Aleksander (Samuel)
Ubierałem chłopaków, byli już po
śniadaniu. Amanda wydawała się zamyślona. Czytała jakiś artykuł o kryształowych
dzieciach.
– Polecam film „dzieci indygo”
jeśli cię to interesuje – powiedziałem wkładając Patrykowi białą bluzę. Moim
zdaniem świetnie się komponowała z czarnymi spodniami do połowy łydki.
– Obejrzę, ale to ściema
straszna. Na to wychodzi, że nasz Patryk to też takie dziecko Indygo, bo uważa,
że jemu się wszystko należy, robi nam łaskę, że z nami obcuje, praktycznie
każdy punkt się zgadza.
– Fakt, bo to ściema. To po
prostu dzieci o mocnym charakterze, a nie jacyś wysłannicy z obcej planety,
moim zdaniem. Ja pojadę samochodem, swoim, ty autobusem, przejmiesz potem mój
samochód, dobrze?
– No właściwie, to może tak być.
A co ty masz dyżur, jakieś plany?
Podszedłem do niej, z Kamilem we
flanelowej koszuli z popielatym kapturem na rękach. Dałem całusa w czoło.
– Muszę coś załatwić w klubie
jeszcze, zejdzie mi do nad ranem, wrócę ostatnim, albo mnie ktoś podwiezie.
– Jasne – odpowiedziała z
uśmiechem zrozumienia.
Z Kamilem na rękach i z
Patrykiem trzymanym za kaptur udałem się do samochodu, wpakowałem ich do
fotelików i zapiąłem. Amanda jeszcze nie zakupiła większych fotelików dla
bliźniaków, a tamte stare już sprzedała, dlatego zmienialiśmy się samochodami i
pozwalałem jej na jazdę moim, choć wcześniej wydawało mi się to niemożliwe bym
dał prowadzić jakieś kobiecie, no ale to w końcu nie jakaś kobieta, a moja
żona.
– Chłopaki, dziś jedziemy gdzieś
przed żłobkiem. Pierw do takiego pana, a nie do dzieci – zakomunikowałem. –
Tylko nic nie mówicie mamie, bo mnie za jaja powiesi.
Zerknąłem w lusterko, widziałem
jak grzecznie siedzą. Kamil wydawał się znudzony, a Patryk ożywiony wszystkim
tym co widział za szybą. Wiedziałem, że mówią jeszcze bardzo niewiele, a i
Amanda nie skojarzy pojedynczych słów jakie wypływają z ich ust i nie połączy
ich w całość.
Jednocześnie prowadziłem i
szukałem jakieś płytki dla dzieci. Nie znalazłem, postanowiłem więc im włączyć
coś melodyjnego, bo Patryś już zaczynał się wiercić. Nie lubił podróżować w
ciszy. Jedno melodyjne co znalazłem to jakieś stare discopolo. Odpaliłem i
prowadziłem dalej:
Malowane na niebiesko okiennice,
Słoneczniki wyglądają na ulicę.
Na podwórzu kundel biały pręży się jak bury kot,
A Twe oczy tak się śmiały, bo patrzyłaś mi wprost.
I wróżyłaś z mojej ręki, nie pytałaś.
Wody dałaś, chleba dałaś, miodu dałaś.
W sad wiosenny mnie powiodłaś między drzewa
I zacząłem swoją rzewną piosnkę śpiewać.
Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
Wielkim lasem szedłem, nocy nie przespałem.
Żeby Ciebie spotkać w małym kącie świata,
Żeby z Tobą zostać na calutkie lata.
Boisko na którym umówiłem się z
Michałem nie było daleko. Wjechałem na nie dużą bramą, która nigdy nie była
zamknięta. Zatrzymałem się, wysiadłem, otworzyłem tylnie drzwi.
– Oto twoi wnukowie –
powiedziałem do teścia.
– Poważnie ich przywiozłeś? –
Wydawał się zaskoczony.
