej kurtce i białej czapce
z daszkiem na głowie. Do paska miał przyczepioną kaburę zawierającą zapewne
jakiś pistolet, albo rewolwer. Nie było to w tamtej chwili najważniejsze.
Podszedł do strażnika i pokazał mu coś, co z daleka wyglądało na kartkę
papieru. Zanim odwrócił się powrotem, na twarz zaciągnął blado fioletową bandamkę. Uważnie zlustrował otoczenie i
wsiadł do samochodu. Nie wiedziałam czy to wyobraźnia płata mi figle, czy
naprawdę chaszcze w których tkwiłyśmy,
zatrzymały jego wzrok na ułamek sekundy dłużej niż pozostała część lasu. Nie
zastanawiałam się jednak dłużej, bo naszym oczom ukazało się to, czego miałyśmy
szukać – ford wjechawszy do garażu,
zaparkował tuż obok granatowego land rovera. Kierowca focusa wyszedł i stanął
przed nadal otwartą bramą garażową. W
tej samej minucie coś powaliło go na ziemię i nasze uszy dobiegł radosny pisk.
– Haha, Demon już nie mógł się
Ciebie doczekać Ali. – znowu pojawił się facet, którego wcześniej widziałyśmy
przed bramą. – Wył od rana, już się zastanawiałem czy go nie uciszyć. – w
słowach mężczyzny brzmiała jednak pieszczotliwa nuta. Zastanowiłam się przez
chwilę, czy tacy ludzie jak ci, których nieprzyjemność miałam obserwować, mogą
mieć uczucia. Jakiekolwiek. Czy kiedykolwiek zadrżała im ręka na spuście, czy
kiedykolwiek coś drgnęło w sercu. O ile je mieli. Człowiek w bandamce nadal
zaciągniętej na twarz pogłaskał psa i zrobił coś, czego żadna z nas nie mogła
się spodziewać. Wziął wilczura za obrożę i podprowadził do bramy po czym
najzwyczajniej w świecie puścił. Nie musiałam spoglądać na Amandę, żeby
wiedzieć że widzi to samo.
– O Boże.. – szepnęła kiedy pies
wyprężył się i nie czekając na nic zaczął biec z nosem przy ziemi prosto na
nas. Gonitwa myśli zagłuszała mi zdrowy rozsądek i zdolność logicznego
myślenia, ale widocznie Amanda nie miała takich problemów.
– Uciekaj! – krzyknęła i zerwała
się na równe nogi. Nie musiała mi powtarzać tego dwa razy. Już nic nie miałyśmy
do stracenia. Nie zawracałyśmy sobie głowy dobiegnięciem do ścieżki, bo wtedy
podstawiłybyśmy się jak na talerzu tym, którzy teraz krzyczeli coś
niezrozumiałego. Przedzierałyśmy się przez krzaki mając za sobą ujadającego
owczarka. Kiedy zdawało mi się, że widzę już peugeota Amandy, który wydawał się
teraz tylko białą plamką, dostałam gałęzią w twarz. Zamroczyło mnie na tyle
mocno że musiałam stanąć. Amanda doskoczyła do mnie i złapała za rękę.
– Błagam chodź! – słyszałam w
jej głosie panikę, ale wirujące plamki nie chciały zniknąć mi sprzed oczu.
Słyszałam już nie tylko szczekanie, ale i oddech psa, który był zaledwie kilka
metrów od nas, gotowy zawlec nas do właściciela, albo zagryźć na miejscu. Nie
zdążyłam nawet pomyśleć że to koniec naszej wielkiej akcji, kiedy wyprężył się
do skoku. Wtedy padł pierwszy strzał, zaraz po nim kilka kolejnych. Pies runął
jak długi a we mnie zrodziła się nowa siła. Nie zastanawiałam się kto strzelał,
gnałam przed siebie. Dopadłyśmy do samochodu wiedząc że to nie koniec. Nie miałyśmy
pojęcia, czy reszta bandy nie ruszyła w pościg samochodem. Było bardzo
prawdopodobne, że kierowca forda widział nasze auto stojące na polanie. Poza
tym, wystarczyło by kilka celnych strzałów w koła samochodu i nie miałybyśmy
jak uciekać dalej. Nie miałam siły podnieść nogi, nie mówiąc o bieganiu. Amanda ruszyła z piskiem opon i pomknęła
leśną ścieżką, na tyle, na ile pozwalało jej niskie podwozie i piaszczysty
grunt. Po chwili, która wydawała się wiecznością dotarłyśmy do asfaltu.
