Amanda (Magdalena)
Sierpień 2010 roku.
Tego dnia miałam lekką
temperaturę. Leżałam w łóżku w samej bieliźnie. W całym mieszkaniu było duszno.
Na dworze panował taki skwar, że lepiej było mieć zamknięte okno i pozasuwane
zasłony. Igorek miał cztery miesiące. Siedział w nosidełku i patrzył się na
zabawkę zawieszoną na rączce. Nosidełko spoczywało na tym samym łóżku co i ja,
więc miałam go na oku. Potem mały usnął, mnie coraz bardziej gryzło w gardle.
Temperatura też nie spadała. Bliźniaki obudziły się z popołudniowej drzemki.
Wołali jeść, a ja nie miałam siły by zwlec się z łóżka i przygotować im
cokolwiek. Jednak jak mus to mus. Na domiar złego Igor zaczął marudzić. Wyjęłam
go więc z nosidełka i położyłam na łóżku. Leżał na brzuchu, wyjątkowo to lubił.
– Paweł, jak chcesz kanapkę, to
pilnuj brata, bo ja się nie rozdwoję.
– Roz, co? – dopytywał mój
pięcioletni brat.
– Roz… z resztą nieważne. Patrz
na niego by nie spadł – poleciłam i poszłam do kuchni.
Piotrek pokierował się za mną,
taki już był. Ubzdurał sobie nową zabawę. Od rana bawił się w „jestem za tobą”.
Niemiłosiernie mnie to wkurwiało.
– Chcemy coś ciepłego –
wypowiedział Piotruś.
Dzwonek do drzwi wybawił mnie od
odpowiedzi. Liczyłam, że w tym czasie mały zapomni o swoim pragnieniu ciepłego
obiadu i zadowoli się kanapką. Nie chciało mi się gotować.
Po otwarciu drzwi ujrzałam
Dominikę. Moja blond koleżanka uśmiechnęła się ciepło. Wiedziałam, że będzie
moim wybawieniem. Ona lubiła matkować.
– Powiedz, że zrobisz obiad. –
Złożyłam ręce w geście prośby.
– Nie gotuje za dobrze, ale…
– Domi, cokolwiek, błagam, bo
ten tu – wskazałam na Piotra. Uśmiechniętego od ucha do ucha chłopczyka. – On
mnie zadręczy na śmierć.
– Dobrze, zrobię obiad, będziesz
moją dłużniczką do końca życia.
– Dożywotnie niewolnictwo pod
twoją pieczą, wydaje mi się teraz lepszą perspektywą niż gotowanie. Tak więc,
zgoda.
– Załóż coś na siebie. Chora
jesteś a chodzisz w negliżu. – Ta wersja jej matkowania mnie wkurzała, bo była
skierowana w moją stronę.
– Tak jest.
– leki jakieś masz? Bierzesz
coś? Może ci z domu…
– Stój, Hubert pojechał wykupić
recepty. Będzie wracał z pracy to mi podrzuci.
Hubert… właściwie nie wiem kim
on dla mnie był. Poszłam do klubu owianego taką, a nie inną sławą. Do klubu
gdzie nadziani biznesmeni polują na małolaty. Poszłam tam w wiadomym celu i tak
poznałam Huberta.
– Kręcisz z nim? – dopytywała.
– Nie, ja tylko z nim sypiam! –
odkrzyknęłam z pokoju. W gardle mnie zabolało przez to.
Sięgnęłam jakąś starą, rozciągniętą
koszulkę. Była w biało-czarne pasy. Sięgała mi do połowy tyłka. Liczyłam, że
taki mój ubiór Dominikę zadowoli, bo nie miałam ochoty zakładać na siebie
niczego więcej.
Ta oczywiście zaraz doskoczyła
do Igora, zaczęła go nosić na rękach, całować, tulić i strasznie się nad nim
rozczulać. Nie popierałam tego, bo potem jak ja z nim zostawałam to marudził,
bo chciał by znowu go tak zabawiać, a ja nie miałam na to czasu, ani ochoty.