– Oczywiście, że poważnie.
Odpiąłem Patryka z fotelika i
postawiłem na betonie. Następnie wszedłem w głąb samochodu by odpiąć Kamila.
Kamiś wydawał się nieufny, stał cały czas przy mnie i patrzył się na Amandy
ojca spod byka ze srogą miną. Patryk natomiast natychmiast podszedł się
przywitać. Wyciągnął swoją małą rączkę na przód i powiedział:
– Ceść – tym swoim dziecięcym,
piskliwym głosem.
– Cześć – odpowiedział mu Michał
i odwzajemnił uścisk.
– Nawet nie wiesz jaki ci jestem
wdzięczny.
– Drobiazg – uciąłem rozmowę,
szybko i sprawnie.
Usiadłem na tylnym fotelu ale w
taki sposób, że moje stopy dotykały asfaltu. Kamila wziąłem na kolana i
pocałowałem we włosy.
– Jak wam się układa? – zapytał
Michał biorąc Patryka na ręce.
– Trochę rychło w czas na interesowanie
się córką.
– Przyganiał kocioł garnkowi.
– Ja i ty to przepaść. Jeśli już
si nacieszyłeś, to chciałbym… muszę ich do żłobka dostarczyć, a potem jechać do
pracy.
Wstałem z miejsca i zacząłem
zapinać młodszego z moich synów w foteliku. Następnie Michał podał mi Patryka
wprost do rąk.
– A jak żyje Klara?
– Całkiem, całkiem. Trzyma się
całkiem nieźle – odpowiedziałem zapinając Patryka, który już zaczął się wiercić
i wyrywać.
– Mógłbyś to rozwinąć?
– Nie, bo to nie wykład.
– Pyskaty jesteś.
– Fakt niepodważalny – odrzekłem
unosząc brwi do góry i zasiadając za kierownicą. Już miałem odjeżdżać gdy
Michał zapukał w moją szybę. – Czego? – zapytałem opuszczając szybę.
– Mam problemy, pomożesz mi?
– Nie wiem, raczej nie, bo
Amanda by tego nie chciała.
– Zapłacę ci.
– Za co i ile?
– To nie temat na rozmówki przy
dzieciach. W Manhattanie dziś o dwudziestej?
– O dwudziestej jestem już
umówiony na kolacje, dwudziesta trzecia, będę przy barze – odpowiedziałem,
zasunąłem szybę i odjechałem, zostawiając za sobą piękną czarną Lancie
własności mojego teścia.
W klinice zjawiłem się
spóźniony, bo Patryk się polał i musiałem go wytrzeć, na szczęście w żłobku
mieli jakieś ubranie na przebranie dla niego, bo inaczej przyszłoby mi o jakiś
dziecięcy sklep zahaczyć i mu coś kupić. Wpadłem więc do gabinetu jak po ogień,
na moją czarną polówkę pośpiesznie założyłem biały kitel. Czułem na sobie czyjś
wzrok. Odwróciłem się.
– Cześć – powiedziałem do młodej
blondyneczki.
– Witam, panie doktorze –
odpowiedziała z kokieternym spojrzeniem. Usiadłem za biurkiem w gabinecie –
Może kawki?
– A może tak wyniki, są już
gotowe? – dopytywałem.
– Nie jeszcze nie. Kompletnie o
nich zapomniałam. Moje całe myśli zaprzątnięte są pewnym nic niewartym facetem.
– Uśmiechnąłem się na jej słowa, a kiedy mijała mnie wymierzyłem delikatnego
klapsa. – Co to było? – zapytała zaskoczona.
– Pospieszenie – odpowiedziałem z
łobuzerskim uśmiechem. – Emila, naprawdę, raz, raz, bo ja bez tych wyników nie
mogę pracować.
Hubert (Iwan)
W samochodzie panował gwar, i to
taki jak na hali sportowej, albo co najmniej w markecie podczas promocji.
