niedziela, 16 lutego 2014

Część 273 - Samotny ojciec




Jakub (Bartosz)

Magda wyjechała do tej całej Wenecji, a ja potrzebowałem prędko jakiegoś systemu by to wszystko ogarnąć. Ustaliłem, że starsze dzieci będą robić śniadanie, podczas gdy ja będę szykował młodsze. Potem obiad ugotuje gdy one będą w szkole, a kolacje popełnię gdy one się będą bawić. Postanowiłem, że nie zaangażuje mojej mamy do pomocy, że poradzę sobie sam. W końcu Magdalena potrafiła, a jak kobieta dawała radę, to nie mogło to być nic trudnego.
– Ja nie chcę iść do szkoły – powiedział Robert.
– Ale synku, jak to nie chcesz? – zapytałem kucając przy nim. Siedział na łóżku obok plecaka.
– No bo będę tam sam, i będę musiał się uczyć, a ja nie umiem nawet pisać.
– Po to tam idziesz by się nauczyć. Poznasz nowych kolegów i koleżanki.
– Nie chcę. Wolę przedszkole. Tam się bawimy, a nie ucymy. Tobiasz mówi, że uczenie to nic przyjemnego.
– Bo Tobiasz jest leniem…
– Ja też – przerwał mi mój syn.
– Nie przyznawaj się do tego, nie wolno. Lenistwo to grzech.
– Trudno i tak wszyscy jesteśmy grzesznikami. Nie pójdę do szkoły, zaprowadź mnie do przedszkola.
– Ale zerówka, synku to takie jeszcze przedszkole, a trochę szkoła.
– Mieści się w budynku skolnym, to szkoła – powiedział niemal przez zęby.
Szukałem w głowie jakiegoś pomysłu, czegoś co by go zachęciło do szkoły, czegokolwiek, ale na myśl przychodziło mi tylko przekupstwo, a przecież nie będę przekupywał własnego dziecka. Postanowiłam postawić sprawę jasno.
– Mnie też się czasem nie chce gdzieś iść i coś zrobić, a muszę, bo życie to nie same przyjemności. Tak więc zapinaj tą koszule, wkładaj buty. Zjesz kanapkę po drodze, bo przy stole już nie zdążysz. – Wstałem z kucek i wyczekiwałem jakieś jego reakcji, ale żadnej się nie doczekałem.
Rober nadal siedział na łóżku, machał jedną nogą,, trzymał ramiączko od plecaka w dłoniach i coś tam przy nim skubał. Byłem wściekły, że Magda wyjechała akurat w takim momencie, ona by sobie poradziła zapewne lepiej i szybciej niż ja. Czemu tego wyjazdu nie zorganizowali tydzień później.
– Ubieraj się – uniosłem się lekko.
Do pokoju wbiegł Mikołaj, cały brudny na twarzy i na bluzce od czekolady.
– Gabryśka, wieź mu zmień koszulkę, tylko najpierw mu twarz umyj! – krzyknąłem. Moja córka pojawiła się na górze i zabrała Mikołajka ze sobą do łazienki.
– Robert, bo nie mamy całego dnia, ty za dziesięć minut musisz być na miejscu. – Nie wiem do czego to było odwołanie, chyba do jakiegoś zdrowego rozsądku mojego pięciolatka.
– Nie ce, nie chce, nie chce, nie chce…! – krzyczał patrząc wprost na mnie.
– Zamknij się! – wrzasnąłem.
– Umyłam go – powiedziała Gabrysia wprowadzając Mikołaja bez koszulki. – Nie wiem gdzie ma ubrania.
– Ja też nie wiem – stwierdziłem, ale poszperałem po komodach i znalazłem jakąś bluzkę z samochodami. Założyłem u ją i postanowiłem mieć na oku, by się znów nie ubrudził.
– My już z Tobiaszem możemy iść, bo nie zdążymy inaczej? – zapytała córka, a Tobi stanął w progu.
– Nawet pozmywałem – pochwalił się. – Zrobiłem Robertowi dwie kanapki do szkoły, bo śniadania nie zdąży zjeść.
– Dziękuje wam bardzo. Możecie lecieć.
– Nie ma za co dziękować, bo ja to nie dla ciebie robię, a dla mamy. Obiecałem jej. – Oczywiście Tobiasz, synek mamusi, nie mógł powiedzieć nic innego. – Wezmę deskę. Nie, nie będę jeździł po szkole, zostawię u pań woźnych nawet by nauczycieli w oczy nie kłuło, ale po szkole będę na rampie z kolegami.
– Tylko wróć na obiad – zawołałem za nim.
– Spoko, ale zrób tak na szesnastą! – odkrzyknął.
– Ja wrócę po szkole – oznajmiła Gabrysia i pognała za bratem.
Dobrze, że chociaż ci byli samodzielni i odpowiedzialni sami za siebie. Robert nadal siedział, tak samo poruszał nogą i tak samo coś skubał przy plecaku. Przykucnąłem przy nim i zacząłem zapinać jego koszule w kratę.
– Nie, zostaw. – Odepchnął moje ręce. – Nie idę – oznajmił.
Moja irytacja i zdenerwowanie sięgały już zenitu. Spojrzałem na Mikołajka ładnie się bawił klockami na dywanie.
– Robert, musisz iść.
– Nic nie muszę – odrzekł.
– Musisz. Albo wstajesz i idziemy, albo dostaniesz lanie i, i tak pójdziesz – oznajmiłem.
– Dzieci się nie bije.
– Tak uważa twoja matka, a moja żona, a nie ja. A to, że się do tego dostosowałem, to tylko przez to, że wcześniej się mnie słuchaliście. Wstawaj, zapinaj tą koszule i idziemy.
– Ale tam będzie źle – zakwilił, ale wstał i zaczął zapinać guziki.
– Nie będzie źle, źle to będziesz miał ze mną w domu jak zostaniesz. Szybko bierz plecak i idziemy na dół. Mikołaj, chodź idziemy – zawołałem dwulatka, wystawiłem rękę w jego stronę, momentalnie przybiegł i się za nią złapał. Byłem szczęśliwy, że Gabrysia albo Tobiasz założyli małemu już nawet buty.
– Nie umiem zawiązać – powiedział Robert po wciągnięciu swoich adidasów.
– Masz pięć lat i butów nie umiesz wiązać? – zdziwiłem się. Pokiwał twierdząco głową, więc przyklęknąłem przy nim i zawiązałem. – Będziesz się musiał nauczyć.
– Nie chcę. Wolę jak mi wiążą.
– Przestań być taki ciągle na nie. Bierz plecak i idziemy. – Otworzyłem drzwi, wypuściłem dzieciaki, sam zająłem się mocowaniem z zamkiem. Było z nim coś nie tak. Powinniśmy już dawno wezwać ślusarza.
– Ja wolę jak mama mi wiąże buty – wyjaśnił Robert.
– Ale mama nie będzie przy tobie całe życie. Jesteś duży chłopiec, to powinieneś sam.
– To co. Nie chcę i już.
Pomyślałem wtedy, że jak jeszcze raz usłyszę „nie chcę” dzisiejszego dnia z jego ust to go rozszarpie i rozmażę na jednej ze ścian. Wtedy stwierdziłem, że moja żona go rozpieściła. Wszystko przez to, że był wcześniakiem, walczyli o jego życie, potem był chorowity, łatwo robił sobie krzywdę, a ona za każdym razem się nad nim rozczulała i we wszystkim wyręczała. Potem wyrosło takie „nie chcę i już”. Królewicz na ziarnku grochu.
– Mikołaj, rękę daj, albo nie idź tak szybko.
Chłopic odwrócił się w moją stronę, obrócił smoczek bez wyciągania z ust, następnie go wyjął, roześmiał się, włożył smocze z powrotem i przybiegł by złapać się za rękę.
– Przynajmniej jeden rozumie, co się do niego mówi – stwierdziłem na głos.