– Zapisałam się na trzy kursy
językowe. Na angielski w zaawansowanym stopniu, niemiecki nieco powyżej podstawowego
i włoski od podstaw – pochwaliłam się.
– I oczywiście pieniądze na to
bierzesz od…
– Hubert już wszystko opłacił.
– Myślisz, że robisz dobrze? –
zapytała patrząc mi w oczy.
– Nie wiem, Dominika, ale po
prostu nie mam wyjścia. Chcę coś osiągnąć. Nie mam ani wybitnych genów, ani
dobrego nazwiska, tylko nauka i ciężka praca mogą mnie doprowadzić na szczyt.
– Nie będę się wtrącać, ale z
pewnością można inaczej, zawsze jest inne wyjście.
– Jakie? – zapytałam ze złością.
Nienawidziłam jak mnie ktoś oceniał.
– Nie wiem, po prostu inne. Z
resztą nie będę się wtrącać. Macie mielone w lodówce i koncentrat, zrobię wam
spaghetti, może być?
– Wszystko mi jedno. Gardło mnie
tak boli, że nic nie przełknę, a chłopaki są wszystkożerni.
– A muzyka ci będzie przeszkadzać?
– dopytywała wciąż będąc z małym na rękach.
– Nie, nie, głowa mnie nie boli
– odpowiedziałam, a dopiero po chwili skoncentrowałam swoje myśli na tym czy
naprawdę głowa mnie nie boli. Nie pomyliłam się, nie bolała.
Już za moment w głośnikach
rozbrzmiała znajoma piosenka:
Zbudziłam się nie było źle
Za oknem brzask
Śnieg, zaspana ulica
Tramwaju szum
Za ścianą śpiew
I jajecznica
O siódmej pięć
Zbierz się i pędź
Lecz jeszcze coś
W głowie mi zaświtało
Outlook Express
"No
messages"
Co to się stało...?
Na na na...
Na schodach już
Spłynął mi tusz
Cała we łzach
Myślę : jest inna mała
Jak on tak mógł
To dla niej schudł
Dobrze pograła
Macham na złość
Taksówką gość
Odjeżdża wtem
Melodyjka brzmi w torbie
Odbieram i
Znów dobrze mi:
"Co słychać skarbie?"
Na na na...
To zdarza się
Raz na tydzień i wiem
Że nie zrobię z tym nic
Bo ja jestem kobietą
Zatrzymać ten paramoje mych chwil
To jak walczyć z kometą!
(Alicja Janosz – Zbudziłam się)
– A ty wiesz, że ja kiedyś
potrafiłam zagrać jeden z jej utworów! – pochwaliłam się znów krzycząc i znów
poczułam ten niemiłosierny ból w gardle.
– A na czym?
– Na keyboardzie. Kiedyś mnie
Jaśko nauczył. – W tamtej chwili go sobie przypomniałam. Ciemne oczy, jasne
włosy, szczery i uroczy uśmieszek. Odgoniłam od siebie to wspomnienie.
– Zagraj! – polecił Piotruś i
dał mi swoje dziecięce organki. Wiem, że to niefachowa nazwa, ale każdy tak
mówił, więc już nawykłam.
– Nie wiem czy pamiętam –
wymigiwałam się.
– Graj! – polecił Paweł.
– Właśnie graj! – Dominika musiała
poprzeć tą całą ferajnę. Nawet Igor coś pokwilił po swojemu.
– Tylko jak mi nie wyjdzie to
macie się nie śmiać! – krzyknęłam i znów to gardło. – Nawet zaśpiewam wam, a
potem w ogóle nie będę tydzień mówić. Z waszej winy, bo mnie zmuszacie, ale kto
tam by się tym przej…
– Graj! – krzyknął znudzony
Paweł.
Wybiłam więc pierwszą nutę zanim
reszta zaczęła wrzeszczeć „graj”.