Dzieciaki dokazywały. Właściwie to robili sobie na złość, ale postanowiliśmy z
Magdą się tym nie przejmować. Uznaliśmy, że chłopcy tak mają.
– Tato, tato, a cemu to on
siedzi z przodu, no? – dopytywał Marcel.
– Bo ty siedzisz z mamą z tyłu,
jak taki mały frajerek, bo się boisz sam.
– Nie plawda, nie boje się, mamo
powiedz, że się nie boje! – wykrzykiwał Szymon.
– Szymon się nie boi, a po
prostu lubi towarzystwo. Możecie być wszyscy tak chociaż z pół tonu ciszej?
– Ja też? – wyszeptała mi do
ucha moja żona.
– Ty byś mi mogła coś z włosami
zrobić, bo nie zdążyłem ich ułożyć – odpowiedziałem. Poczułem muśnięcie jej
warg na płatku mojego ucha, następnie na szyi.
– Kiedy znów pojedziemy wszyscy
razem na basen? – zapytał starszy z moich synów.
– Możemy jeździć co tydzień
jeśli tylko chcecie – odpowiedziałem.
– Chcemy! – krzyknął Szymon.
– Zamknij się, idioto.
– Sam się zamknij, większy idioto.
– Idiota do liczby pi –
powiedział szybko Marcel.
– Ale ile to ma liczba pi,
synku?
– Tata, ty z pewnością wiesz, bo
jesteś taki mądry – zakpił. – Majma, to nie moja działka, ale coś trzy
przecinek czternaście chyba.
– Trafiłeś cwaniaku, ale pi to
trzy przecinek milion czterysta piętnaście tysięcy dziewięćset dwadzieścia sześć,
albo można jeszcze bardziej wydłużyć, że pi to sto czterdzieści jeden milionów
pięćset dziewięćdziesiąt dwa tysiące sześćset pięćdziesiąt trzy – oznajmiłem
dumny z siebie, a chłopcy zamilkli i wpatrywali się we mnie zszokowani. – Bo wiecie,
można też miliardy…
– Nie, Hubert, mężu, błagam nie.
My wszyscy wiemy, że ty masz kalkulator w głowie, ale już zamilcz – powiedziała
do mnie żona i jednocześnie robiła mi włosy na żel, ja dalej prowadziłem.
– Jak sobie życzysz, kochanie.
– Dziękuje, że do nas wróciłeś –
wyszeptała do mojego ucha tak by nasi synowie tego nie słyszeli. Marcel już
zaczął uruchamiać odtwarzacz płyt.
– Tu jest moja rodzina –
odpowiedziałem żonie.
– Czyli w końcu dojrzałeś?
– Coś w ten deseń. –
Uśmiechnąłem się pod nosem. – Zabieram cię dzisiaj na imprezę.
– Ty? Mnie?
– Co się tak szokujesz, przecież
kiedyś się bawiliśmy wspólnie i było super. Chłopaki zostaną z opiekunką, już
wszystko załatwiłem, ale pierw kolacja we dwoje, potem potańcówa, co?
– Dla mnie super.
– Włącz małą księżniczkę, włącz,
księżniczkę chcę, księżniczkę! – wykrzykiwał Szymon.
– Włącz mu – poleciłem Marcelowi.
– Na siódemce będzie. Szymonek, gotowy? Śpiewamy, tylko tak by nas ludzie
słyszeli.
– Boże co za wstyd. Kto w takim
wozie słucha piosenek dla dzieci? – zapytał Marcel gdy ja opuszczałem dach
porsche i robiłem głośniej.
– Nie no, dzięki ojciec, teraz
to się nawet nie ma jak schować.
– Nie marudź, tak naprawdę to
była twoja ulubiona piosenka z dzieciństwa – powiedziałem do mojego
trzynastolatka i zmierzwiłem mu włosy.
