wtorek, 29 października 2013

Część 7 - Sponsoring

Część 7 - Sponsoring
Amanda (Magdalena)

Sierpień 2010 roku.
Tego dnia miałam lekką temperaturę. Leżałam w łóżku w samej bieliźnie. W całym mieszkaniu było duszno. Na dworze panował taki skwar, że lepiej było mieć zamknięte okno i pozasuwane zasłony. Igorek miał cztery miesiące. Siedział w nosidełku i patrzył się na zabawkę zawieszoną na rączce. Nosidełko spoczywało na tym samym łóżku co i ja, więc miałam go na oku. Potem mały usnął, mnie coraz bardziej gryzło w gardle. Temperatura też nie spadała. Bliźniaki obudziły się z popołudniowej drzemki. Wołali jeść, a ja nie miałam siły by zwlec się z łóżka i przygotować im cokolwiek. Jednak jak mus to mus. Na domiar złego Igor zaczął marudzić. Wyjęłam go więc z nosidełka i położyłam na łóżku. Leżał na brzuchu, wyjątkowo to lubił.

– Paweł, jak chcesz kanapkę, to pilnuj brata, bo ja się nie rozdwoję.
– Roz, co? – dopytywał mój pięcioletni brat.
– Roz… z resztą nieważne. Patrz na niego by nie spadł – poleciłam i poszłam do kuchni.
Piotrek pokierował się za mną, taki już był. Ubzdurał sobie nową zabawę. Od rana bawił się w „jestem za tobą”. Niemiłosiernie mnie to wkurwiało.
– Chcemy coś ciepłego – wypowiedział Piotruś.
Dzwonek do drzwi wybawił mnie od odpowiedzi. Liczyłam, że w tym czasie mały zapomni o swoim pragnieniu ciepłego obiadu i zadowoli się kanapką. Nie chciało mi się gotować.
Po otwarciu drzwi ujrzałam Dominikę. Moja blond koleżanka uśmiechnęła się ciepło. Wiedziałam, że będzie moim wybawieniem. Ona lubiła matkować.
– Powiedz, że zrobisz obiad. – Złożyłam ręce w geście prośby.
– Nie gotuje za dobrze, ale…
– Domi, cokolwiek, błagam, bo ten tu – wskazałam na Piotra. Uśmiechniętego od ucha do ucha chłopczyka. – On mnie zadręczy na śmierć.
– Dobrze, zrobię obiad, będziesz moją dłużniczką do końca życia.
– Dożywotnie niewolnictwo pod twoją pieczą, wydaje mi się teraz lepszą perspektywą niż gotowanie. Tak więc, zgoda.
– Załóż coś na siebie. Chora jesteś a chodzisz w negliżu. – Ta wersja jej matkowania mnie wkurzała, bo była skierowana w moją stronę.
– Tak jest.
– leki jakieś masz? Bierzesz coś? Może ci z domu…
– Stój, Hubert pojechał wykupić recepty. Będzie wracał z pracy to mi podrzuci.
Hubert… właściwie nie wiem kim on dla mnie był. Poszłam do klubu owianego taką, a nie inną sławą. Do klubu gdzie nadziani biznesmeni polują na małolaty. Poszłam tam w wiadomym celu i tak poznałam Huberta.
– Kręcisz z nim? – dopytywała.
– Nie, ja tylko z nim sypiam! – odkrzyknęłam z pokoju. W gardle mnie zabolało przez to.
Sięgnęłam jakąś starą, rozciągniętą koszulkę. Była w biało-czarne pasy. Sięgała mi do połowy tyłka. Liczyłam, że taki mój ubiór Dominikę zadowoli, bo nie miałam ochoty zakładać na siebie niczego więcej.
Ta oczywiście zaraz doskoczyła do Igora, zaczęła go nosić na rękach, całować, tulić i strasznie się nad nim rozczulać. Nie popierałam tego, bo potem jak ja z nim zostawałam to marudził, bo chciał by znowu go tak zabawiać, a ja nie miałam na to czasu, ani ochoty.
– Zapisałam się na trzy kursy językowe. Na angielski w zaawansowanym stopniu, niemiecki nieco powyżej podstawowego i włoski od podstaw – pochwaliłam się.
– I oczywiście pieniądze na to bierzesz od…
– Hubert już wszystko opłacił.
– Myślisz, że robisz dobrze? – zapytała patrząc mi w oczy.
– Nie wiem, Dominika, ale po prostu nie mam wyjścia. Chcę coś osiągnąć. Nie mam ani wybitnych genów, ani dobrego nazwiska, tylko nauka i ciężka praca mogą mnie doprowadzić na szczyt.
– Nie będę się wtrącać, ale z pewnością można inaczej, zawsze jest inne wyjście.
– Jakie? – zapytałam ze złością. Nienawidziłam jak mnie ktoś oceniał.
– Nie wiem, po prostu inne. Z resztą nie będę się wtrącać. Macie mielone w lodówce i koncentrat, zrobię wam spaghetti, może być?
– Wszystko mi jedno. Gardło mnie tak boli, że nic nie przełknę, a chłopaki są wszystkożerni.
– A muzyka ci będzie przeszkadzać? – dopytywała wciąż będąc z małym na rękach.
– Nie, nie, głowa mnie nie boli – odpowiedziałam, a dopiero po chwili skoncentrowałam swoje myśli na tym czy naprawdę głowa mnie nie boli. Nie pomyliłam się, nie bolała.
Już za moment w głośnikach rozbrzmiała znajoma piosenka:

