Jakub (Bartosz)
Magda wyjechała do tej całej
Wenecji, a ja potrzebowałem prędko jakiegoś systemu by to wszystko ogarnąć.
Ustaliłem, że starsze dzieci będą robić śniadanie, podczas gdy ja będę szykował
młodsze. Potem obiad ugotuje gdy one będą w szkole, a kolacje popełnię gdy one
się będą bawić. Postanowiłem, że nie zaangażuje mojej mamy do pomocy, że
poradzę sobie sam. W końcu Magdalena potrafiła, a jak kobieta dawała radę, to
nie mogło to być nic trudnego.
– Ja nie chcę iść do szkoły –
powiedział Robert.
– Ale synku, jak to nie chcesz?
– zapytałem kucając przy nim. Siedział na łóżku obok plecaka.
– No bo będę tam sam, i będę
musiał się uczyć, a ja nie umiem nawet pisać.
– Po to tam idziesz by się
nauczyć. Poznasz nowych kolegów i koleżanki.
– Nie chcę. Wolę przedszkole.
Tam się bawimy, a nie ucymy. Tobiasz mówi, że uczenie to nic przyjemnego.
– Bo Tobiasz jest leniem…
– Ja też – przerwał mi mój syn.
– Nie przyznawaj się do tego,
nie wolno. Lenistwo to grzech.
– Trudno i tak wszyscy jesteśmy
grzesznikami. Nie pójdę do szkoły, zaprowadź mnie do przedszkola.
– Ale zerówka, synku to takie
jeszcze przedszkole, a trochę szkoła.
– Mieści się w budynku skolnym,
to szkoła – powiedział niemal przez zęby.
Szukałem w głowie jakiegoś
pomysłu, czegoś co by go zachęciło do szkoły, czegokolwiek, ale na myśl
przychodziło mi tylko przekupstwo, a przecież nie będę przekupywał własnego
dziecka. Postanowiłam postawić sprawę jasno.
– Mnie też się czasem nie chce
gdzieś iść i coś zrobić, a muszę, bo życie to nie same przyjemności. Tak więc
zapinaj tą koszule, wkładaj buty. Zjesz kanapkę po drodze, bo przy stole już
nie zdążysz. – Wstałem z kucek i wyczekiwałem jakieś jego reakcji, ale żadnej
się nie doczekałem.
Rober nadal siedział na łóżku,
machał jedną nogą,, trzymał ramiączko od plecaka w dłoniach i coś tam przy nim
skubał. Byłem wściekły, że Magda wyjechała akurat w takim momencie, ona by
sobie poradziła zapewne lepiej i szybciej niż ja. Czemu tego wyjazdu nie
zorganizowali tydzień później.
– Ubieraj się – uniosłem się
lekko.
Do pokoju wbiegł Mikołaj, cały
brudny na twarzy i na bluzce od czekolady.
– Gabryśka, wieź mu zmień
koszulkę, tylko najpierw mu twarz umyj! – krzyknąłem. Moja córka pojawiła się
na górze i zabrała Mikołajka ze sobą do łazienki.
– Robert, bo nie mamy całego
dnia, ty za dziesięć minut musisz być na miejscu. – Nie wiem do czego to było
odwołanie, chyba do jakiegoś zdrowego rozsądku mojego pięciolatka.
– Nie ce, nie chce, nie chce,
nie chce…! – krzyczał patrząc wprost na mnie.
– Zamknij się! – wrzasnąłem.
– Umyłam go – powiedziała
Gabrysia wprowadzając Mikołaja bez koszulki. – Nie wiem gdzie ma ubrania.
– Ja też nie wiem –
stwierdziłem, ale poszperałem po komodach i znalazłem jakąś bluzkę z
samochodami. Założyłem u ją i postanowiłem mieć na oku, by się znów nie
ubrudził.
– My już z Tobiaszem możemy iść,
bo nie zdążymy inaczej? – zapytała córka, a Tobi stanął w progu.
– Nawet pozmywałem – pochwalił
się. – Zrobiłem Robertowi dwie kanapki do szkoły, bo śniadania nie zdąży zjeść.
– Dziękuje wam bardzo. Możecie
lecieć.
– Nie ma za co dziękować, bo ja
to nie dla ciebie robię, a dla mamy. Obiecałem jej. – Oczywiście Tobiasz, synek
mamusi, nie mógł powiedzieć nic innego. – Wezmę deskę. Nie, nie będę jeździł po
szkole, zostawię u pań woźnych nawet by nauczycieli w oczy nie kłuło, ale po szkole
będę na rampie z kolegami.
– Tylko wróć na obiad –
zawołałem za nim.
– Spoko, ale zrób tak na
szesnastą! – odkrzyknął.
– Ja wrócę po szkole – oznajmiła
Gabrysia i pognała za bratem.
Dobrze, że chociaż ci byli
samodzielni i odpowiedzialni sami za siebie. Robert nadal siedział, tak samo
poruszał nogą i tak samo coś skubał przy plecaku. Przykucnąłem przy nim i
zacząłem zapinać jego koszule w kratę.