Szymon zaczął śpiewać, więc
postanowiłem się do niego przyłączyć:
Mała Księżniczko oczy masz jak odbicie gwiazd.
Moja Księżniczko skarby gwiazd w oczach swoich masz.
Mała Księżniczko Ty i ja
– Szymek, ale głośniej, jeszcze
nas ci w korku piętnaście samochodów dalej nie słyszą – podpuszczałem go.
– Robisz to specjalnie – wytknął
mi Marcel wprost do ucha.
– Co mówisz? Nic nie słyszę! –
krzyknąłem.
– Już nic. Kupię sobie koszulkę
z napisem: całe życie z wariatami –
wykrzyknął wprost do mojego ucha, naburmuszył się, złożył ręce na piersi i
oparł wygodnie, prawie leżąc w tym siedzeniu.
Chciała być zawsze tylko z nim
Lecz ojciec król na to krzywo patrzył
Rękę jej przyrzekł za trzy dni
dać temu, kto jest najbogatszy.
Spotkali się ostatni raz.
W świetle księżyca, w blasku gwiazd.
Obiecał że pewnego dnia,
uciekną stąd razem.
W końcu dojechaliśmy do domu, ku
radości Marcela oczywiście, bo nie musiał po raz piąty słuchać tej samej piosenki
w wykonaniu reszty rodziny. Z Magdą tylko szybko się przebraliśmy i wyszliśmy z
domu, wkroczyliśmy wprost do taksówki i pojechaliśmy na kolacje.
– Co dla państwa? – zapytała
kelnerka.
Złożyliśmy zamówienia i poczułem,
że to jednak był dobry wybór. Rozwód nie miał sensu, my mieliśmy jeszcze co
ratować. Tylko do tego trzeba było też mojej woli, a nie tylko Magdy chęci.
Angelika rzucając mnie, odpychając, dała mi kopa bym zawalczył o dzieci i żonę.
Powinienem jej za to podziękować. Tak naprawdę przecież niczego mi nie
brakowało, miałem rodzinę, dom, pieniądze, kilka samochodów. Miałem kobietę,
która umiała być matka i żoną i na co miałbym to zamienić? Na Angelikę,
zbuntowaną chłopczycę? Na myśl o niej moje wargi powędrowały ku górze. Kochałem
Angelę, ale nie mogłem z nią być, nie w tym życiu. Dzieliła nas za duża różnica
wieku, doświadczeń życiowych, priorytetów. Ona mentalnie była jeszcze
dzieckiem, a ja byłem już w pełni dorosły.
– Podrzędna karczma. Lata tu nie
byliśmy – przypomniała mi moja żona.
– Racja, aż dziw, że jeszcze
istnieje.
– Ale wtedy było inaczej, tam
były stoły bilardowe, wtedy był to bardziej pub, niż knajpa w której można coś
zjeść.
– Wszystko się zmienia. Wskoczę
po piwo do baru – oznajmiłem.
– Dla mnie też.
– Nie miałem zamiaru cię
pomijać. – Uśmiechnąłem się do niej i skierowałem w stronę blatu barowego. Obok
niego znajdowało się wejście. Usłyszałem znajomy głos. Instynktownie odwróciłem
głowę w tym kierunku, a do baru weszła kobieta puszczana przodem przez mojego
największego rywala ostatnich czasów.
– Co dla ciebie? – zapytał się blondynki.
– Coś z jak najmniejszą ilością
kalorii – odpowiedziała. – Zajmę miejsce, ty zamów.
– Nie odchudzaj się, masz
idealną figurę – powiedział dziewczynie i oparł się o blat obok mnie.
– Co dla panów? – zapytała kelnerka.
– Pan był pierwszy – oznajmił
Aleks i dopiero jego wzrok padł na mnie. – Dobra, uznajmy to za zbieg
okoliczności.
– Dwa piwa, proszę.
– Z kim tu jesteś? – zapytał.
