niedziela, 8 grudnia 2013

Część 121 - Wszystko na jedną kartę




Tyler (Kevin)

Tego dnia miałem stracić pięć tysięcy by dorobić się piętnastu. Tego dnia Karol – mój kumpel miał postąpić tak samo. Wiedzieliśmy, że stawiamy wszystko na jedną kartę, że jeśli tym razem się nie uda, to nie będzie sensu próbować po raz kolejny, a do końca życia zostanie nam pisana praca za najniższą krajową.
– Nie martw się tak – powiedział do mnie Witek, który w tej chwili robił za mojego szofera i prowadził mój samochód.
– Jesteś pewny, że nas nie złapią? – zapytałem.
– Pewności nigdy nie ma, ale pamiętaj, że ja także ryzykuję – odpowiedział.
– Ty zyskujesz dziesięć tysięcy za informację – zacząłem.
– I włamanie oraz okradzenie własnego szefa, a wy dostajecie towar, warty minimum trzydzieści tysięcy, jak dobrze pokombinujesz, to sprzedacie to nawet za czterdzieści pięć. Tak więc, jeśli mnie złapią, też jestem przegrany – powiedział.
– Dobrze, już możemy? – zapytałem i ciągle myślałem o Domi i o moim synu. Chciałem go poznać. Nie chciałem trafić do trumny, ani za kratki przed jego narodzinami.
– Tak. Plan jest taki, zaparkujemy dalej, ja mam motocykl jakąś milę stąd, na twoje, Angliku. Wchodzimy oknem od piwnicy, kosą traktujemy każdego, kto nam staje na drodze, nie liczy się czy to są dzieci, kobiety, czy pakerzy.
– Dzieci? – zapytałem.
– Człowieku, tu jest wszystko. Prostytucja, narkotyki i broń. Broń bez nabojów więc się nie martw, szefa i jego goryli nie ma, a tylko oni mają klamkę przy dupie. Co zaś tyczy się tych dzieci, to bawią się w jednym pokoju, podczas gdy ich matki pracują. Idziemy oknem piwnicznym, zmierzamy w górę, wchodzimy z buta do gabinetu i bierzemy torby, takie jak do siłowni, potem dachem biegniemy po murku i jak najszybciej staramy się dobiec do samochodu. Skitramy go w lesie. No, a potem to się przebieramy, przekładamy prochy do walizek i palimy rzeczy nad wodą.
– W między czasie trzeba jeszcze zajechać do Karola garażu i zmienić rejestrację na tę właściwą, tak? – zapytałem.
– Nie, to zrobisz sam. Ja wsiadam na motocykl i jadę do pracy – odpowiedział.
– Do tej, którą za pięć minut okradniemy? – zapytałem.
– Tak, do tej samej. Zasuwaj kominiarkę i zapnij kieszenie, by nic nie zgubić – polecił.
Dalej wszystko potoczyło się szybko, szybciej niż się spodziewałem, nawet szybciej niż wcześniej widywałem to na ekranie telewizji lub w kinie. Wcisnęliśmy się w małe, piwniczne okienko, pobiegliśmy schodami w górę, wciąż świecąc porządnymi latarkami. Dwie kobiety i jacyś małolaci odsunęli się na bok i zaczęli uciekać – zapewne pomyśleli, że policja. My pobiegliśmy w górę schodami i dalej poszło gładko. Wbiliśmy się z całej siły do gabinetu szefa i wzięliśmy, co mieliśmy wziąć. Niespodziewanie stanął nam na drodze jakiś chłopak mniej więcej w moim wieku i zagrodził drzwi. Witek dostał nożem w ramię, a ja zareagowałem szybciej niż pomyślałem i rzuciłem się na tego, co stał w drzwiach z moją kosą. Ugodziłem go w brzuch, potem go wyminęliśmy i zaczęliśmy uciekać.
Potem wszystko poszło według planu, ale kiedy dotarliśmy do samochodu, byłem tak zadyszany i roztrzęsiony, że aż nie byłem w stanie usiąść za kierownicą ani nawet otworzyć drzwi.
– Wsiadaj! – warknął Witek i otworzył mi tylne drzwi. Sam usiadł za kierownicą i odjechaliśmy.
– Krwawisz – powiedziałem, gdy już otrząsnąłem się z pierwszego szoku, ale ciągle patrzyłem szeroko otwartymi oczami w zagłówek siedzenia kierowcy.
– Wiem, pojedziemy do mojego starego znajomego, jest lekarzem, chyba da radę mnie pozszywać – powiedział jak gdyby nigdy nic.
– A praca, nie będzie podejrzeń, jak cię nie będzie? – zapytałem.
– Wrócę z siostrą i powiem, że muszę z nią iść do lekarza. Zrozumieją – odpowiedział.
– Aha, to wyrozumiali ludzie.
– Znają moją sytuację.
– Jaką masz sytuację, Witek? – dociekałem.
– Chyba normalną. Matka mnie kochała, całe życie by za mnie oddała, by mi tylko żyło się lepiej. Wypruwała żyły, bym zakończył edukację z dobrym wynikiem i chodził na wszystkie możliwe zajęcia dodatkowe. Potem związała się z jednym z tych uważanych za drani i mam siostrę. Rozstała się z nim i tyle – wyjaśnił.
– A jak ojciec? – zapytałem.
– Nie mam ojca, ale mam przyrodnich braci. Wychowali się w domu dziecka. Pojedziemy właśnie do jednego ich znajomego, by mnie zszył, bo już tracę czucie w ręce, chyba głęboko się wbił z tym nożem.
– Zatrzymaj się, zmienię cię, a ty uciśnij rękę, znaczy tę ranę – zaproponowałem.
Jechałem i zdejmowałem czarne ubrania jednocześnie. Witek również się przebierał, ale on nie założył góry, bo nie chciał jej poplamić. Pierwszy raz w życiu zakładałem spodnie i prowadziłem samochód jednocześnie – to akurat robiłem na czerwonym świetle. Zaskoczeniem było dla mnie, gdy podjechaliśmy pod nowo wybudowany domek jednorodzinny, duży na tyle, że mógłby pomieścić nawet i ze trzy rodziny.
– Tu mieszka kumpel twoich braci z domu dziecka? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Mówiłem, że to lekarz. Przygruchał sobie ostatnio taką młodą, kiedyś była kimś na miarę prostytutki. Ona leci na jego kasę – tak myślą wszyscy, pewnie tak jest, ale ja tam się w to nie mieszam. Widziałem ją, kiedyś nawet dobrze znałem, muszę przyznać dziesięć na dziesięć, jeśli chodzi o moją skromną ocenę.

– Wysiąść z tobą czy zaczekać? – zapytałem.

2 komentarze:

  1. To był raczej mus nie sądzę żeby Tyler narażałby Dominik na samotne macierzyństwo.Ona nic o tym obrabowaniy dilera nie wiedziała.Aleks ich wizytą zachwycony nie będzie ciekawa jestem jak to Amandzie wytłumaczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie żądza i nie ujdzie im to tak do końca płazem.
    Pewnie Dominika nic nie wie o tym, bo jakoś sobie nie wyobrażam Tylera mówiącego: kochanie dzisiaj okradnę dilerów, nie martw się będzie wszystko dobrze.

    OdpowiedzUsuń