– Nie, zostaw. – Odepchnął moje
ręce. – Nie idę – oznajmił.
Moja irytacja i zdenerwowanie
sięgały już zenitu. Spojrzałem na Mikołajka ładnie się bawił klockami na
dywanie.
– Robert, musisz iść.
– Nic nie muszę – odrzekł.
– Musisz. Albo wstajesz i
idziemy, albo dostaniesz lanie i, i tak pójdziesz – oznajmiłem.
– Dzieci się nie bije.
– Tak uważa twoja matka, a moja
żona, a nie ja. A to, że się do tego dostosowałem, to tylko przez to, że
wcześniej się mnie słuchaliście. Wstawaj, zapinaj tą koszule i idziemy.
– Ale tam będzie źle – zakwilił,
ale wstał i zaczął zapinać guziki.
– Nie będzie źle, źle to
będziesz miał ze mną w domu jak zostaniesz. Szybko bierz plecak i idziemy na
dół. Mikołaj, chodź idziemy – zawołałem dwulatka, wystawiłem rękę w jego
stronę, momentalnie przybiegł i się za nią złapał. Byłem szczęśliwy, że Gabrysia
albo Tobiasz założyli małemu już nawet buty.
– Nie umiem zawiązać –
powiedział Robert po wciągnięciu swoich adidasów.
– Masz pięć lat i butów nie
umiesz wiązać? – zdziwiłem się. Pokiwał twierdząco głową, więc przyklęknąłem
przy nim i zawiązałem. – Będziesz się musiał nauczyć.
– Nie chcę. Wolę jak mi wiążą.
– Przestań być taki ciągle na
nie. Bierz plecak i idziemy. – Otworzyłem drzwi, wypuściłem dzieciaki, sam
zająłem się mocowaniem z zamkiem. Było z nim coś nie tak. Powinniśmy już dawno
wezwać ślusarza.
– Ja wolę jak mama mi wiąże buty
– wyjaśnił Robert.
– Ale mama nie będzie przy tobie
całe życie. Jesteś duży chłopiec, to powinieneś sam.
– To co. Nie chcę i już.
Pomyślałem wtedy, że jak jeszcze
raz usłyszę „nie chcę” dzisiejszego dnia z jego ust to go rozszarpie i rozmażę
na jednej ze ścian. Wtedy stwierdziłem, że moja żona go rozpieściła. Wszystko
przez to, że był wcześniakiem, walczyli o jego życie, potem był chorowity,
łatwo robił sobie krzywdę, a ona za każdym razem się nad nim rozczulała i we
wszystkim wyręczała. Potem wyrosło takie „nie chcę i już”. Królewicz na ziarnku
grochu.
– Mikołaj, rękę daj, albo nie
idź tak szybko.
Chłopic odwrócił się w moją
stronę, obrócił smoczek bez wyciągania z ust, następnie go wyjął, roześmiał się,
włożył smocze z powrotem i przybiegł by złapać się za rękę.
– Przynajmniej jeden rozumie, co
się do niego mówi – stwierdziłem na głos.
– Ale ja rozumiem, tylko nie
zawsze robię po twojemu, bo nie chcę i już – wyjaśnił robi, a ja zacisnąłem zęby
by powstrzymać napływającą irytacje.
Za latwo by mial gdyby wszystkie dzieciaki "współpracowaly". Czuję, ze Robert da mu jeszcze popalic :-)
OdpowiedzUsuńW końcu Jakub przejął pałeczkę:)
OdpowiedzUsuńRobert jest uparty ale bardzo fajny :)
Można powiedzieć,że Kuba radzi sobie całkiem nieźle chociaż zjuż myślałam,że Roberta nie przekona i mały zostanie z nim w domu.Coś czuję,że ten wyjazd Magdy to będzie bardzo pracowity okres dla Jakuba.
OdpowiedzUsuńJakub może doceni ciężką pracę żony przy dzieciach i zrozumie, że ona czasem potrzebuje odpoczynku, czegoś co zrobi tylko dla siebie. Wydaje mi się, że Robert jeszcze nie raz pokaże mu rogi :) E.
OdpowiedzUsuńWkurzyło mnie to Jakuba - jak kobieta sobie z tym dała rade to dla niego nie będzie problem. Patrzy na żonę z góry, jak dla mnie....
OdpowiedzUsuńPoza tym mam nadzieje, że dzieciaki dadzą mu w kośc. ;)
Bardzo dobrze że Magda wyjechala do tej Wenecji. Jakub ma okazje się przekonać, że jego żona też się nie nudzi w domu. Bardzo dobrze, że Robert daje Mu popalić:)
OdpowiedzUsuńRobert łobuz mały da popalić jeszcze Jakubowi ale Robert to tylko pięciolatek małe dzieko które ma prawo czegoś nie chcieć.
OdpowiedzUsuń