sobota, 4 stycznia 2014

Część 229 - Sztuka manipulacji?




Amanda (Magdalena)

Tego dnia obudziłam się niezwykle wypoczęta. To była bardzo wyjątkowa noc, bo moi chłopcy po raz pierwszy w historii swojego półrocznego życia, obudzili się tylko raz, o trzeciej, na karmienie. Teraz Kamil spokojnie siedział w leżaczku położonym na blacie kuchennym, a Patryk leżał na plecach, na macie. Strasznie cieszyły go nowe zabawki i te wszystkie kolorowe elementy.
– Ty masz synek jakieś ADHD – rzuciłam w stronę Patrysia, który machał wszystkimi kończynami starając się strącić choć jedną z wiszących nad nim zabawek.
Malec nic mi nie odpowiedział, zaśmiał się tylko głośno. Za to ten drugi nadawał bez opamiętania. Oczywiście jak to półroczniak, gaworzył po swojemu, nic się nie dało z tego rozumieć, ale i tak mu odpowiadałam. Plotłam coś bez sensu, a on dalej gaworzył wpatrzony we mnie. Pewnie czuł się jakbyśmy rozmawiali.
Wyciągnęłam szynkę z lodówki i przekroiłam na pół, to samo uczyniłam z serem. Nałożyłam te produkty na chleb tostowy. Już miałam wkładać pierwsze takie kanapki do tostera kiedy poczułam czyjś oddech na moim karku. Aleksa dłonie zaczęły oplatać mnie w pasie. Przywarł do mnie całym ciałem, wyraźnie czułam przez moją satynową koszulę nocną, że jest mokry, a przynajmniej wilgotny.
– Wziąłem prysznic, wczoraj nie miałem siły – wytłumaczył się.
– Wiem, zauważyłam. Mam nadzieje, że dziś jesteś bardziej rozluźniony – rzekłam, manewrując głową w taki sposób by zapewnić mu dostęp do mojej szyi. Lubiłam gdy po niej całował. Uwielbiałam gdy ssał boleśnie, by za moment było przyjemnie, ale nie czynił tego często, bo powstawały malinki, a on mawiał, że nie lubi mnie naznaczać, bo wystarcza już obrączka na moim serdecznym palcu.
– Co tam mały? – zapytał odklejając się ode mnie i dotykając naszego syna za stopę.
– Agle gle gle – odpowiedział typowym niemowlęcym bełkotem.
– No tośmy się dogadali – rzekł Aleks z uśmiechem. – Co na śniadanie? – zapytał nadal wpatrując się w Kamila.
– Rozumiem, że to pytanie skierowałeś do mnie. Tosty z szynką i serem, posmarujemy majonezem.
– Świetnie. W takim ja razie zaparzę kawę.
Olek odszedł na bok, powciskał kilka przycisków na ekspresie, podłożył pod niego dwie filiżanki, każdą z osobna, po kolei. Ja w tym czasie dokończyłam robienie tostów dla nas i kaszki dla bliźniaków. Kiedy ja przekładałam tosty na dwa większe talerze i smarowałam je majonezem, Aleks nakładał kaszkę do dwóch, plastikowych miseczek. Położyłam talerze z tostami na stole, a on w tym czasie przesunął krzesełeczko dla dzieci do stołu. Jedno przy swoim miejscu drugie przy moim. Zjedliśmy po dwa tosty dopóki maluchy były zajęte każde sobą z osobna. W tym czasie kaszka zdążyła już ostygnąć.
– Pofatygujesz się? – zapytałam.
– Jasne – odpowiedział. Podniósł tyłek z krzesła i przyniósł obydwóch chłopaków od razu.
– Wezmę tego. – Wyciągnęłam dłonie po Kamila i umiejscowiłam go w foteliku obok siebie. Aleks w tym czasie wciąż z Patrykiem na rękach przyniósł kaszki.
Po piętnastominutowej męczarni by zjedli choć trochę i trafiali tym jedzeniem do buzi, a nie wszędzie indziej gdzie to tylko było możliwe, mieliśmy wreszcie chwile spokoju. Maluchy były tak zaprogramowane, że po śniadaniu zasypiali. Każdy oczywiście w innym miejscu i w inny sposób. Kamil sam, w łóżeczku, patrząc na kręcące się misie i słuchając melodyjki karuzeli. Patryka natomiast trzeba było lulać w gondoli, w której już się ledwie mieścił.