Zbudziłam się nie było źle
Za oknem brzask
Śnieg, zaspana ulica
Tramwaju szum
Za ścianą śpiew
I jajecznica

O siódmej pięć
Zbierz się i pędź
Lecz jeszcze coś
W głowie mi zaświtało
Outlook Express
"No messages"
Co to się stało...?
Na na na...

Na schodach już
Spłynął mi tusz
Cała we łzach
Myślę : jest inna mała
Jak on tak mógł
To dla niej schudł
Dobrze pograła

Macham na złość
Taksówką gość
Odjeżdża wtem
Melodyjka brzmi w torbie
Odbieram i
Znów dobrze mi:
"Co słychać skarbie?"
Na na na...

To zdarza się
Raz na tydzień i wiem
Że nie zrobię z tym nic
Bo ja jestem kobietą
Zatrzymać ten paramoje mych chwil
To jak walczyć z kometą!
(Alicja Janosz – Zbudziłam się)

– A ty wiesz, że ja kiedyś potrafiłam zagrać jeden z jej utworów! – pochwaliłam się znów krzycząc i znów poczułam ten niemiłosierny ból w gardle.
– A na czym?
– Na keyboardzie. Kiedyś mnie Jaśko nauczył. – W tamtej chwili go sobie przypomniałam. Ciemne oczy, jasne włosy, szczery i uroczy uśmieszek. Odgoniłam od siebie to wspomnienie.
– Zagraj! – polecił Piotruś i dał mi swoje dziecięce organki. Wiem, że to niefachowa nazwa, ale każdy tak mówił, więc już nawykłam.
– Nie wiem czy pamiętam – wymigiwałam się.
– Graj! – polecił Paweł.
– Właśnie graj! – Dominika musiała poprzeć tą całą ferajnę. Nawet Igor coś pokwilił po swojemu.
– Tylko jak mi nie wyjdzie to macie się nie śmiać! – krzyknęłam i znów to gardło. – Nawet zaśpiewam wam, a potem w ogóle nie będę tydzień mówić. Z waszej winy, bo mnie zmuszacie, ale kto tam by się tym przej…
– Graj! – krzyknął znudzony Paweł.
Wybiłam więc pierwszą nutę zanim reszta zaczęła wrzeszczeć „graj”.

Nie będę się użalać nad sobą w tej piosence
Ze wszystkim się uporam, bo rozum mam i ręce
Rozumem świat ogarnę, rękami się obronię
No i mam jeszcze serce, a w nim wciąż ogień płonie...
Kolejny raz upadnę, kolejny się podniosę
Nie trzeba mi bogactwa, o zdrowie tylko proszę
I ciągle mam w pamięci co mi mówiła mama
Bądź sobie kapitanem, za sterem stawaj sama
(Alicja Janosz – Jest jak jest)