– Ale ja rozumiem, tylko nie zawsze robię po twojemu, bo nie chcę i już – wyjaśnił robi, a ja zacisnąłem zęby by powstrzymać napływającą irytacje.

7 komentarzy:

  1. Za latwo by mial gdyby wszystkie dzieciaki "współpracowaly". Czuję, ze Robert da mu jeszcze popalic :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu Jakub przejął pałeczkę:)
    Robert jest uparty ale bardzo fajny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Można powiedzieć,że Kuba radzi sobie całkiem nieźle chociaż zjuż myślałam,że Roberta nie przekona i mały zostanie z nim w domu.Coś czuję,że ten wyjazd Magdy to będzie bardzo pracowity okres dla Jakuba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakub może doceni ciężką pracę żony przy dzieciach i zrozumie, że ona czasem potrzebuje odpoczynku, czegoś co zrobi tylko dla siebie. Wydaje mi się, że Robert jeszcze nie raz pokaże mu rogi :) E.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wkurzyło mnie to Jakuba - jak kobieta sobie z tym dała rade to dla niego nie będzie problem. Patrzy na żonę z góry, jak dla mnie....
    Poza tym mam nadzieje, że dzieciaki dadzą mu w kośc. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobrze że Magda wyjechala do tej Wenecji. Jakub ma okazje się przekonać, że jego żona też się nie nudzi w domu. Bardzo dobrze, że Robert daje Mu popalić:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Robert łobuz mały da popalić jeszcze Jakubowi ale Robert to tylko pięciolatek małe dzieko które ma prawo czegoś nie chcieć.

    OdpowiedzUsuń