– Trzeba będzie nauczyć go zasypiać inaczej, albo kupić coś większego z funkcją kołysania w przód i w tył – zauważył Aleks.
– Ten pierwszy pomysł z pewnością nie wypali. Śpi już twardo, mógłbyś go przenieść? – zapytałam. Czułam, że Aleks odmówi, bo właśnie zajął się wypełnianiem jakiś papierzysk przy stole w jadalni. Nie rozumiałam po co mu gabinet w domu, skoro i tak takimi rzeczami zajmuje się w jadalni, która była połączona z kuchnią i salonem w jedną całość, tworząc przestrzeń.
– Ama… – zaczął.
Nagle poczułam, że mogę zmienić jego „nie mam ochoty”, albo „jestem zmęczony”, na „tak, kochanie”, albo coś innego tego typu. Oparłam się łokciami o stół i nachyliłam. Wiedziałam, że zapuści wzrok w mój dekolt.
– Tak? – zapytałam niewinnie. – Chciałeś coś powiedzieć – przypomniałam mojemu mężowi.
– Przeniosę małego do łóżeczka.
W tamtym momencie uśmiechnęłam się triumfalnie, oczywiście dopiero wtedy, gdy spuścił moją osobę z oczu. Olek w gruncie rzeczy nie był złym mężem, nie był złym ojcem, choć nie był najlepszym człowiekiem. Jasne, miał serce do pacjentów, choć czasami bywał dla nich szorstki, ale miał też drugą twarz. Mężczyzna, który w jeden i ten sam dzień potrafi leczyć ludzi, stawiać diagnozy, wypisywać recepty w kitlu lekarskim, ale także patrzeć na nagie kobiety, wyceniać je, sprzedawać. Ostatecznie nie robił nic złego, kluby ze striptizem w Polsce nie były nielegalne, ani karalne, ale sutenerstwo już tak. Jednak on nie był sutenerem, miał tylko lokal ze striptizem i pokojami na górze, coś jakby taki hotel. Wytłumaczyłam to sobie tak, że mężczyźni tam przychodzący patrzą na tańczące kobiety, niektórym z nich płacą za seks, a mojemu mężowi płacą za udostępnienie pokoju, gdzie mogą ten seks uprawiać w godziwych warunkach. Oczywiście z początku to był dla mnie duży szok, gdy dowiedziałam się o tej drugiej branży, ale nie byłam zła. Nie miałam o co być zła, w końcu robił to dla nas. Dzięki temu skończył studia i mógł zapewnić mi i naszym dzieciom odpowiednie nazwisko i start w dorosłość za sprawą kontaktów z lekarzami i prawnikami. Jednak dzięki agencji mógł nas utrzymać na bardzo wysokim poziomie, właściwie to niczego nam nie brakowało pod względem finansowym. Oczywiste, że nie jechaliśmy pięć razy w roku na wczasy, ani nie mieliśmy złotej wanny, jednak to co posiadaliśmy dla wielu ludzi i tak byłoby luksusem. I wtedy sobie przypomniałam o problemach z jakich zwierzył mi się w nocy, będąc półśpiącym. Czułam się zobowiązana do udzielenia mu pomocy. W końcu był moim mężem, on mi zawsze pomagał, a przynajmniej się starał.
– Będziesz jechał dzisiaj do klubu? – zapytałam, gdy ponownie zajął miejsce przy stole naprzeciwko mnie.
– Raczej tak, ale trochę później.
Napiłam się herbaty, odłożyłam filiżankę na podstawek i patrzyłam na niego wyczekująco.
– O co chodzi?
– O nic, tylko myślę co z chłopcami. Myślisz, że Paulina mogłaby z nimi zostać na kilka godzin? – zapytałam.
Paulina była opiekunką naszych dzieci od niemal samego początku. Ja chodziłam jeszcze do szkoły, pracowałam gdy tylko nadarzyła się okazja, w końcu nigdy nie chciałam pozostawać całe życie na utrzymaniu męża.
– A musisz coś załatwić? – dopytywał.
– Tak.
– To nie wiem, zapytaj jej może. To nie jej dzień, ale za dodatkowe pieniądze pewnie się zgodzi, zależy jej na zarobku.