Nie będę się użalać nad sobą w tej piosence
Ze wszystkim się uporam, bo rozum mam i ręce
Rozumem świat ogarnę, rękami się obronię
No i mam jeszcze serce, a w nim wciąż ogień płonie...
Kolejny raz upadnę, kolejny się podniosę
Nie trzeba mi bogactwa, o zdrowie tylko proszę
I ciągle mam w pamięci co mi mówiła mama
Bądź sobie kapitanem, za sterem stawaj sama
(Alicja Janosz – Jest jak
jest)
– Dalej nie pamiętam tekstu –
wyjaśniłam.
Czułam, że tym nieudanym
wyczynem muzykalnym zdarłam sobie głos do końca. Dominika się pozachwycała nad
tym nieudanym wykonaniem tej optymistycznej pioseneczki. Zagrałam dobrze, ale
kompletnie nie miałam głosu do śpiewania. Włączyła „play” na wieży i powróciła
do kuchni.
– Kiedy będziemy pić? –
dopytywała.
– Jak wyzdrowieję. Możemy nawet
zaprosić tą twoją przyjaciółeczkę pierdolniętą – odpowiedziałam.
– Co to pierniolnięta? – zapytał
Piotrek.
– Pierni… piernik.
– Piernie… nie pamiętam. Powiedz
co powiedziałaś wcześniej. – Mały znów nie dawał mi spokoju. Chodził po łóżku,
po mnie i męczył i meczył.
– Piotrek, złaź! – krzyknęłam.
– Ale co powiedziałaś.
– Że ci zaraz przypierdolę! –
krzyknęłam na tyle głośno, że mały się wystraszył. Zszedł z łóżka, usiadł na
podłodze i zaczął płakać.
– Ty masz jakieś problemy z
nerwami? – zapytała Dominika. – Przecież to tylko dziecko, nic ci złego nie
zrobiło.
– Urodził się, to wystarczyło.
– Na świat się nie prosił.
Podobnie jak ty, czy ja. – Ta to zawsze miała coś do powiedzenia. Zaczęła
pocieszać małego.
Oczywiście gdy spojrzałam na
jego czerwoną od płaczu twarz i te smutne, załzawione oczy, to było mi przykro,
nawet głupio, ale przecież czasu się nie cofnie.
– Sorry, ja po prostu nie mam
cierpliwości do dzieci.
– To widać.
Nie no, tego już było za wiele.
Człowiek się płaszczy, a nikt dobrego sowa nawet nie powie, tylko ciągle oskarżenia.
– Po prostu moje dzieci nie mogą
takie być. Jak będą takie żywe, to pasem przez dupę i będą od razu
spokojniejsze.
– Twoje metody wychowawcze mnie
osłabiają.
– Bo nie dam sobie wejść na
głowę? – dopytywałam.
– Bo uważasz się za osobę
inteligentną. Jesteś inteligentna, nie zaprzeczam, a popierasz tak archaiczne
wychowywanie dzieci, że chyba już w średniowieczu mieli lepsze metody.
– Akurat w średniowieczu mieli
takie metody i jeszcze gorsze.
– No dobrze, nie znam historii,
przyznaję się do tego.
– A ja nigdy nie będę mieć
dzieci, przyznaję się do tego, więc nie musisz się martwić na zapas –
powiedziałam z uśmiechem.
Dominika oczywiście nie mogła na
tym zakończyć naszej dyskusji, bo przecież jakby to uczyniła to by nie była
sobą.
– Wiesz, że ludzie którzy tak
mówią to potem mają najwięcej dzieci Normalnie im się sypią jak z rękawa. Moja
ciotka tak mówiła i ma szóstkę.
– Dominika, nie wyskakuj mi z
mądrościami ludowymi. Jak się nie chce mieć dzieci, to się ich nie ma. Wystarczy
się zabezpieczyć.