– O dziwo z żoną, a ty widzę z
kochanką.
– Nie interesuj się moim życiem
prywatnym i łapy precz od Amandy.
– Z rok jej nie widziałem, nie
martw się, nie wygadam. – Rzuciłem okiem na jego towarzyszkę, siedziała niedaleko
przy stoliku. – W skali od jeden do dziesięciu, dałbym jej siedem. Amandzie
dałbym dziewięć.
– Czyli mamy podobny gust co do
kobiet.
– Pańskie piwa, a dla pana.
– Coś dietetycznego i karkówka z
grilla.
Wziąłem piwa i odszedłem od tego
nowobogackiego pozera. Aleksander Górski był taką osobą, która wkurwiała mnie
na każdym kroku. Ja po prostu nie lubiłem ludzi takich jak on, coś mnie w nich
drażniło. I myślę, że nawet jeśli poznalibyśmy się w zupełnie innych okolicznościach
to i tak byśmy się nie dogadali.
Aleksander (Samuel)
Po kolacji wróciłem jeszcze na
godzinkę do kliniki, następnie udałem się do baru, w którym byłem umówiony z
Michałem. Marcin zgodził się pójść ze mną, zgodził się nawet wejść w ten
interes agencji internetowej. Byłem pod wrażeniem, że ma na tyle odwagi, ale
lubiłem go. Miał w sobie tą dziecięcą radość życia i sztywniactwo emeryta,
jednak o dziwo w nim się to nie kłóciło, a ładnie współgrało.
– Część, jesteś spóźniony –
rzuciłem do Michała.
– Wybacz, ale…
– Córka ma to po tobie, też nie
żyje za pan brat z zegarkiem.
– Przyniosę piwa – zaoferował
się Cinek. To był taki skrót od Marcinek. Zdaniem wszystkich fajnie brzmiało,
wszystkich oprócz samego Marcina oczywiście.
– Jaki masz problem? – zapytałem
się wprost.
– Wszyscy których znałem siedzą,
jacyś nowi zbierają haraczę. Robisz w haraczach, prawda?
– Już nie. Nigdy też nie
robiłem. Zajmował się tym Fabian, ale on znowu siedzi. Potem przejął to jego
syn. Teraz nie wiem jacy gówniarze to mają. Nie będę sięgał po gnata o kilka
stów co tydzień. Nie jestem pojebany.
– Nie stać mnie im tyle płacić.
Straszą, że spalą mi lokal. Masz więcej kontaktów niż ja. Uaktywnij je.
– Michał, ja poważnie, nie mam
kontaktów.
– Jesteśmy rodziną – wytknął mi.
– A co to, jak jakieś powołania
na biblie. Ja cię na moim ślubie nie widziałem, wódki na moim weselu nie piłeś,
na wstępowaniu w wiarę moich dzieci też cię nie było, więc jaka my rodzina?
– Gdyby nie ja nie byłoby
Amandy.
– Argument naprawdę… woła
normalnie o pomstę do nieba. Wykonam telefon, ale nie wiem czy coś z tego
wyjdzie.
– Zapłacę ci, wolę tobie raz niż
im co tydzień po dwa tysiące, no kurwa, ceny z kosmosu.
– Bo to gówniarze, a air maxy i
smartfoniki coraz droższe – wyjaśniłem i na chwile pożegnałem Michała kierując
się w stronę toalety. Powiedziałem też po drodze Marcinowi, że zaraz wrócę.
– No część, Damian, chrześniaku
ty mój – powiedziałem do słuchawki.
– Mam kaca, więc streść, bo chcę
dalej spać – usłyszałem w odpowiedzi.
– Po wsadzeniu twojego ojca, kto
przejął haracze? Ty, nie?
– Tak, ale zwolniłem miejsce sam
zanim mnie nogi bejsbolem połamali. Mam legalną pracę, jestem modelem, chodzę
do prywatnego gimnazjum, nabrałem ambicji. Ulica to już nie moja bajka, tobie
też radzę stamtąd spieprzać póki jeszcze możesz.