– Dalej nie pamiętam tekstu – wyjaśniłam.
Czułam, że tym nieudanym wyczynem muzykalnym zdarłam sobie głos do końca. Dominika się pozachwycała nad tym nieudanym wykonaniem tej optymistycznej pioseneczki. Zagrałam dobrze, ale kompletnie nie miałam głosu do śpiewania. Włączyła „play” na wieży i powróciła do kuchni.
– Kiedy będziemy pić? – dopytywała.
– Jak wyzdrowieję. Możemy nawet zaprosić tą twoją przyjaciółeczkę pierdolniętą – odpowiedziałam.
– Co to pierniolnięta? – zapytał Piotrek.
– Pierni… piernik.
– Piernie… nie pamiętam. Powiedz co powiedziałaś wcześniej. – Mały znów nie dawał mi spokoju. Chodził po łóżku, po mnie i męczył i meczył.
– Piotrek, złaź! – krzyknęłam.
– Ale co powiedziałaś.
– Że ci zaraz przypierdolę! – krzyknęłam na tyle głośno, że mały się wystraszył. Zszedł z łóżka, usiadł na podłodze i zaczął płakać.
– Ty masz jakieś problemy z nerwami? – zapytała Dominika. – Przecież to tylko dziecko, nic ci złego nie zrobiło.
– Urodził się, to wystarczyło.
– Na świat się nie prosił. Podobnie jak ty, czy ja. – Ta to zawsze miała coś do powiedzenia. Zaczęła pocieszać małego.
Oczywiście gdy spojrzałam na jego czerwoną od płaczu twarz i te smutne, załzawione oczy, to było mi przykro, nawet głupio, ale przecież czasu się nie cofnie.
– Sorry, ja po prostu nie mam cierpliwości do dzieci.
– To widać.
Nie no, tego już było za wiele. Człowiek się płaszczy, a nikt dobrego sowa nawet nie powie, tylko ciągle oskarżenia.
– Po prostu moje dzieci nie mogą takie być. Jak będą takie żywe, to pasem przez dupę i będą od razu spokojniejsze.
– Twoje metody wychowawcze mnie osłabiają.
– Bo nie dam sobie wejść na głowę? – dopytywałam.
– Bo uważasz się za osobę inteligentną. Jesteś inteligentna, nie zaprzeczam, a popierasz tak archaiczne wychowywanie dzieci, że chyba już w średniowieczu mieli lepsze metody.
– Akurat w średniowieczu mieli takie metody i jeszcze gorsze.
– No dobrze, nie znam historii, przyznaję się do tego.
– A ja nigdy nie będę mieć dzieci, przyznaję się do tego, więc nie musisz się martwić na zapas – powiedziałam z uśmiechem.
Dominika oczywiście nie mogła na tym zakończyć naszej dyskusji, bo przecież jakby to uczyniła to by nie była sobą.
– Wiesz, że ludzie którzy tak mówią to potem mają najwięcej dzieci Normalnie im się sypią jak z rękawa. Moja ciotka tak mówiła i ma szóstkę.
– Dominika, nie wyskakuj mi z mądrościami ludowymi. Jak się nie chce mieć dzieci, to się ich nie ma. Wystarczy się zabezpieczyć.
Zawsze się śmiałam z tych nastolatek co pchały wózki. Większość z nich przecież nie chciała dzieci, po prostu wpadły. Właściwie to nie wpadły, one się nawet nie zabezpieczyły. Idiotki do potęgi n. Ja nie rozumiałam jak można powołać na świat dziecko, gdy nie ma się warunków do jego wychowania, zapewnienia mu odpowiedniego poziomu życia i umożliwienia drogi do zdobycia wykształcenia, a tym samym do dobrej pracy.
– Ale naprawdę nigdy nie chcesz dzieci? Przecież Kornela lubiłaś.
– Bo nie był mój. Cudze dzieci lubię. Takie co je widuje raz na jakiś czas.
– Jego widywałaś prawie codziennie.
– Dominika, skończ. Może kiedyś jedno. Najlepiej córeczkę. W końcu muszę komuś zostawić majątek, gdy już go zdobędę – rzekłam z uśmiechem. Zawsze gdy myślałam o tym co zdobędę to się uśmiechałam. Byłam pewna, że osiągnę cel.
– Amanda, miłości nie kupisz.
– Moją miłość kupują i całkiem dobrze na tym wychodzą.
– Nie każdy jest sprzedajny jak ty. Wybacz, ale taka jest prawda. Dzieci czują. Zależy im na czasie, szczerości uczuć, nie znają jeszcze pozycji pieniądza w świecie.
– Moje dziecko szybko pozna znaczenie pieniądza. Zapewniam cię. Wystarczy, że odziedziczy choć w jednej czwartej moje cechy charakteru. Wtedy nie będzie idiotą i od razu będzie wiedziało co się w życiu liczy. – Robiłam wszystko by jej nie odpuścić. Być może plotłam trzy po trzy, ale bardzo zależało mi na tym by to moje zdanie było na wierzchu.
– Ja sądzę, że to ty dobrze wychodzisz na sprzedawaniu miłości. Tym facetom to tylko pustoszy portfele, na dodatek przysparza o wyrzuty sumienia, bo pewnie mają żony i rodziny.
– To ich wybór.
– A co gdy któregoś z nich skrzywdzisz? – zapytała wprost.
– Ale jak niby skrzywdzę?
– Co gdy któryś się zakocha? Co gdy zostaniesz pokochana?
– Haha. Nie wierz w takie cosie. Dominika, czas dorosnąć i zejść na ziemie. Miłości nie ma, nie było i nigdy nie będzie. Jest tylko głupie przyzwyczajenie, jakieś wspólne plany i priorytety, z których nie chcę się rezygnować, dlatego ludzie są razem. Boją się zmienić swoją drogę na inną lub iść samotnie. Miłość taka jak ludzie to rozumieją, to po prostu tchórzostwo.