Zawsze się śmiałam z tych
nastolatek co pchały wózki. Większość z nich przecież nie chciała dzieci, po
prostu wpadły. Właściwie to nie wpadły, one się nawet nie zabezpieczyły.
Idiotki do potęgi n. Ja nie rozumiałam jak można powołać na świat dziecko, gdy
nie ma się warunków do jego wychowania, zapewnienia mu odpowiedniego poziomu
życia i umożliwienia drogi do zdobycia wykształcenia, a tym samym do dobrej
pracy.
– Ale naprawdę nigdy nie chcesz
dzieci? Przecież Kornela lubiłaś.
– Bo nie był mój. Cudze dzieci
lubię. Takie co je widuje raz na jakiś czas.
– Jego widywałaś prawie
codziennie.
– Dominika, skończ. Może kiedyś
jedno. Najlepiej córeczkę. W końcu muszę komuś zostawić majątek, gdy już go
zdobędę – rzekłam z uśmiechem. Zawsze gdy myślałam o tym co zdobędę to się
uśmiechałam. Byłam pewna, że osiągnę cel.
– Amanda, miłości nie kupisz.
– Moją miłość kupują i całkiem
dobrze na tym wychodzą.
– Nie każdy jest sprzedajny jak
ty. Wybacz, ale taka jest prawda. Dzieci czują. Zależy im na czasie, szczerości
uczuć, nie znają jeszcze pozycji pieniądza w świecie.
– Moje dziecko szybko pozna
znaczenie pieniądza. Zapewniam cię. Wystarczy, że odziedziczy choć w jednej
czwartej moje cechy charakteru. Wtedy nie będzie idiotą i od razu będzie
wiedziało co się w życiu liczy. – Robiłam wszystko by jej nie odpuścić. Być
może plotłam trzy po trzy, ale bardzo zależało mi na tym by to moje zdanie było
na wierzchu.
– Ja sądzę, że to ty dobrze
wychodzisz na sprzedawaniu miłości. Tym facetom to tylko pustoszy portfele, na
dodatek przysparza o wyrzuty sumienia, bo pewnie mają żony i rodziny.
– To ich wybór.
– A co gdy któregoś z nich
skrzywdzisz? – zapytała wprost.
– Ale jak niby skrzywdzę?
– Co gdy któryś się zakocha? Co
gdy zostaniesz pokochana?
– Haha. Nie wierz w takie cosie.
Dominika, czas dorosnąć i zejść na ziemie. Miłości nie ma, nie było i nigdy nie
będzie. Jest tylko głupie przyzwyczajenie, jakieś wspólne plany i priorytety, z
których nie chcę się rezygnować, dlatego ludzie są razem. Boją się zmienić
swoją drogę na inną lub iść samotnie. Miłość taka jak ludzie to rozumieją, to
po prostu tchórzostwo.
– To tylko twoje zdanie.
– Nie jestem typem dziewczyny,
którą się kocha. Zamiast rozprawiać o takich głupotach daj mi lepiej numer do
tej znajomej kosmetyczki. Paznokcie muszę sobie zrobić. Hubert lubi perfekcje.
Dominika tylko westchnęła głośno
i znów zniknęła w kuchni. Piotrek był już spokojny, bawił się klockami, a Paweł
kolorował kratki w zeszycie. Ostatnimi czasy miał zajawkę na robienie
kolorowych szachownic. Igor leżał w łóżeczku i chyba usypiał, ale nie byłam
pewna i nie chciało mi się podnieść z łóżka by zobaczyć co on tam robi.
Sądziłam, że Domi zajmie się
chłopakami, a ja się zdrzemnę, ale zadzwonił dzwonek. Hubert przybył wcześniej
niż było umawiane. Tylko otworzyłam drzwi, a on już bez zaproszenia władował
się do środka. Nawet nie zapytał czy ktoś jest w domu.
– Mam te plecaki dla bliźniaków
– powiedział. Pocałował mnie w usta, tak musnął. – Leki dla ciebie –
kontynuował. Pocałował mnie tym razem intensywniej i dłużej. – I jeszcze kilka
drobiazgów – dokończył i na moment podniósł wzrok.