– A nie mógłbyś tak ty się jej zapytać? Ona za mną nie przepada, a ciebie lubi. Podobasz jej się – powiedziałam prosząco, zrobiłam nieprzesadnie smutną minkę, kaprawe oczka.
– Poproszę ją, powiem, że to mnie wypadł dyżur, a ty już jesteś umówiona w kancelarii by posegregować dokumenty, albo wcisnę inny kit. A dokąd ty się tak właściwie dzisiaj wybierasz. Jest niedziela? – Oczywiście nie mógł sobie darować tego pytania.
– Na stare śmieci. Odwiedzę starych znajomych.
– Wiesz jakie mam o nich zdanie?
– Takie jak i ja, ale są mi do czegoś potrzebni.
– Do czego? – dopytywał.
– Zobaczysz – odpowiedziałam tajemniczo.
– Nie możesz mi powiedzieć?
– Nie. – Na tym słowie zakończyliśmy rozmowę. Aleks powrócił do wypełniania jakiś papierzysk, a ja udałam się na górę do naszej sypialni, by zanurzyć się na kilkanaście minut w naszej garderobie, dobrać odpowiedni strój. Musiałam pamiętać, że nie idę na salony, ani do klubu tylko na stare podwórko. Zdecydowałam się na czarne spodnie, trzy czwarte, materiałowe, opinające moje uda i pośladki. Do tego dobrałam czarną bluzę z kapturem, taką luźniejszą. Oczywiście białe skarpetki i wygodne obuwie – te już założyłam w przedpokoju.
– Idziesz biegać? – dopytywał Aleks. Stanął przede mną, oparł się o ścianę i splótł ręce na piersi. Do tego ta podejrzana mina. Nienawidziłam u niego tej postawy, ale cóż poradzić? Każdy mężczyzna miał swoje wady, na każdego był sposób, ale takich drobnostek nie dało się zmienić, a nawet nie wypadało zmieniać, bo często ingerując w czyjś charakter i zachowanie, chcąc zmienić to co złe, przynosimy jeszcze więcej zła, bo zabieramy sporo dobra. Potrzebowałam prawie dwóch lat by to zrozumieć, by się z tym pogodzić i nauczyć z tym żyć.
– Skądże. Jadę do starych znajomych, po drodze zrobię zakupy, bo mamy bardzo ograniczone możliwości obiadowe z produktami jakie posiadamy. Sam makaron, nawet nie ma z czym go podać. Zakupy będą większe, chce by było mi wygodnie.
– Może wziąć dzieciaki i…
– Niech śpią, poza tym muszę pogadać z dziewczynami po babsku – wymigałam się raz dwa, zniknęłam za drzwiami i skierowałam do garażu po mój kabriolet.
– Ty na pewno już możesz prowadzić!? – krzyknął do mnie mój mąż z tarasu, kiedy właśnie wyjechałam z garażu i już miałam zamykać dach, bo tego dnia trochę mocniej wiało niż ostatnio.
– Z pewnością, wytrzeźwiałam całkowicie! Ale dzięki, że się o mnie troszczysz! – odkrzyknęłam wycofując jednocześnie. Oczywiście wystarczyłoby gdybym zakończyła zdanie na „całkowicie”, ale mężczyźni lubią być doceniani, każdy, bez wyjątku. Nie wolno jednak tego czynić przesadnie, bo się zorientują, na dodatek poczują tym zmęczeni. Komplementy facetowi trzeba dawkować w odpowiednich ilościach i w najmniej spodziewanych momentach, tak by poczuli się dumni z tego co zrobili, ale i dumni ze swojej kobiety, że potrafiła podziękować, docenić, zauważyć taką drobnostkę.

4 komentarze:

  1. Amanda dobrze rozegrała, przecie zna jego "instrukcję obsługi". Ale zdwiwił mnie Aleks nie pytają dalej tylko odpuszczając.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak Amanda ma świetnie opanowaną instrukcję obsługi tu się zgadzam.Zawsze była dobrą manipulantką.

    OdpowiedzUsuń
  3. Opanowała już w 100% jego instrukcje obsługi hehe :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Coraz lepiej jej idzie manipulowanie mężem. Niedługo poradnik "Instrukcja obsługi..."dla innych kobiet będzie gotowy.

    OdpowiedzUsuń