Tyler (Kevin)
Tego dnia miałem stracić pięć
tysięcy by dorobić się piętnastu. Tego dnia Karol – mój kumpel miał postąpić
tak samo. Wiedzieliśmy, że stawiamy wszystko na jedną kartę, że jeśli tym razem
się nie uda, to nie będzie sensu próbować po raz kolejny, a do końca życia
zostanie nam pisana praca za najniższą krajową.
– Nie martw się tak – powiedział
do mnie Witek, który w tej chwili robił za mojego szofera i prowadził mój
samochód.
– Jesteś pewny, że nas nie
złapią? – zapytałem.
– Pewności nigdy nie ma, ale
pamiętaj, że ja także ryzykuję – odpowiedział.
– Ty zyskujesz dziesięć tysięcy
za informację – zacząłem.
– I włamanie oraz okradzenie
własnego szefa, a wy dostajecie towar, warty minimum trzydzieści tysięcy, jak
dobrze pokombinujesz, to sprzedacie to nawet za czterdzieści pięć. Tak więc,
jeśli mnie złapią, też jestem przegrany – powiedział.
– Dobrze, już możemy? –
zapytałem i ciągle myślałem o Domi i o moim synu. Chciałem go poznać. Nie
chciałem trafić do trumny, ani za kratki przed jego narodzinami.
– Tak. Plan jest taki,
zaparkujemy dalej, ja mam motocykl jakąś milę stąd, na twoje, Angliku.
Wchodzimy oknem od piwnicy, kosą traktujemy każdego, kto nam staje na drodze,
nie liczy się czy to są dzieci, kobiety, czy pakerzy.
– Dzieci? – zapytałem.
– Człowieku, tu jest wszystko.
Prostytucja, narkotyki i broń. Broń bez nabojów więc się nie martw, szefa i
jego goryli nie ma, a tylko oni mają klamkę przy dupie. Co zaś tyczy się tych
dzieci, to bawią się w jednym pokoju, podczas gdy ich matki pracują. Idziemy
oknem piwnicznym, zmierzamy w górę, wchodzimy z buta do gabinetu i bierzemy
torby, takie jak do siłowni, potem dachem biegniemy po murku i jak najszybciej
staramy się dobiec do samochodu. Skitramy go w lesie. No, a potem to się
przebieramy, przekładamy prochy do walizek i palimy rzeczy nad wodą.
– W między czasie trzeba jeszcze
zajechać do Karola garażu i zmienić rejestrację na tę właściwą, tak? –
zapytałem.
– Nie, to zrobisz sam. Ja
wsiadam na motocykl i jadę do pracy – odpowiedział.
– Do tej, którą za pięć minut
okradniemy? – zapytałem.
– Tak, do tej samej. Zasuwaj
kominiarkę i zapnij kieszenie, by nic nie zgubić – polecił.
Dalej wszystko potoczyło się
szybko, szybciej niż się spodziewałem, nawet szybciej niż wcześniej widywałem
to na ekranie telewizji lub w kinie. Wcisnęliśmy się w małe, piwniczne okienko,
pobiegliśmy schodami w górę, wciąż świecąc porządnymi latarkami. Dwie kobiety i
jacyś małolaci odsunęli się na bok i zaczęli uciekać – zapewne pomyśleli, że
policja. My pobiegliśmy w górę schodami i dalej poszło gładko. Wbiliśmy się z
całej siły do gabinetu szefa i wzięliśmy, co mieliśmy wziąć. Niespodziewanie
stanął nam na drodze jakiś chłopak mniej więcej w moim wieku i zagrodził drzwi.
Witek dostał nożem w ramię, a ja zareagowałem szybciej niż pomyślałem i
rzuciłem się na tego, co stał w drzwiach z moją kosą. Ugodziłem go w brzuch,
potem go wyminęliśmy i zaczęliśmy uciekać.
Potem wszystko poszło według
planu, ale kiedy dotarliśmy do samochodu, byłem tak zadyszany i roztrzęsiony,
że aż nie byłem w stanie usiąść za kierownicą ani nawet otworzyć drzwi.
– Wsiadaj! – warknął Witek i
otworzył mi tylne drzwi. Sam usiadł za kierownicą i odjechaliśmy.
– Krwawisz – powiedziałem, gdy
już otrząsnąłem się z pierwszego szoku, ale ciągle patrzyłem szeroko otwartymi
oczami w zagłówek siedzenia kierowcy.
– Wiem, pojedziemy do mojego
starego znajomego, jest lekarzem, chyba da radę mnie pozszywać – powiedział jak
gdyby nigdy nic.
– A praca, nie będzie podejrzeń,
jak cię nie będzie? – zapytałem.
– Wrócę z siostrą i powiem, że
muszę z nią iść do lekarza. Zrozumieją – odpowiedział.
– Aha, to wyrozumiali ludzie.
– Znają moją sytuację.
– Jaką masz sytuację, Witek? –
dociekałem.
– Chyba normalną. Matka mnie
kochała, całe życie by za mnie oddała, by mi tylko żyło się lepiej. Wypruwała
żyły, bym zakończył edukację z dobrym wynikiem i chodził na wszystkie możliwe
zajęcia dodatkowe. Potem związała się z jednym z tych uważanych za drani i mam
siostrę. Rozstała się z nim i tyle – wyjaśnił.
– A jak ojciec? – zapytałem.
– Nie mam ojca, ale mam
przyrodnich braci. Wychowali się w domu dziecka. Pojedziemy właśnie do jednego
ich znajomego, by mnie zszył, bo już tracę czucie w ręce, chyba głęboko się
wbił z tym nożem.
– Zatrzymaj się, zmienię cię, a
ty uciśnij rękę, znaczy tę ranę – zaproponowałem.
Jechałem i zdejmowałem czarne
ubrania jednocześnie. Witek również się przebierał, ale on nie założył góry, bo
nie chciał jej poplamić. Pierwszy raz w życiu zakładałem spodnie i prowadziłem
samochód jednocześnie – to akurat robiłem na czerwonym świetle. Zaskoczeniem
było dla mnie, gdy podjechaliśmy pod nowo wybudowany domek jednorodzinny, duży
na tyle, że mógłby pomieścić nawet i ze trzy rodziny.
– Tu mieszka kumpel twoich braci
z domu dziecka? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Mówiłem, że to lekarz.
Przygruchał sobie ostatnio taką młodą, kiedyś była kimś na miarę prostytutki.
Ona leci na jego kasę – tak myślą wszyscy, pewnie tak jest, ale ja tam się w to
nie mieszam. Widziałem ją, kiedyś nawet dobrze znałem, muszę przyznać dziesięć
na dziesięć, jeśli chodzi o moją skromną ocenę.
– Wysiąść z tobą czy zaczekać? –
zapytałem.
To był raczej mus nie sądzę żeby Tyler narażałby Dominik na samotne macierzyństwo.Ona nic o tym obrabowaniy dilera nie wiedziała.Aleks ich wizytą zachwycony nie będzie ciekawa jestem jak to Amandzie wytłumaczy.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie żądza i nie ujdzie im to tak do końca płazem.
OdpowiedzUsuńPewnie Dominika nic nie wie o tym, bo jakoś sobie nie wyobrażam Tylera mówiącego: kochanie dzisiaj okradnę dilerów, nie martw się będzie wszystko dobrze.