Dominika wychyliła się z kuchni
i się mu przypatrywała.
– Cześć, jestem Domi –
powiedziała. – Koleżanka Amandy.
– Ja jestem Hubert – odrzekł. –
Kolega Amandy.
– Wejdź. – Wykonałam
zapraszający gest ręką.
Hubert w pięć minut stał się
ulubieńcem Piotrusia i Pawełka bo rozdawał im zabawki i ubrania. Od września
idą do przedszkola, musieli mieć nowe rzeczy, a matka oczywiście nie była w
stanie tego ogarnąć. Szczerze to ona nawet nie próbowała już nic ogarniać.
– Dziękuje – powiedziałam do
Huberta. Musnęłam go w policzek. – Pójdę na chwilę. Zerkniesz na nich?
– Jasne.
Dominika właśnie kończyła
spaghetti. Kiedy weszłam do kuchni to akurat sprawdzała czy makaron jest
gotowy.
– To jest ten Hubert? –
zapytała.
– Tak, a coś z nim nie tak?
– Przystojny. Spodziewałam się
kogoś starego – wyszeptała.
– On jest stary. Blisko
trzydziestki.
– Wygląda jak model. Włosy na
żel, mięśnie widać nawet pod koszulką. Z twarzy też nie najgorszy, opalony.
Dziewczyno z takim to bym się przespała za darmo, a ty to robisz za… facet jest
idiotą – skomentowała moja przyjaciółka.
– Te facet ma żonę i dwoje
dzieci. Chce dyskrecji, dlatego woli płacić.
– Aha… ale naprawdę, jest mega.
Pasujecie do ciebie.
– Oszalałaś – powiedziałam i
trąciłam ją w ramie.
– Hubert, zjesz z nami!? –
krzyknęła.
– Nie pytaj. On zawsze zje.
Hubert jedzenia nigdy nie odmawia – odpowiedziałam zanim mój… sponsor zdążył
się odezwać.
Wróciłam do pokoju, usiadłam mu
na kolanach i zatopiłam swój język w jego ustach, swoje palce w jego włosach, a
on gładził mnie po pośladku.
– Robicie to ku zgorszeniu
wszystkich. Dzieci na was patrzą – skomentowała Dominika, kiedy Hubert miał już
jeden z palców za gumką moich stringów.
– Niech się uczą od małego –
skomentował. – Pomogę ci! – zaproponował i od razu rzucił się do pomocy w
noszeniu talerzy. Omal mnie przy tym nie zrzucił z kolan. Hubert był z tych co
nigdy nie odmawiali jedzenia, zawsze chętnie pomagali i zbyt gwałtownie
wstawali z siadu.
Zjedliśmy wspólnie, rozmawiając
o wszystkim i o niczym. Pochwaliłam się, że idę do elitarnego liceum. Hubert
uznał, że racja, bo w wykształcenie warto inwestować każde pieniądze. Idiota
jeszcze nie wiedział, że to on będzie inwestował w to moje wykształcenie.
Hubert nagle się zamyślił.
Wsłuchał w melodie wylatujące z głośników.
– Słuchacie disko-polo? –
zapytał z niedowierzaniem.
– Leci jakaś stara płyta. Nie
lubię ciszy – wyjaśniłam.
– Małolata, tak mówią, lecz nie wiedzą, że pewne rzeczy od Ciebie mogą uczyć
się – zaśpiewał fragment piosenki Hubert. – Co tam jeszcze macie? –
dopytywał. Nie czekał na odpowiedz. Po prostu ruszył do sprzętu by sobie
powciskać przyciski i znaleźć coś co mu się spodoba.
Nagle przestał przełączać, to
znaczyło, że wybrał utwór. Już od pierwszej nuty wiedziałam co to za piosenka.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a potem z oburzeniem.
– Robisz to specjalnie? –
zapytałam.