– Już spieprzyłem, dzięki za
troskę. Chcę tylko komuś pomóc.
– Jeśli to ktoś nieważny, to
niewarte zachodu. Juby ma haracze, przynajmniej miał miesiąc temu, ale tam
królowie umierają i rodzą się co dnia nowi, jak to na ulicy.
– Sam wiem jak jest. Prawdziwi
gangsterzy mają teraz legalne interesy, rodziny i płacą podatki, a dzieciaki
umierają za to by być kiedyś takimi gangsterami.
– Kiedyś mnie to kręciło, ale
teraz chce być aktorem, albo lekarzem. Juby jest ze śródmieścia, najgorsza
dzielnica w mieście, środkowa brama, często w czerwonej czapce jak papa smerf.
Znajdziesz. – Rozłączył się.
Powróciłem więc do baru, napiłem
się piwa. Potem jakiś małolat mnie trącił, więc go odtrąciłem. Pchnął mnie,
więc dałem mu w mordę i rozwinęła się bijatyka. Sam nie wiem kiedy, ale wpadłem
w amok i poczułem w końcu na swoich pięściach jego krew.
– Kurwa, Aleks, zabijesz go! – warknął
mój teściu, a Marcin mnie odciągnął od tego szczeniaka.
– Jak gówniarza w domu nikt
szacunku nie nauczył to nie moja wina.
– Proszę opuścić lokal, albo
wezwiemy policje – nagle powiedział chyba barman.
– Ty tak do mnie synku? –
zapytałem zszokowany. Marcin już ubiera marynarkę.
– Wyjdźmy lepiej – zaproponował.
– Nie, dlaczego niby. Oddałem
szczeniakowi, poza tym policja mi nic nie zrobi.
– Nie chojracz, chodź,
wychodzimy. Przepraszamy i już sobie idziemy – powiedział Michał do barmana i
wraz z Marcinem wypchnęli mnie na zewnątrz. Zimny podmuch wiatru trochę ukoił
moje rozkołysane nerwy, ale nadal miałem ochotę się wyżyć.
– Jedziemy do śródmieścia! –
krzyknąłem do chłopaków.
– Po co? – zapytał zaskoczony
Cinek.
– Zrobimy zadymę tym od haraczy.
– Wracasz do biznesu? – zapytał
Michał.
– Nie, tato, chce się po prostu
gdzieś wyżyć, a tam będzie najlepiej i dla ciebie i dla mnie. – Zatrzymałem taksówkę.
Otworzyłem drzwi przed panami, a sam zamierzałem zasiąść z przodu.
– Co znaczy wyżyć? – dopytywał
Marcin.
– Zaraz się przekonasz – zamknąłem
tylnie drzwi i otworzyłem sobie przednie.
– Na Fryderyka Chopina, zaparkować
przed środkową bramą.
– Mam złe przeczucia – nadawał
Marcin.
– Cicho bądź. Większość tam
znam, nic nam od tych starych nie grozi – uspokajałem.
– Ja mam gorsze przeczucia niż
Marcin. Nas jest trzech, a ja tam widzę co najmniej już z osiem głów.
– Nie cykor, co ty jaj nie masz?
Moja żona, a twoja córka ma więcej, kurwa, odwagi niż ty. Grzecznie z nimi
pogadamy, jakby co wyskoczę na solo, na ciebie nawet nie naplują, gwarancje
masz zięcia. Pamiętaj jesteśmy rodziną.