– To tylko twoje zdanie.
– Nie jestem typem dziewczyny, którą się kocha. Zamiast rozprawiać o takich głupotach daj mi lepiej numer do tej znajomej kosmetyczki. Paznokcie muszę sobie zrobić. Hubert lubi perfekcje.
Dominika tylko westchnęła głośno i znów zniknęła w kuchni. Piotrek był już spokojny, bawił się klockami, a Paweł kolorował kratki w zeszycie. Ostatnimi czasy miał zajawkę na robienie kolorowych szachownic. Igor leżał w łóżeczku i chyba usypiał, ale nie byłam pewna i nie chciało mi się podnieść z łóżka by zobaczyć co on tam robi.
Sądziłam, że Domi zajmie się chłopakami, a ja się zdrzemnę, ale zadzwonił dzwonek. Hubert przybył wcześniej niż było umawiane. Tylko otworzyłam drzwi, a on już bez zaproszenia władował się do środka. Nawet nie zapytał czy ktoś jest w domu.
– Mam te plecaki dla bliźniaków – powiedział. Pocałował mnie w usta, tak musnął. – Leki dla ciebie – kontynuował. Pocałował mnie tym razem intensywniej i dłużej. – I jeszcze kilka drobiazgów – dokończył i na moment podniósł wzrok.
Dominika wychyliła się z kuchni i się mu przypatrywała.
– Cześć, jestem Domi – powiedziała. – Koleżanka Amandy.
– Ja jestem Hubert – odrzekł. – Kolega Amandy.
– Wejdź. – Wykonałam zapraszający gest ręką.
Hubert w pięć minut stał się ulubieńcem Piotrusia i Pawełka bo rozdawał im zabawki i ubrania. Od września idą do przedszkola, musieli mieć nowe rzeczy, a matka oczywiście nie była w stanie tego ogarnąć. Szczerze to ona nawet nie próbowała już nic ogarniać.
– Dziękuje – powiedziałam do Huberta. Musnęłam go w policzek. – Pójdę na chwilę. Zerkniesz na nich?
– Jasne.
Dominika właśnie kończyła spaghetti. Kiedy weszłam do kuchni to akurat sprawdzała czy makaron jest gotowy.
– To jest ten Hubert? – zapytała.
– Tak, a coś z nim nie tak?
– Przystojny. Spodziewałam się kogoś starego – wyszeptała.
– On jest stary. Blisko trzydziestki.
– Wygląda jak model. Włosy na żel, mięśnie widać nawet pod koszulką. Z twarzy też nie najgorszy, opalony. Dziewczyno z takim to bym się przespała za darmo, a ty to robisz za… facet jest idiotą – skomentowała moja przyjaciółka.
– Te facet ma żonę i dwoje dzieci. Chce dyskrecji, dlatego woli płacić.
– Aha… ale naprawdę, jest mega. Pasujecie do ciebie.
– Oszalałaś – powiedziałam i trąciłam ją w ramie.
– Hubert, zjesz z nami!? – krzyknęła.
– Nie pytaj. On zawsze zje. Hubert jedzenia nigdy nie odmawia – odpowiedziałam zanim mój… sponsor zdążył się odezwać.
Wróciłam do pokoju, usiadłam mu na kolanach i zatopiłam swój język w jego ustach, swoje palce w jego włosach, a on gładził mnie po pośladku.
– Robicie to ku zgorszeniu wszystkich. Dzieci na was patrzą – skomentowała Dominika, kiedy Hubert miał już jeden z palców za gumką moich stringów.
– Niech się uczą od małego – skomentował. – Pomogę ci! – zaproponował i od razu rzucił się do pomocy w noszeniu talerzy. Omal mnie przy tym nie zrzucił z kolan. Hubert był z tych co nigdy nie odmawiali jedzenia, zawsze chętnie pomagali i zbyt gwałtownie wstawali z siadu.
Zjedliśmy wspólnie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Pochwaliłam się, że idę do elitarnego liceum. Hubert uznał, że racja, bo w wykształcenie warto inwestować każde pieniądze. Idiota jeszcze nie wiedział, że to on będzie inwestował w to moje wykształcenie.
Hubert nagle się zamyślił. Wsłuchał w melodie wylatujące z głośników.
– Słuchacie disko-polo? – zapytał z niedowierzaniem.
– Leci jakaś stara płyta. Nie lubię ciszy – wyjaśniłam.
Małolata, tak mówią, lecz nie wiedzą, że pewne rzeczy od Ciebie mogą uczyć się – zaśpiewał fragment piosenki Hubert. – Co tam jeszcze macie? – dopytywał. Nie czekał na odpowiedz. Po prostu ruszył do sprzętu by sobie powciskać przyciski i znaleźć coś co mu się spodoba.
Nagle przestał przełączać, to znaczyło, że wybrał utwór. Już od pierwszej nuty wiedziałam co to za piosenka. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a potem z oburzeniem.
– Robisz to specjalnie? – zapytałam.
– Nie, po prostu podoba mi się melodia – załgał. – Zatańczysz? – zapytał i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
– Jestem chora.
– Właśnie dlatego zatańczmy tutaj, a nie w klubie. Do klubu pójdziemy za tydzień – zadecydował, bo na propozycje to nie wyglądało. – Jeden taniec i będę uciekał. Pójdziesz sobie do łóżeczka i się wykurujesz.
Tym ostatnim mnie przekonał, poza tym był dla mnie dobry, spełniał większość moich zachcianek. Zasługiwał więc na to bym to ja spełniała jego życzenia, przynajmniej te możliwe do spełnienia. Wstałam trzymając jego dłoń i starałam się nie wsłuchiwać w tekst piosenki, który Hubert jak się okazało zna na pamięć.