– Nie, po prostu podoba mi się melodia
– załgał. – Zatańczysz? – zapytał i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
– Jestem chora.
– Właśnie dlatego zatańczmy
tutaj, a nie w klubie. Do klubu pójdziemy za tydzień – zadecydował, bo na
propozycje to nie wyglądało. – Jeden taniec i będę uciekał. Pójdziesz sobie do
łóżeczka i się wykurujesz.
Tym ostatnim mnie przekonał,
poza tym był dla mnie dobry, spełniał większość moich zachcianek. Zasługiwał
więc na to bym to ja spełniała jego życzenia, przynajmniej te możliwe do
spełnienia. Wstałam trzymając jego dłoń i starałam się nie wsłuchiwać w tekst
piosenki, który Hubert jak się okazało zna na pamięć.
Twoje ciało, jak przechodni towar,
każdy może mieć za byle co.
Kto cię nie zna, może się zakochać,
by po chwili iść na samo dno.
Już nie wzrusza cię widok łez,
twoje życie tylko chwilą jest.
Pewna siebie - tylko śmiejesz się,
zapomnisz o nocy, kiedy wstanie dzień.
Piękna - to jest fakt, uczucia w tobie brak,
zero miłości, kochasz tylko brać.
Nie ma w tobie nic, co możesz komuś dać.
Pod białą maską kryjesz widmo zła.
Oczekujesz i dostajesz wszystko
od każdego, jeśli jego stać.
Twoja miłość wypełniona pustką,
kochasz po to, aby tylko brać.
(Boys - Piękna)
Piosenka dobiegła końca. Chciał
mnie pocałować, ale zdążyłam mu umknąć. Po chwili jednak przerzucił mnie przez
swój bark.
– I co teraz? – zapytał wesoło.
Dominika też się śmiała.
Poczułam klapsa na moim lewym pośladku.
– Opłacało się przede mną
uciekać? – zapytał jeszcze weselej.
– Nie! Puść mnie bo mi
niedobrze.
– Ale tak tu i teraz, na
podłogę? – dopytywał
Nie odpowiedziałam, widziałam,
że kieruje się w stronę łóżka. Zapakował mnie pod kołderkę, przykrył wzorowo
pod samą szyje.
– Dominika, przypilnuj ją by
wzięła leki. Miód jest w siatce, herbaty też. Może to jej pomoże.
– Dobrze panie Hubercie.
– Chociaż jedna posłuszna –
skwitował mój kochanek. Wolałam to określenie zamiast sponsora.
– Wyjdź już, zanim cię trzepnę.
– Za co? – dopytywał.
Rzuciłam w niego poduszką, ale
oczywiście się uchylił.
– Za twój szowinizm –
odpowiedziałam.
– Będę już leciał. Trzymajcie
się.
Hubert złożył pocałunek na moim
czole, Dominikę pocałował w policzek, z chłopakami zrobił żółwika. Wyszedł.
Sądziłam, że wreszcie odpocznę.
– Jemu na tobie zależy.
Po tych słowach Dominiki
pomyślałam „znowu się zaczyna”.
hahaha ale ta Dominika męczy tą biedną i schorowaną Amandę:)
OdpowiedzUsuńMożna powiedzieć,zee słowa Dominiki co do liczby dzieci się w przyszłości sprawdzą.
OdpowiedzUsuńSłodki ten Hubert, tylko szkoda ze zdradza żonę :( takich to ja nie lubię.
OdpowiedzUsuńDobrze że Amanda ma prawdziwą przyjaciółkę. Szkoda tylko że Domi nie wybije Amandzie z głowy pomysłu posiadania sponsora..
OdpowiedzUsuńHubert w życiu Amandy to po prostu jej droga do łatwego i wygodnego życia. On dostaje jej młode ciało, a ona stabilizację finansową i bezpieczeństwo.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, słowa Dominiki w kwestii liczby posiadanych w przyszłości przez Amandę dzieci okażą się prorocze.