Ktoś chyba popełnił błąd w numerze części :-)
OdpowiedzUsuńJuż poprawiłem i wrzuciłem połowę, drugą połowę wrzucę w nowym poście :)
UsuńMyślę,że Amanda kiedyś się o tym wszystkim dowie predzej czy później ale się dowie.Zastanawiam się skąd u Aleksa się wzięła ta pomoc Michałowi.Moim zdaniem towarzystwo tu ma niewielkie znaczenie Aleks się po prostu zmienił.Jak narazie wszystko wskazuje na to,że zdradza a jak jest naprawdę pewnie niedługo się dowiemy.Zauważyłam natomiast,że Hubert chyba zmądrzał i zdecydował się na jedną a właściwie to trochę zdecydowano za niego,ciekawe na jak długo.
OdpowiedzUsuńZdziwiona jestem tym, że Aleks spotkał z teściem i pokazał mu synów, Amanda raczej nie będzie z tego zadowolona. Wszystko wskazuje na to, że Aleks zdradza żonę.Hubert chyba sam siebie próbuje oszukiwać decydując się na to żeby z żoną naprawić małżeństwo bo wydaje się raczej niż pewne, że na nowo zacznie zdradzać i odnowi znajomość z Angelą.
OdpowiedzUsuńTakże wydaję mi się, że zdradza . Aleks nie potrzebnie chce pomóc Amandy ojcu. Jeszcze w coś się wplącze.
OdpowiedzUsuńA masz już podejrzenia co do tego z kim zdradza?
UsuńAch ta zasada Górskich o szczerości itd, bo kiedyś taka była. O wzajemnym zaufaniu... Aleks znów wymagałby od Amandy ale od siebie nie potrafi.
OdpowiedzUsuńZaczął zachował się jak cham w stosunku do Amandy ostatnio, flirtuje o i le nie sypia z tą blondyneczką - a zresztą to ta sama z którą był w tyb barze? Masarka. Jest żałosny... Cieszę się, że mogę sobie po nim pojechać znowu. A jeszcze ta sprawa z ojcem Amandy, to z jego strony czysta podłość.
Co do Huberta to mógłby się chłop zdecydowac, czy byc z tą rodziną czy dac sobie spokój. Bo taki chwiejny jest...
Cieszę się, że znów dałem ci powód do jeżdżenia po twoim ulubieńcu. Za moment dam ci kolejny, zapewne większy. Mam nadzieję, że to też cię ucieszy :)
UsuńNooo ;)
UsuńSamuelu jesteś mistrzem budzenia we mnie wojowniczych demonów ; )
A gdzie się podzialy zasady Aleksa? Prędzej czy później to się wyda, a wtedy mam nadzieję że dostanie od Amandy w morde. Chyba ze to kryzys wieku
OdpowiedzUsuńMaggie
O prosze i tesc sie pojawil. Amanda raczej szczesliwa by nie byla wiedzac o kontaktach Aleksa z jej ojcem...
OdpowiedzUsuńno cóż kłamstwo ma zawsze krótkie nogi i Amanda na pewno dowie się o spotkaniu męża z ojcem . Wydaję mi się , że takie sprawy powinni jednak wzajemnie ze sobą ustalać jak wyjdzie na jaw spotkanie raczej nie będzie zadowolona. A ta blondynka hmmm może Aleks jednak zdradza stąd to nie fajne zachowanie w stosunku do żony???
OdpowiedzUsuńHubert jako odpowiedzialny członek rodziny jakoś mi to nie pasuję ciekawe ile wytrwa przy boku żony.
No bo Hubercik to interesowny jest i bardzo wygodny. Jest żonka to i kasa jest i wszystko co z nią związane. Ciekawe jak długo wytrzyma w sielskiej rodzinne atmosferze.
OdpowiedzUsuńCo do Aleksa i Michała, to już sobie wyobrażam reakcje Amandy jak się o wszystkim dowie,( mam nadzieję że się dowie)jak nic przywali mu w mordę. Berni
Dobrze że Hubert stara się chociaż ratować swoje małżeństwo i walczyć o rodzinę. Jak wiemy nie bardzo mu to wyjdzie skoro zwiąże się z Angelą ale chociaż się stara...
OdpowiedzUsuń