Wskazówka prędkościomierza wskazywała 150km/h jeszcze dobre kilkanaście minut.
– Amanda... – wychrypiałam
nieswoim głosem – zwolnij. Już nikt nas nie ściga. Moja przyjaciółka zwolniła
dopiero wtedy kiedy ukazały się przed nami pierwsze zabudowania. Kiedy
wjechałyśmy do miasta stanęłyśmy w jednej z bocznych uliczek. Amanda cała się
trzęsła.
– To ten z chustką. To on
strzelił do psa. – wyszeptała. Nie musiałam zadawać tego pytania. Wiedziałam,
że żadna z nas nie zna na nie odpowiedzi. Czemu strzelał do psa, a nie do nas.
Mężczyzna w fioletowej bandamie to według mnie Aleks przecież to on miał ksywkę Ali.Strzelał do psa,bo nie chciał żeby Amandzie coś się stało.Nie mam pojęcia czego szuka tam Tyler pewnie jakieś jego kolejne szemrane interesy.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAli, Aleks? Ciekawe co tam robił i co z Tylerem. :)
OdpowiedzUsuńOhoho...
OdpowiedzUsuńTrochę mnie nie było, a tu tyle sie dzieje.
Znów muszę przeprosic, ale internet mam od około 2 godzin.
Postaram się nadrobic jak najwięcej, ale jeżeli chodzi o komentarze to zaczne kom poprzednie posty jutro albo w weekend.
Co do tego, to ten w bandamce to Aleks, gdzieś czytałam "ciąg dalszy". Jak Aleks wraca do domu, to już chyba było forum? (wybaczcie bo to chyba spoiler ;p)
No ale nie mogę sie doczekać następnej części (choc przyznaję, że mam sporo do nadrobienia :)
Pozdrawiam Kailaa
Ale my jesteśmy wyrozumiali. Możesz komentować od najnowszych części i też nie wszystko masz obowiązek komentować.
UsuńRowniez jestem pewna,ze to Olek. Nie mam pojecia co sprowadza tam Tylera. Ale chyba cos strasznie poważnego,skoro jest w stanie tak narazic siostre
OdpowiedzUsuńRównież uważam, że to Olek. Lepiej niech szybko wytłumaczy żonie co trzeba, bo się zrobi naprawdę nieprzyjemnie. Swoją drogą proponuje zacząć pisać powieści kryminalne, bo opowiadanie świetne ;)
OdpowiedzUsuńLisiczka
Ali to Aleks, a Tyler pewnie chciał się czegoś dowiedzieć o Olku, albo szukał jakiś narkotyków. Dobrze, że Olek pomógł dziewczynom. Słabo im wyszło to szpiegowanie. Dobrze, że chociaż Patryk się nie dowie w co się władowała Majka.
OdpowiedzUsuńAli to Olek, pewnie zauważył że to Majka z Amanda więc strzelał do psa a nie do nich.
OdpowiedzUsuńWięc Klara miała rację Ali Guri to Aleks, ten szef co trzęsie całym miastem.
OdpowiedzUsuńTyler nie powinien wciągać siostry w swoje brudne sprawki.
Amanda i Majka są po prostu głupie, mogło im się coś stać. Przez własną głupotę mogły nawet stracić życie. W tym świecie nie ma żartów, gdyby Aleks nie zastrzelił psa to ten mógłby je zagryźć. Albo jakby go tam w tej chwili nie było, to któryś z gangsterów mógłby je zabić.