Twoje ciało, jak przechodni towar,
każdy może mieć za byle co.
Kto cię nie zna, może się zakochać,
by po chwili iść na samo dno.

Już nie wzrusza cię widok łez,
twoje życie tylko chwilą jest.
Pewna siebie - tylko śmiejesz się,
zapomnisz o nocy, kiedy wstanie dzień.

Piękna - to jest fakt, uczucia w tobie brak,
zero miłości, kochasz tylko brać.
Nie ma w tobie nic, co możesz komuś dać.
Pod białą maską kryjesz widmo zła.

Oczekujesz i dostajesz wszystko
od każdego, jeśli jego stać.
Twoja miłość wypełniona pustką,
kochasz po to, aby tylko brać.
(Boys - Piękna)

Piosenka dobiegła końca. Chciał mnie pocałować, ale zdążyłam mu umknąć. Po chwili jednak przerzucił mnie przez swój bark.
– I co teraz? – zapytał wesoło.
Dominika też się śmiała. Poczułam klapsa na moim lewym pośladku.
– Opłacało się przede mną uciekać? – zapytał jeszcze weselej.
– Nie! Puść mnie bo mi niedobrze.
– Ale tak tu i teraz, na podłogę? – dopytywał
Nie odpowiedziałam, widziałam, że kieruje się w stronę łóżka. Zapakował mnie pod kołderkę, przykrył wzorowo pod samą szyje.
– Dominika, przypilnuj ją by wzięła leki. Miód jest w siatce, herbaty też. Może to jej pomoże.
– Dobrze panie Hubercie.
– Chociaż jedna posłuszna – skwitował mój kochanek. Wolałam to określenie zamiast sponsora.
– Wyjdź już, zanim cię trzepnę.
– Za co? – dopytywał.
Rzuciłam w niego poduszką, ale oczywiście się uchylił.
– Za twój szowinizm – odpowiedziałam.
– Będę już leciał. Trzymajcie się.
Hubert złożył pocałunek na moim czole, Dominikę pocałował w policzek, z chłopakami zrobił żółwika. Wyszedł. Sądziłam, że wreszcie odpocznę.
– Jemu na tobie zależy.
Po tych słowach Dominiki pomyślałam „znowu się zaczyna”.

5 komentarzy:

  1. hahaha ale ta Dominika męczy tą biedną i schorowaną Amandę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Można powiedzieć,zee słowa Dominiki co do liczby dzieci się w przyszłości sprawdzą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Słodki ten Hubert, tylko szkoda ze zdradza żonę :( takich to ja nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze że Amanda ma prawdziwą przyjaciółkę. Szkoda tylko że Domi nie wybije Amandzie z głowy pomysłu posiadania sponsora..

    OdpowiedzUsuń
  5. Hubert w życiu Amandy to po prostu jej droga do łatwego i wygodnego życia. On dostaje jej młode ciało, a ona stabilizację finansową i bezpieczeństwo.
    Faktycznie, słowa Dominiki w kwestii liczby posiadanych w przyszłości przez Amandę dzieci okażą się prorocze.

    OdpowiedzUsuń